Belgijski label A New Wave Of Jazz gości na naszym łamach przy okazji każdego nowego wydawnictwa, zatem przypominanie z czym się go je zakrawałoby tu na sporą bezczelność. Kierowany przez Pana Dyrektora Dirka Serriesa wkracza w nowy rok z dwoma winylami (powrót do praktyki zaniechanej w połowie poprzedniej dekady), prezentującymi solowe nagrania na akustyczne instrumenty strunowe. Sam miód! A do tego, za sterami tychże muzycznych wehikułów sami nasi ulubieńcy – rzeczony szef labelu oraz portugalski kontrabasista Gonçalo Almeida! Zapraszamy na samoczynny wylew naszych endorfin, bo będzie wyłącznie pięknie!
Dirk
Serries Solo Acoustic Guitar
Improvisations (Bruksela, lipiec 2020, 10 części, około 38 minut)
Początek płyty zdaje się być odrobinę minimalistyczny - zapętlone
frazy gitary rozpływają się w powietrzu i czekają na oddech ciszy. Brzmienie jest
suche, matowe, ale narracja dość szybko nabiera wigoru. Podszyta rockowym
posmakiem, może też czymś na kształt meta
americana, daleka od schematów improwizacji ala Derek Bailey. W drugiej części muzyk zdaje się być bardziej
delikatny w swych poczynaniach, sprawia wrażenie, jakby liczył struny, być może
traktuje je czymś innym niż kostką gitarową. Garść mechaniki zakładu szlifierskiego
i piękne mikrofrazy na wybrzmieniu. Kolejna historia zbliża się do abstrakcyjności
stylu Baileya, ale muzyk wplata w narrację wątki post-bluesowe, nadając opowieści
nowy wymiar. I znów narracja bogata jest w wydarzenia, jakże daleka od
minimalizmu fraz otwarcia. Czwarta improwizacja, to już prawdziwa perła w
koronie. Delikatne szarpanie za struny, echo matowych fraz, które łapią źdźbła
dźwięku. Struny na uwięzi walczą o swoje, ale muzyk jest zdeterminowany i nie
daje sobie w kaszę dmuchać. Buduje twardy
strumień dźwiękowy. Z czasem akordy zdają się być coraz ostrzejsze, tną
powietrze jak skalpel. Piąta część – dla odmiany – płynie spokojem akustycznego
ambientu, znów z nutką bluesa w kącikach ust i intrygująco wybujałą rytmiką.
Szósta improwizacja, i znów maltretowanie strun. Skowyt i
drżenie, mechanika trudnych przypadków. Z tego bólu rodzi się całkiem
dynamiczna narracja, która bystrze przechodzi w fazę meta relaksacyjną, z ciszą w roli wisienki na torcie. W kolejnej
części jak mantra powraca posmak bluesa. Tu jest nieco pokraczny, jego frazy
zdają się być delikatniejsze, czystsze, ale już po chwili stają się uroczo
zapiaszczone. Ósemka, to kolejna perełka – dark
acoustic z echem, szmerami i polerowaniem gryfu do pełnej suchości. Artystę
w improwizacji zdaje się wspierać cały instrument, także pudło rezonansowe. Struny
sprawiają wrażenie, jakby dostały się pod prasę hydrauliczną. Pełne jednak
desperacji zdolne są wydawać dźwięki. W przedostatniej improwizacji muzyk
stawia na moc i refleksyjny pogłos wybrzmiewania, klejący się do ciszy. To znów
opowieść świetnie skonstruowana dramaturgiczne. Wreszcie finał tej przygody –
trochę siłowania się ze sprężystością strun, badanie wytrzymałości materiału.
Krwawiące naciągi wciąż są w stanie wydawać piękne dźwięki! Powraca nieczęsty
na tej płycie duch Baileya, a stara, ponad półwieczna gitara ostatecznie kona w
dłoniach artysty.
Gonçalo Almeida Monologos A Dois (Rotterdam, lipiec 2020, 12 części, około 44 minuty)
Otwarcie płyty, która składa się w przeważającej części z
krótkich, ale świetnie skonstruowanych dramaturgicznie opowieści, zaczyna się
prawdziwie epicko. Ponad 8-minutowe wejście w świat post-baroku, ciągle nawracających
ciągot w kierunku open jazzu i wybuchowej
wyobraźni artysty, któremu nic nie przeszkadza w kreowaniu wyjątkowego spektaklu
na samotny kontrabas. Barokowy smyczek ślizga się po strunach, doposażony w
efektowny pogłos, jaki daje obiekt sakralny, w którym odbywa się nagranie. Narracja
pulsuje, drży, szuka intrygi, płynie ze śladami pizzicato, wydaje się nad wyraz śpiewna, dobrze też czuje się w
stadium wzmożonej dynamiki. Taniec, sowie miłosne zaloty, niedźwiedzie
chrząknięcia.
Kolejne, już znacznie krótsze improwizacje (czasami trwające
niepełne dwie minuty), zdają się koncentrować na budowaniu dysonansowej
narracji arco vs. pizzicato. Muzyk, zwinny
jak kot, zmienia techniki gry w sposób niemal niezauważalny, bez trudu jest
także w stanie kreować opowieść stosując obie techniki jednocześnie. W trzeciej
części mamy intrygującą rywalizację – oto post-barok, który czubi się z
post-jazzem, oto wojna, która wcale nie musi mieć zwycięzcy. Czwarta część
zdominowana jest przez smyczek, który prowadzi narrację od samego dołu i efektownie
podjeżdża do samej góry. W piątej i szóstej części pizzicato i arco bawią
się w bystre gierki naszą ulubioną metodą improwizacji – call & responce. Oto rozmowa przyjaciół, którzy różnią się od
siebie diametralnie, ale mają świadomość, że tylko wspólna robota tworzy piękno
absolutne. Siódma część pachnie niemal rockową
ekspresją, ósma stawia na mikroskopijne frazy, a narracja zdaje się stąpać po
chmurach i oddychać wyjątkowo świeżym powietrzem. Z kolei dziewiąta wprowadza
akcenty percussion – smyczek skacze
po strunach, jak młodziak, który dostał ulubioną zabawkę po wielu dniach
oczekiwania.
Na otwarciu dziesiątej części smyczek przykleja się do gryfu
wyjątkowo nisko. Post-barokowa etiuda wprowadzająca nas do kolejnej części,
której uroda równać się może z pieśnią
otwarcia. Deep and dirty bow dancing to
the end! Narracja malowana długimi pociągnięciami mokrego od gęstej farby
pędzla. Ryje bruzdy w ziemi na poły melodyjne, nie stroni od dramaturgicznych
zadziorów i zmysłowej repety. Smyczek rzęzi, a palce muzyka uderzają po
strunach. Ostatnia improwizacja też błyska się, jak niebo w trakcie letniej
burzy – struny jednocześnie szarpane i traktowana smyczkiem eksplodują. Oto
muzyk, który być może ma tylko dwie ręce, ale z pewnością całą setkę palców!
Prawdziwy sztukmistrz z Rotterdamu! Kończy tę opowieść, tak jak ją zaczynał –
po mistrzowsku! Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz