Poniższe recenzje powstały na potrzeby portalu polish-jazz i tamże zostały pierwotnie opublikowane, zapewne spory już czas temu, o ile nas pamięć nie myli nadmiernie.
Malediwy Dolce Tsunami (Coastline Northern Cuts, CD/LP 2020)
Perkusista Qba (Jakub) Janicki i saksofonista Marek
Pospieszalski powracają pod pięknym, egzotycznym szyldem Malediwy. Po
koncertowej rejestracji Afroaleatoryzm,
pełnej błyskającego ogniem piekielnym free jazzu, zapraszają nas na tajemniczą,
naszpikowaną akustycznymi niespodziankami, podróż studyjną o równie
ekscentrycznej nazwie Dolce Tsunami.
Muzycy wyposażeni w instrumenty akustyczne i całą armię urządzeń
piezoelektrycznych i amplifikujących, proponują nam dźwięki, które na pierwszy
rzut oka i ucha możnaby zaliczyć do kategorii improwizowanych, elektroakustycznych
preparacji. Kierunek ów niechybnie przynosi skojarzenia recenzenta z solową płytą
Janickiego Intuitive Mathematics,
która pod względem estetycznym zdaje się być posadowiona bliżej nowej płyty
Malediwów, niż sam debiut rzeczonego duetu.
Taka, a nie inna decyzja artystyczna muzyków, sprawia, iż
płyta jest zdominowana przez rytm. To on
zdaje się być przyczyną, jak i celem każdej decyzji dramaturgicznej. Wszystko
dzieje się tu wokół niego, także wszelkie dęte pasaże, niezależnie od stopnia
dekonstrukcji żywego dźwięku saksofonu, trzymają konwencję, tańczą według
rytmicznych wskazówek i podpowiedzi, czy też wbrew nim, ale zawsze w stanie
pełnej inspiracji. Muzycy proponują na niedługiej płycie (około 42 minuty) aż
jedenaście różnych pomysłów na bystrą improwizację, zatem na ogół śpiewają
krótko, na temat i nie mają jakichkolwiek problemów ze stylowym domknięciem
każdego z wątków.
Płyta zaczyna się intrygującą strukturą dynamiczną, czymś na
kształt post-synkopy. Szczególnie ciekawie zaczyna się już w trakcie trzeciej
części. Po dynamicznym starcie artyści bardziej skupiają się na preparowaniu
dźwięków – ich instrumenty drżą i szeleszczą, a amplifikatory pracują …
rytmicznie. Posmak elektroakustyki nie będzie już opuszczał muzyków do samego
końca. W kolejnych kilku utworach muzycy akceptują dyktat rytmu, często stosują
repetycję, a całość chwilami nabiera na poły rockowej ekspresji. Samo dobro
zaczyna się od siódmej części. Tu procesowi dekonstrukcji poddana zostaje sama
idea rytmu. Narracja pętli się, skwierczy amplifikacjami, rzęzi i rytmicznie
pulsuje, niczym zepsuty agregat prądotwórczy. Dobre czasy Mouse on Mars mogą tu
być nieco prowokacyjnym tropem recenzenta. Ósma i dziewiąta część pogłębiają
proces syntetycznej dewastacji
akustycznych dźwięków. Wszystko grzmi głuchym, post-elektronicznym rezonansem, nabiera
dubowego posmaku, a echo wydaje się kreować sytuację dramaturgiczna na równi z instrumentami.
W kolejnej części powraca, znany z pierwszej płyty, duch free jazzu, czyniąc tę
część płyty morzem ekspresji i zdrowych emocji. W ostatnich dwóch częściach warto
zwrócić uwagę na całkowicie pozbawiony rytmu wstęp utworu przedostatniego, a
także na posmak ethno w utworze
finałowym, gdy instrumentom i amplifikatorom przychodzi z odsieczą głos męski.
Rychlicki/ Kostkiewicz
Zapis (Maternal Voice/
Absolute Fiction, Kaseta 2020)
Rockowi gitarzyści, szczególnie ci z otwartymi głowami i
czystymi uszami, w improwizowanej sytuacji scenicznej potrafią sobie naprawdę
dobrze radzić. Przed nami kolejny dowód rzeczowy w sprawie.
O ile Łukasz Rychlicki (Kristen, Lotto) ma już spory bagaż
doświadczeń z grą z głowy, o tyle
Hubert Kostkiewicz (The Kurws) uchodzić może w tej materii za aspiranta.
Spotkali się razem już dość dawno (2017), ale Zapis dźwięków, jakie onegdaj wydali ze swoich rozgrzanych wioseł,
trafia do nas dopiero teraz, na kasecie magnetofonowej. Pięć opowieści
zagranych na dużym luzie trwa niewiele pod 30 minut, zatem obyśmy nie uronili
choćby sekundy!
Muzycy wprowadzają nas w klimat występu bardzo łagodną ścieżką.
Smukły, płynny rock z akcentami post-bluesowego gaworzenia przy świecach, w
oczekiwaniu na schłodzenie się ostatniej butelki wódki. Lewa gitara opowiada historię,
prawa szuka otwartej przestrzeni z nutą psychodelii. Muzycy zdają się trzymać
zbliżonej stylistyki, tak w pieśni
otwarcia, jak w kolejnych epizodach. W drugim sprawdzają wytrzymałość plastikowych
kostek gitarowych w zetknięciu z ołowianymi strunami, ślą nam garść post-rockowych
riffów, a na prawej flance dostrzegamy próby mącenia ustanej wody brudną nogą
ku chwale rockabilly! Na finał zaś dobry
moment podwójnej repetycji z mgławym post-gitarowym ambientem w tle.
W trzeciej historii kłania nam się Jim Jarmusch i jego kadry
z rozgrzanej słońcem, nieistniejącej prerii. Ballada z akcentami psychobilly, dużo dobrych powtórzeń.
Czwarta improwizacja, to czas na skupienie i szukanie na gryfach innych,
bardziej tajemniczych dźwięków. Słyszymy echa wczesnego Sonic Youth - lewa
strona rzęzi i jęczy, prawa stroszy pióra. Wreszcie ostatnia, najdłuższa
opowieść. Zaczynają ją post-rockowe impresje, trochę ostrych fraz, rosnąca
dynamika i emocje, będące efektem bystrych interakcji. Narracja zaczyna płynąć
bardzo swobodnie, a posmak Velvet Underground sączy się z obu wioseł z równie
intensywną wonią. Na sam finał muzycy czynią pętlę dramaturgiczną i powracają
do estetyki post-bluesa z początkowej fazy płyty. Dużo dobrego dzieje się na
prawej flance, której bystrze wtóruje lewa. Garść kwasu z obu stron w ramach
ostatniego dźwięku.
Podpora/Kohyt Nights
Are Numbered (Bocian, LP/DL 2020)
Warszawski Bocian dostarcza ostatnimi czasy nowości płytowe
dość regularnie i nic w tym zakresie nie zmieniła rzeczywistość pandemiczna.
Kolejną przygodę z improwizacją, na ogół dość swobodną, ponownie w wersji
krajowej, proponują nam: Katarzyna Podpora - piano preparacje, akordeon,
skrzypce, moog theremin, obiekty oraz
Max Kohyt - fortepian, kontrabas, klarnet basowy, ukulele, elektronika.
Muzycy określają swoje dwa utwory (łącznie mniej niż 37
minut) mianem kompozycji, choć zdaje się, że składają się one głównie z wątków
… improwizowanych. Jakkolwiek ilość dźwięków, jakie produkują w tzw. jednostce
czasu, sugeruje, iż nagranie nie powstało w czasie rzeczywistym, albowiem
bardzo często słyszymy dźwięki trzech, a nawet czterech instrumentów, tudzież
wątków dramaturgicznych, snutych w tym samym momencie. Jeśli zaś nagranie
jednak powstało na żywo, jedynym wytłumaczeniem naszego dysonansu poznawczego może
być fakt, iż każdy z muzyków posiada więcej niż dwie kończyny górne lub nad
wyraz sprawne kończyny dolne, zdolne grać na instrumentach. Efekt wszakże jest
dalece frapujący, a swoboda kreacji i budowania dramaturgicznego napięcia
zdecydowanie stanowią aut zarówno duetu, jak i każdego instrumentalisty z
osobna.
Pierwsza opowieść toczy się wokół fortepianowych preparacji.
Muzycy zaczynają w estetyce bardzo minimalistycznej, z czasem przebywa jednak dźwięków,
rośnie ilość użytych instrumentów i spiętrzeń dramaturgicznych. Wyważone chamber, które lubi tajemniczość i suspens, zaczyna w toku budowania opowieści
pokazywać pazurki i szukać zaczepki. Filigranowa fauna swobodnej improwizacji
nabiera masy, choć muzycy, tak teraz, jak w trakcie całego nagrania, bardziej lubią
dźwiękowe niuanse i szczegóły od ekspresyjnych salw emocji. Feeria słonych i
matowych fonii podawanych wszakże z rozwagą, nie bez dobrych korelacji z dźwiękami,
które wybrzmiały chwilę wcześniej. Druga strona winyla odstawia nieco masywne
fortepiany i bardziej koncertuje się na budowaniu aury elektroakustycznej. Znów
wszystko czynione jest tu ze smakiem, pewną kobiecą wrażliwością, z daleko od
epatowania dźwiękami prostej syntetyki. Pojawią się brzmienia strunowe, do gry
na moment wchodzi akordeon, nie brakuje dźwięków post-perkusjonalnych, a także akcentów
akustycznej plądrofonii. W końcowej części nagrania swoje trzy grosze dokłada
kontrabas wyposażony w nadpobudliwy smyczek. Ostatnia zaś prosta należy już
wyłącznie do mooga, który buduje końcowe
resume.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz