Europejska muzyka improwizowana ma się doprawdy wyśmienicie!
Jeśli tylko odrzucimy stare przyzwyczajenia, jeśli tylko zapomnimy o zasadzie
konstytuującej kulturę masową (lubimy tylko te piosenki, które znamy), jeśli
kanon muzyków jedynie słusznie tolerowanych pęknie, niczym bańka mydlana, bezmiar audiofilskiego szczęścia stanie się naszym udziałem!
Kolejny dowód rzeczowy na celność krucjaty uprawianej przez Trybunę Muzyki Spontanicznej,
polegającej na lansowaniu nowego w miejsce starego, zapyziałego i zwyczajnie
nudnego, nazywa się Spinifex!
Piąta już płyta w dorobku tego istotnie międzynarodowego
składu zwie się Amphibian Ardour. Na
liście zatrudnionych znajdujemy zarówno muzyków dobrze już poznanych na tych
łamach, jak i zupełnie świeżych. Melting
pot narodowościowy jest prawdziwie wielogatunkowy
(Niemcy, Belgia, Portugalia, Holandia, USA), przy okazji celnie burząc ślepą
wiarę, iż miejsce urodzenia, czy kolor flagi w paszporcie mają znaczenie dla czegokolwiek,
tym bardziej dla muzyki.
Wkraczamy śmiało w obszar muzyki jazz-rockowej,
współczesnego, niebanalnego modern
european fussion! Będzie głośno, będzie dynamicznie i będzie… tanecznie!
Nie zabraknie semickiej melodyjności, która przy głębszym poznaniu okaże się
tradycją kultury sufi, która płynie
do nas wprost z Iranu i Pakistanu!
Panie i Panowie, Spinifex!
Lizbońskie Studio Namouche gościło paręnaście miesięcy temu
sekstet intrygujących muzyków. Poznajmy ich z bliska: Bart Maris - trąbka,
Tobias Klein – saksofon altowy, John Dikeman – saksofon tenorowy, Gonçalo
Almeida – bas, Jasper Stadhouders – gitara i Philipp Moser – perkusja. Muzycy grają swoje
kompozycje (pięć Kleina, dwie Almeidy) oraz utwory inspirowane muzyką tradycyjną
(patrz: wyżej). Całość Amphibian Ardour
trwa 53 minuty, a została nam udostępniona przez TryTone Records (od listopada 2017).
Bohemians Gone
Extragalactic. Taniec w naturalnej bliskości brutalnie brzmiącego basu. Tuż
nad nim drapieżny trójząb dęty, drumming z kosmicznym wykopem, no i gitara
elektryczna, wzmacniająca efekt skrajnie dynamicznej sekcji rytmicznej. Prawdziwie
rockowy ogień! Ścieg kompozycji jest gęsty, wplecione w niego mikroimprowizacje,
w początkowej fazie płyty, stanowią jedynie ornament. W 3 minucie eksplozja sfuzzowanego basu, szaleństwa na gryfie
gitary i błyskotliwa partia na saksofonie. Energia kinetyczna wprost rozsadza
muzyków. Na finał dużo
melodii. Open game on high level!
Dhamal Qalandar. Pierwszy kontakt z tradycją, ale w
wersji krwiście free jazz-rockowej! Suficka melodia do tańca! Jakże piękna! Noise’owa gitara i bas
ciężki, jak stopiony ołów, pędzą środkowym pasmem. Dęciaki strzygą uszy i śpiewają na chwałę niemożliwego. Rock in! Prosta, niebywale komunikatywna
muzyka.
Things That Occur. Solo trąbki, kontrapunkty obu
saksofonów. Zmyślna, dęta symfonia! Sekcja rytmiczna tym razem jedynie w roli
komentatora. Moc swobodnych improwizacji na wysokim poziomie.
Losing an Object a Day. Dęte unisono (polifonia?) na start kolejnego dynamicznego utworu z
piorunującą sekcją, rozśpiewanymi saksofonami i trąbką, a także rzewną melodyką
upalonej gitary. Tu narracja ciekawie
rozwarstwia się (podwójna synkopa?), podlega ciągłym zmianom.
Revathi Tilana.
Kolejna cytat z tradycji (wszystkie epizody sufickie świetnie komponują się z
resztą materiału, już tego współczesnego, stanowiąc estetyczne punkty odniesienia
dla jazz-rockowej energii Spinifexa). Ta pieśń ma wręcz balladowy klimat, z
piękną ekspozycją trąbki, wspieraną melodycznie przez saksofony i gitarę (ta
ostatnia, niczym wisienka na torcie).
Doppio Nudo.
Spokojny temat, podany niezobowiązująco przez studzące emocje dęciaki, delikatnie rozkalibrowane
szczyptą psychodelii, ukrytą głęboko w tubach. Gitara kropelkuje, czujna sekcja stawia stemple, tyczy szlak. Do pewnego
stopnia rodzaj call & response, dzięki
dużej swobodzie w zakresie interpretacji zapisów z pięciolinii. Zdaje się, że
każdy z utworów na tej płycie jest inny od poprzedniego. To sprzyja rosnącej
egzaltacji recenzenta. Zwłaszcza, że improwizacja w tym fragmencie tańczy już
swój układ, mając za nic szczegóły scenariusza (brawo!). W 6 minucie sytuacja
na scenie ulega znaczącej dynamizacji. Jazz-rock
in! Pot ścieka z ścian.
Pegasus. Pierwszy
utwór na płycie, skomponowany przez basistę, nie może nie rozpocząć się od
stosownego wprowadzenia Almeidy. Dużo melodii i rockowej ekspresji. Do tańca i
do różańca! Rockowe riffy przerywane mikro eksplozjami sekcji dętej. Klasycy
amerykańskiego hardcore punk mogliby
się od nich uczyć biegłości w zakresie łamania struktur rytmicznych! Whaw! Gęsta rytmika, ekspresja zatopiona
w rdzeniu kręgowym!
Amphibian Ardour. Saksofony
i trąbka czynią piękne wprowadzenie. Sekcja wchodzi dynamicznie z gotującą się
gitarą. Niewyczerpalne zasoby energii! Na tle tego szaleństwa, piękne pasaże
trąbki, które wiją się pomiędzy uderzeniami bass
and drums. Wyrazisty Almeida, błyskotliwy Dikeman (tu, jego najbardziej
dosadna ekspozycja), świetny Maris! Rozgadana sekcja, która wiedzie tę
kompozycję niemal do 10 minuty.
Zikr. Wraca
tradycja. Piękna, chasydzka (?) melodyka, jak powiew świeżego wiatru od morza.
Taniec, taniec aż po kres! Solowy alt, solowa gitara. Motyw przewodni
powtarzany jak mantra.
Icarus. Zgrabny
temat basisty, podany przez sekstet jak najbardziej kolektywnie. Tuż potem
zadziorny walking basu, daje znak do
synkopy podszytej swingiem! Melodyka sekcji, osadzona trwale w rdzeniu tej
muzyki, znów kipi, nie dając chwili oddechu. Taniec, śpiew i zabawa do białego
rana! I to zdecydowanie w estetyce traditional!
Rockowa trawestacja ma i tu rację bytu, dając kolejny plus dodatni tej muzyce! Na finał odrobina pętli i zadziorów w
rozgrzanych tubach, bez smutku i nostalgii, której moglibyśmy się spodziewać na
ostatniej prostej. Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz