Jeśli czytaliście na Trybunie dość obszerną epistołę Raw Tonk! Mission Possible! ze zrozumieniem i w należytym skupieniu, jeśli
saksofonista Colin Webster jest już dla Was muzykiem wystarczająco rozpoznawalnym,
to znak, że poniższa recenzja nie wymaga jakiegokolwiek wprowadzenia.
Jeśli w trakcie czytania tekstu przywołanego w pierwszym
zdaniu, natrafiliście na krążek Plastic
Knuckle, zrealizowany przez kwartet młodych wilków brytyjskiej
improwizacji, to z pewnością jesteście już w domu.
Ta sama sesja - popełniona w dniu 13 grudnia 2015 roku, w
miejscu zwanym The Room at 4A Studio,
w Stockport - która dała trzy improwizacje zawarte na w/w dysku, dziś przynosi
kolejne dwie, tym razem dostarczone przez Raw Tonk Records w formie czarnego
winyla, pod bliźniaczym, ale nie tożsamym tytułem Plastic Kneecap.
Lista płac jest następująca: David Birchall – gitara, Andrew
Cheetham – perkusja, Colin Webster – saksofon altowy i barytonowy oraz Otto
Willberg – kontrabas. Dwie strony płyty przynoszą nam niespełna 36 minut
muzyki. Zaglądamy do środka!
Side 1. Od
pierwszej chwili narracja szyta jest gęstym ściegiem, z dynamicznym walkingiem kontrabasu, zwinną perkusją,
gitarą i saksofonem płynącymi bardzo swobodnym, wartkim strumieniem. Birchall i
jego podłączony do prądu strunowiec, który smakuje
dobrym noise rockiem, zdaje się, że robią tu najwięcej wiatru. Zresztą cała opowieść nasączona jest starym, ukochanym
przez wielu, soczystym post punkiem!
W kwartecie odnotowujemy bardzo dobrą komunikację, muzycy bowiem doskonale znają się z wielu improwizacji i nic nie jest to dla nich zaskoczeniem w takich
okolicznościach dramaturgicznych. 5 minuta przynosi bardzo jazzową ekspozycję
Willberga, którą wspomaga kompetentny drumming
Cheethama. Gitara w tym samym czasie rzeźbi swoje, zaś saksofon niebanalnie…
milczy. Brzmienie kwartetu jest brudne, bez akustycznych fajerwerków (punk’s not dead!). Muzycy grają blisko
siebie i ocierają się o siebie upoconymi łokciami. W 8 minucie fundują nam
krwistą, kolektywną eskalację. Brawo! Tuż po niej, perfekcyjnie schodzą o tempo
wolniej i snują autodygresyjne opowiastki. Odrobinę oniryczna gitara intonuje meta balladę dla złych dzieci.
Mantryczna perkusja tyczy szlak narracji, a reszta instrumentów płynie, dokąd ich wyobraźnia poniesie. W 13 minucie muzycy postanawiają zejść do poziomu
ciszy. Kings of slow sonore! Saksofon
śle drony, gitara plecie głęboki ambient, niczym sfuzzowany instrument Dirka Serriesa, nie
stroni także od flażoletów. Zwyczajnie urocza improwizacja z nutą niebanalnej
psychodelii, prawdziwie wyswobodzony trans!
Side 2. Kontrabas
ze smykiem, zakleszczonym pomiędzy strunami, ryje norę w ziemi. Saksofon
prycha, gitara poleruje struny, talerze rezonują od ściany do ściany. Rozgrzewka
na wysokim C! Zwinne interakcje - dziś
pytanie, dziś odpowiedź! Muzycy bez zbędnej zwłoki łapią dynamiczny dryl. Może
jedynie perkusista robi to z drobnym opóźnieniem. 5 minuta - ekspozycja
Birchalla na rockową nutę, a alt Webstera zadziorny, z błyskotliwie brudnym
soundem, w dosadnym komentarzu. Jakby punkowa narracja, z synkopą zaszytą w
rdzeniu kręgowym! Intrygujące! Następująca tuż potem wyzwolona eskalacja ma
już, pod względem gatunkowym, całkowicie wykorzenioną formułę. Jest dynamiczna, poszarpana i
istotnie hałaśliwa. Brawo! Przystanek, po niedługiej chwili, zaczepiony jest na
gitarowej pętli i kontrabasie w stadium rozedrganego walkingu. Saksofon wchodzi jako kontrapunkt! Musi być chleb z tej mąki! Jakby
David i Colin mutowali brzmienie swoich instrumentów w tym samym momencie. Ta opowieść ma
kilka wątków, instrumentalnie pachnie noise’owym sznytem. A sekcja gra
delikatny acoustic. Cóż za wyśmienity
dysonans! Pętla na saksofonie stawia stempel doskonałości na tym nagraniu! Błyskotliwość
techniczna na ostatniej prostej jest także udziałem gitarzysty!
Jutro premiera tego krążka! We are on time!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz