Muzyka improwizowana zaszytą ma w sobie swobodę twórczą,
dźwiękowy anarchizm i społeczny komunizm. Czerpie siły witalne z burzenia
konwencji i niezgody na świat zastany. Jest czupurna, złośliwa, bywa wulgarna i
nieokiełznana. Mimo tych błyskotliwych przywar doczekała się – zapewne wbrew
woli ojców założycieli – prawdziwych postaci pomnikowych, których należy
otaczać czcią i głosić ich wieczną chwałę.
John
Stevens, Paul Rutherford, Derek Bailey, Evan Parker, Trevor Watts, Peter
Brotzmann, Alex von Schlippenbach, Misha Mengelberg, Barry Guy… Czy o kimś
naprawdę ważnym zapomniałem?
Ostatni z wymienionych muzyków w 2017 roku przekroczył
kolejny horyzont, skończył bowiem 70
lat. Jego ubiegłoroczna wizyta na warszawskim Festiwalu Ad Libitum była zatem
szczególna. Trzy wyjątkowe koncerty (patrz: relacja Pana Redaktora na tych
łamach look here), a po roku stosowny box Barry Guy@70 – Blue Horizon, wydany
– co oczywiste – przez Fundację Słuchaj! Radość muzyka, wydawcy i słuchacza
musi być w takim wypadku ponadnormatywna! Przypomnijmy sobie te dźwięki!
52:39, Agustí
Fernández & Barry Guy
Od spokojnej ballady po free jazzową furię, przez ocean
bezgranicznej improwizacji. Kompozycje szyte na miarę, jakby spod pióra mistrza
barokowej formy. Improwizacje strzeliste, efektowne, pełne dzikiej, zwierzęcej
wręcz ekspresji. Piękno, styl, emocjonalna synergetyczność dwóch wybitnych
muzyków. Koncert jakby w połowie drogi pomiędzy melodyką i melancholią tria
Aurora, a bystrym sonoryzmem ich nagrań w duecie.
Na początek klasyk z pierwszej płyty Aurory (Annalisa), potraktowany dość obcesowo
(brawo!). Drugi odcinek How to Go into a
Room You Are Already In ma wymiar konstruktywnego minimalizmu. Tuż po nim
czas na ostry smyczek na kontrabasie i fortepianowe preparacje (pierwsze Interludium). Czwartym (Uma) wkraczamy w świat kameralistyki –
barwa, melodia, tonowanie emocji. Piątym kontynuujemy wątek swobodnych
interludiów – dynamiczny, wyzwolony galop w nieznane. W The Ancients muzycy sięgają po bardziej konwencjonalne metody
twórcze. Piękny smyczek na gryfie kontrabasu i chude dłonie Agustiego na
ciepłych klawiszach fortepianu. Dystynkcja, rodzaj współczesnej abstrakcji,
która błyskotliwie szuka powodu do wzrostu napięcia – od chamber music wprost w
ramiona kipiącego emocjami free jazzu! Rounds
stawia na subtelność, okraszoną szczyptą sonorystyki ze strony Barry’ego, która
może skutkować eksplozją. Tak dzieje się w istocie rzeczy już po kilku
chwilach. Gęsta, narowista historia, bliska estetyce interludiów z pierwszej
części płyty. Także szybkie palcówki po klawiaturze. Na bis kolejny powrót do
debiutu Aurory (Can Ram). Muzycy
startują na pozycjach sonore &
prepare, by ko kilku okrążeniach złapać piękny temat kompozycji i zmysłowo zakończyć koncert.
64:32, Marilyn Crispell, Barry Guy & Paul
Lytton – Deep Memory
Dobry temat, ładna melodia, nostalgiczna, kolektywna
improwizacja. Trio fortepian, kontrabas i perkusja, sytuacja niemal klasyczna.
Siedem kartek spod pióra Guya i dwie propozycje do ogrania,
bardziej rozwichrzone już na wejściu.
Scent w ramach
pieśni otwarcia. Raz jeden, raz drugi muzyk delikatnie wychodzi przed szereg i
rzuca pozostałym wyzwanie, z pełnym wszakże respektowaniem ich praw.
Romantyczne fantazje, improwizowane fantasmagorie, perfekcyjna komunikacja. Fallen Angel startuje do lotu na ostro,
z przytupem. Oto trio, które perfekcyjnie panuje nad emocjami. Tu, przykład
zadumy konfrontowanej ze zgiełkiem wyzwolonego kontrapunktu. Crispell, to
pianistka, która na ogół stroni od preparacji. To muzyk współczesnego jazzu,
który częściej spogląda w stronę kameralistyki, harmonii, ładu i porządku na
klawiaturze. Jednak dekada spędzona u boku Braxtona powoduje, iż potrafi
dramaturgicznie zaskoczyć. W tej konstelacji wszakże, ucieczki w kierunku swobodnej
improwizacji inspiruje najczęściej Guy. Co pewien czas przełącza tryb gry i
sieje zdrowy ferment. Chwilami koncert zdaje się być w pół drogi do klasyki,
która lubi improwizować. A jednak w 4 minucie utworu Sleeper spotyka nas niespodziewanie burza w piorunami! Free as well! Muzyka tryska urodą i …
wbija nas w fotel ładunkiem emocji. Im bardziej dotkliwa bywa tu słodka nostalgia, tym dobitniej
wybrzmiewa wojna artystycznych hormonów! A cisza po takiej burzy bywa bardziej
efektowna niż sama burza. Tytułowy dla całego boxu Blue Horizon znów przenosi nas w świat kameralistyki. Muzycy
czekają aż klasyczny sznyt nabierze
mocy i robią duży krok w kierunku swobodniejszej formy, czego szczególnym
przejawem jest błyskotliwy pasaż Crispell, pozornie wręcz out of control. Return of
Ulysses, to czas na free jazzowy lapsus. Brawo! W 3 minucie prawdziwie
szaleństwo na gryfie kontrabasu. Pioruny, grzmoty, bo Ulysses powrócił! Mocne trzy
grosze od Lyttona na dokładkę. Silenced
Music, zgodnie z tytułem, w początkowej fazie rzeczywiście zagłębia się w
ciszy. To jednak pozór – po pewnym czasie muzyka pęcznieje, nabiera tempa i
emocji. Ostre hamowanie na czystej
klawiaturze Marylin zdaje się być jeszcze bardziej efektowne. Dark Days, dla przeciwwagi, od samego
początku pełen jest dynamiki, kreatywnej agresji, pasji i zadziorności. Finał
to już prawdziwa furia pianistki. Gossamer,
to pierwszy z bisów, ten na wytłumienie emocji po obu stronach sceny. Uroda full improvised piece w rozbłysku. Drugi bis, Voyagers find, whatever is to be
fund, idzie już na całość. Trzyminutowe trzęsienie ziemi!
46:00, Joëlle Léandre & Barry Guy
Porzucamy pięciolinie, scenariusze, predefiniowane
struktury. Dwa kontrabasy i wielka improwizacja. Przy okazji pierwsze sceniczne
spotkanie w duecie tych muzyków.
Najpierw About Time
Too. Dwa szalejące smyczki na brunatnych gryfach, rwanie strun, emocje i
pot od pierwszej sekundy - takie to temperamentne jest duo! Gęsta narracja, na
pełnym gazie. Popis techniki i wyobraźni, najpierw w wersji dynamicznej, a po
paru minutach, po zejściu w strefę ciszy, także w formie małych, filigranowych
ekspozycji. W 8 minucie pojawiają się pierwsze akcenty … teatralne. Głosy,
oddechy, przekomarzania werbalne. Inspiruje Leandre, ale Guy jest bardzo
pojętnym uczniem. Humor, zabawa i muzyka on
high level! Odrobina popisów, nawet wygłupów, które w żaden jednak sposób
nie psują widowiska, baa, podnoszą temperaturę po obu stronach sceny mniej
więcej o 100 stopni. Tu dozwolone jest każde zachowanie! Pod koniec pierwszej
improwizacji muzyków dopada chwila barokowej wręcz zadumy, także okraszonej
werbalnym komentarzem Francuzki. Płynnie przechodzimy do epizodu drugiego (High Time). Intrygująca rozgrzewka,
nieco inne techniki artykulacji dźwięku. Ale emocje już stoją u wrót. Rozgrzany smyczek w opozycji do opukiwania pudła rezonansowego, stosowanego naprzemiennie ze
zwinnym, rytmicznym pizzicato.
Bogactwo pomysłów i przyjętych do realizacji rozwiązań. Cicho - głośno,
poważnie – komicznie, separatywnie – imitacyjnie. Z czasem rośnie przewaga
drugiej z postaw, w każdym zresztą układzie. Muzycy kąpią się w ponadgatunkowym
tyglu dźwięków, cytują się, kopiują wzajemnie, zwyczajnie rozrabiają na scenie.
Zjazdy i podjazdy smyczków, drobne eksplozje i dobitne kontrapunkty. W 13
minucie, zupełnie niespodziewanie, narracja zatrzymuje się na poziomie ciszy.
Ale zaraz potem następuje imponujący atak z obu flanek! W 17 minucie Leandre
zaczyna podśpiewywać bulwarowo. Na sam finał improwizacji numer dwa, teatr tryumfuje.
Dyskusja na argumenty w postaci perkusyjnego traktowania instrumentu strunowego
- przykład muzyki niemal konkretnej. Po wybrzmieniu wrzask euforii, po … obu
stronach sceny! Bis tego niezwykłego koncertu zostaje nazwany cytatem z Samuela
Becketa No matter where never before.
Ciąg dalszy spektaklu dźwięku i słowa. Opętańczy taniec smyków, pomrukiwanie,
przyspieszone oddechy i wspólne układanie instrumentów do snu (pamiętamy z
wersji na żywo!). Muzyczny orgazm zostaje osiągnięty!
Nagrania dokonane w trakcie 12-ego Festiwalu Ad Libitum,
Centrum Sztuki Współczesnej, Zamek Ujazdowski, Warszawa, w dniach 12-14
października 2017 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz