Zapraszam na podróż w poszukiwaniu piękna w muzyce
improwizowanej. Długą, blisko 150 minutową! Dotarcie do celu i satysfakcja z
odsłuchu gwarantowana!
Kontrabas do pary z … kontrabasem, wiolonczelą i skrzypcami! Strunowy Ogród dostarcza na
trzech białych dyskach Fundacja Słuchaj! W istocie rzeczy – słuchaj i nie
ustawaj!
49:37, Joëlle Léandre & Bernard Santacruz Trees
Joëlle Léandre - kontrabas, kanał prawy i Bernard Santacruz
- kontrabas, kanał lewy. Sześć tytułowych Drzew;
nagrane w Paryżu, 9 kwietnia 2016 roku.
Dwa niezwykle groźne strunowce
stoją u Twoich drzwi. Stroszą pióra, drżą na granicy akustycznego przesteru.
Palce muzyków zdają się gubić paznokcie. Stąd szybka decyzja Leandre o przejściu
na narrację smyczkową. Od startu full
beauty of strong strings! Z rockowym niemalże temperamentem! Opowieścią
rządzi stan permanentnej zmiany. Moc sprawcza jest udziałem Joëlle. To Ona
określa zasady współpracy, przewodnictwa, inspiracji i stosowane techniki
artykulacji. Drugi odcinek, dla przeciwwagi, rozpoczyna krótkim intro Bernard.
Delikatny komentarz z prawego smyka dociera do nas po 90 sekundach. Spokojny flow dość szybko nabiera rumieńców –
dynamiczny dyskurs pizzicato vs.
smyczek. Jeśli na początku wzajemnie pyskowali, teraz więcej ze sobą
rozmawiają. Na finał odrobina sonore
spod strun Santacruza. Trzeci – barokowe rozpoczęcie ze strony Leandre. Partner
wraca do gry po prawie 3 minutach. Ten dialog znów nabiera agresywności wraz z
upływem czasu. Trochę tańca, trochę szturchańców. Recenzent zauważa, iż
zachowania lewej flanki są dość przewidywalne. Próba niebanalnego intro
kolejnej części, to jakby wyjście naprzeciw tym ambiwalencjom. Leandre komentuje
pięknym, wysokim smykiem. On gra martwy jazz, ona żyje w świecie baroku i
śpiewa zalotnie. Po podkręceniu dynamiki, kontrast estetyczny zaczyna narastać.
Bernard ledwie akompaniuje, Joelle zaś czyni spektakl. I znów ten pierwszy
jakby słyszał utyskiwania recenzenta. Bierze smyczek i kroi piękne pasaże.
Leandre chwyta go za nogi w drugiej minucie i błyskotliwie imituje. W dalszej
części goni na złamanie karku. Finał odcinka jest wszakże obopólnym sukcesem. Last part – szczypta sonorystyki po
prawej, kind of percussion po lewej. Potem moc intrygujących turbulencji.
Choć Bernard znów powraca do roli akompaniatora, finał płyty jest jej
najlepszym momentem. Zmysłowe pętle i drobiny hałasu na ostatniej prostej.
45:26,
Joëlle Léandre & Gaspar Claus Leaves
Joëlle Léandre - kontrabas, kanał prawy, Gaspar Claus –
wiolonczela, kanał lewy. Siedem Liści;
nagrane Les Lilas, 1 lipca 2016 roku.
W gemie otwarcia
dwa uroczo klasycyzujące smyki. Cello
zdaje się smakować barokiem, kontrabas zdecydowanie średniowieczem. Piękna wojna
epok, głośna, zatrważająca, zmysłowo skontrastowana akustycznie. Ujmująca
dramaturgią, epicka, diabelnie romantyczna. Pełna ekspresji godnej stadionowych
mistrzów rocka! Po takim wejściu w temat, drugi Liść nie może nie być kojącym płatkiem róży. Muzycy plątają się po
strunach, mutują brzmienie, szukają rozwiązań sonorystycznych, prowadzą
mikrodialogi. Świetna komunikacja – Gaspar, to partner pełną gębą! Wyluzowana
Leandre już coś tam nuci pod nosem. Piękna strunowa robotyka! Trzeci fragment otwierają
niskie, ale dość śpiewne pasma. Kontrabas idzie w imitacje, przeto brzmi jak
wiolonczela. Szeroki strumień dźwięków, trochę jak repetycja pierwszego utworu,
ale w wyższym paśmie, z dozą pokrętnego klasycyzmu. Cello jest w formie! Na dowód, prolog odcinka czwartego. Pizzicato po obu stronach, kontrabas
groźny, współcześnie ustrukturyzowany. Dynamicznie, z mocą molowych akcentów.
Ponury pozytywizm zgiełku i chaosu. Wonderful!
Piątego Liścia muzycy poszukują we
wzajemnych imitacjach. Wspólne zadziory, romantyczne biczowanie gryfów, rodzaj
akustycznego apogeum. Na wybrzmieniu ballady dla półśpiących niewiast z dobrego
domu. Szósty odcinek szybuje niezwykle wysoko. To sprawka Gaspara. Kontrabas
słodzi palcami. Małe popisy, kto tu bardziej bywa błyskotliwy. Sonorystyka i
inne dźwięki ze znakiem zapytania. Smyk goni smyka, rowling on! On szczytuje, Ona nie ma zamiaru być gorsza! Na finał
małe szmery, delikatne szumy, groza o poranku, głos kobiecy, ciągłe narastanie.
Zwieńczenie pięknej drogi – posmak industrialu, gospel, mantra, Pociągi Reicha, krzyk kobiet złotego
wieku, kosmos muzyki!
46:09,
Joëlle Léandre & Theo Ceccaldi Flowers
Joëlle Léandre
– kontrabas, kanał … lewy (wbrew opisowi płyty), Theo Ceccaldi – skrzypce, kanał prawy. Dziewięć Kwiatów,
nagrane w Warszawie, 15 października 2017.
Kontrabas zaczyna niskim smykiem, skrzypce posadowione dużo
wyżej, w zwinnym tańcu free improve,
znamionującym klasę dostępną dla niewielu. Płynne ruchy, kocia zwinność.
Leandre bardziej postawna i zasadnicza, ale równie precyzyjna. Dialogi, imitacje, swawole tyczą szlak
pierwszego utworu. Drugi zaczyna się na wysokich, barokowych skrzypcach.
Kontrabas brzmi jak małe cello.
Kameralistyka na przestrzeni dziejów – puszysta, jedwabna narracja. Trzeci
odcinek zaczyna się pizzicato po obu
stronach. Skromny walczyk, Pan przytuli Panią, jakże filigranowa rozgrywka.
Kolejny fragment grzmi mocnym smykiem na upoconym gryfie kontrabasu. Skrzypce, niczym smuga rozpływającego się piękna, długie pasaże, wprost z
nieczynnej dziś filharmonii. Piąty odcinek wyznacza nastanie sonorystyki. Płynne
ruchy, zmutowane brzmienie u Theo (brawo!). Błyskotliwe narastanie, eksplozja
akustycznej urody! Zdaje się, że opus
magnum całego boxu! A przed nami jeszcze cztery opowieści! Kolejny
fragment, to jakby kontynuacja. Theo na suchym gryfie czyni cuda, smyk Joelle
idzie za nim krok w krok. Zwarcia, pyskówki, wzdychające violin, kontrabas szybujący wysoko! Głośno, kilka naprawdę
brudnych dźwięków! Siódmy Kwiat znów
szuka rozwiązań dalekich od tonalności, melodyki i oczywistej formy. Ciche
przebiegi, polerowanie strun, mikrofazy. Kołysanka dla nadpobudliwych, może
nawet ostra huśtawka. Eskalacja tyczy szlak wspaniałości. W ósmym powraca
filharmonia, ale jest już tak upalona, że powoduje ciarki na plecach
recenzenta. Modulowane, post-psychodeliczne pasaże. Energia kipi, dynamika
galopuje. Gdy tracą impet, schodzą na sucho w pojedyncze frazy. Majstersztyk!
Wreszcie finał – na gryfie kontrabasu grasuje Dzika Banda! Theo rusza z samego dna. Molowe meta drony, eksplozja łabędzia! Leandre bije coś na kształt rytmu, Ceccaldi opowiada nieudane historie
miłosne z wieloma punktami zwrotnymi. Łzy leją się strumieniami. I tak na
przemian, raz rytm, raz płacz. Aż zgasną światła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz