Muzycy i wydawcy gonią z nowościami do utraty tchu! Doprawdy chwilami ciężko nadążyć! I to nawet w odniesieniu do artystów, którzy na Trybunie Muzyki Spontanicznej mają stałą miejscówkę.
Ledwie kilka tygodni temu pisaliśmy o dwóch nowych
nagraniach Luisa Vicente, chwilę wcześniej o kolejnych kilku Vasco Trilli (a i
tak pewne trio mamy jeszcze do nadrobienia). Dziś portugalski trębacz i
katalońsko-portugalski perkusista i perkusjonalista dostarczają nam swoją drugą
już płytę nagraną w duecie. Wydawcą jest amerykański, zacny label ze
wschodniego wybrzeża, 577 Records (bardzo w tym roku aktywny, mocno postawił na
europejskich artystów, i bardzo dobrze!).
Nowa płyta naszych ulubionych Iberyjczyków zwie się Made of Mist, składa się z sześciu dość
mocno rozbudowanych czasowo improwizacji (całość przekracza godzinę zegarową), a
powstała w efekcie wizyty muzyków w lizbońskim Scratch Built Studios we wrześniu 2019 roku. Dodajmy, iż oficjalna
premiera albumu w formacie CD przypada na 24 września br.
Ceremonię otwarcia bierze na swoje barki Trilla i buduje
typowy dla siebie, post-ambientowy, metalicznie rezonujący no drumming percussion. Sucha trąbka Vicente także frazuje pociągłymi
ruchami pędzla. Oto pewien rodzaj rytualnej inicjacji, kreowany meta śpiewem blaszaka i bolesną melodyką martwej perkusji. Pojawiają się gongi i
pierwsze preparowane dźwięki trąbki. Klimat onirycznego niepokoju, trwoga szeleszczących,
chwilami dość mrocznych dźwięków. I w tej pokrętnej perspektywie, znający się jak
syjamskie kocięta muzycy pięknie imitują nawzajem swoje dźwięki. Druga improwizacja
kontynuuje zadany porządek strukturalny i dramaturgiczny. Zimny, metaliczny
rezonans (raczej nie z talerzy) i ciepła, bardzo matowa trąbka budują pewien
kolorystyczny dysonans, jakby połączenie mroku i światła. Na werblu wykluwają
się elektryczne robaczki, które miarowo chroboczą, a zaraz potem metaliczny dźwięk
małych talerzy i miseczek. Vasco idzie na całość – zaczyna kreować w pełni akustyczną
ścianę dźwięków! Flow gęstnieje,
pęcznieje, pulsuje, drży i jednocześnie tańczy trębacką melodyką. Muzycy
pozostają konsekwentni w swych wyborach teksturalnych aż po całkowite wygaśnięcie
narracji.
Trzecia odsłona tego niebywałego i wciąż zaskakującego
spektaklu stawia na pierwszy tego dnia zwrot estetyczno-stylistyczny. Trąbka
prycha, śle pocałunki i całe plejady fake
sounds. Perkusja czyni pierwsze jakże drummingowe
ekspozycje. Rysuje pętle, którymi oplata trębackie preparacje. Luis zdaje
się podążyć na pierwszy emocjonalny szczyt, a Vasco buduje narrację coraz
szerszą paletą instrumentów i tajemniczych brzmień. Improwizacja - przebogata w
dźwięki, zaskakujące frazy i małe zwroty dramaturgiczne - zaczyna podążać w
kierunku swojego pierwszego dziś freejazzowego wzniesienia. Trąbka wciąż
jednak szuka dodatkowych akcentów, snuje swoje post-melodyjne didaskalia,
powodując, iż opowieść nie skacze ostatecznie w ogień szalejących emocji. Oto
fragment większej całości, który fantastycznie uwypukla klasę obu muzyków.
Bezwzględnie światową! Czwarta improwizacja trzyma kosmiczny poziom narracji. Rozpoczynają
ją falujące talerze, które podłączone pod niekończące się echo produkują cały arsenał
fake sounds. Trąbka wchodzi w grę
dronami budowanymi na wdechu, z tubą obudowaną nieprzemakalną wystawą gumy.
Vicente burczy, niczym brzuchomówca. Trilla dodaje kolejne elementy
definitywnie perkusyjne, kreujące rytm i wewnętrzną dynamikę. Przez moment
trąbka jest sama na scenie. Perkusja powraca narracją jeszcze bogatszą i
bardziej skomplikowaną. Kolejne argumenty mistrza ceremonii budują flow, który zdaje się składać z tak
wielu elementów, iż dwoje uszu odbiorcy mogą ich wszystkich nie ogarnąć. Ale
muzyk w pewnym momencie zaczyna się samoograniczać, stawiać na jakość, a nie ilość
dźwięków. Po niedługiej chwili rysuje nowy wątek, bardziej repetytywny, jeszcze
lepiej uwypuklający pracę trębacza, który śpiewa, rechocze, a czasami nawet
krzyczy. Opowieść pęcznieje, staje u stóp kolejnej freejazzowej gorączki. Po
krótkim spiętrzeniu improwizacja przygasa pod ciężarem trębackich powiewów
suchego powietrza.
Piąta odsłona i kolejne nowe elementy tej szalonej układanki!
Vasco dmucha w plastikową rurę, której zakończenie przykłada do glazury werbla.
Luis pracuje gołym blaszakiem, ale
efekty dźwiękowe wydają się być niemal identyczne. Stajemy u podnóża
preparowanego szczytu. Trąbka rży jak koń, perkusjonalia szeleszczą i popiskują
niczym małe kocięta. Gdy blaszak zaczyna
pyskować, perkusja reaguje drummingowymi
zasiekami. Znów garść stylowych fake sounds
sieje dramaturgiczny ferment. Ta akurat improwizacja wydaje się być niezwykle
nerwowa, pełna emocji, zadziornych fraz i świetnych interakcji. Feeria talerzy
i trębackie chichoty, to kolejna faza, która stawia pióro recenzenta w pozycji
uniesionego ku górze kciuka zachwytu. Pojawiają się małe dzwonki, jakby muzycy
nagle postanowili odwiedzić sklep zegarmistrzowski. Trąbka też przechodzi na
delikatne frazy i miękko, wyjątkowo spokojnie kończy tę jakże niespokojną
opowieść. Na początku finałowej improwizacji Trilla sięga po swoje pozaperkusyjne
atuty. Buduje ambient, szeleści i ugniata tajemnicze przedmioty na werblu,
czyniąc wszystko zanurzony w poświacie kosmicznego echa. Vicente skomle i
piszczy u jego stóp. Muzycy stawiają na dalece bezdźwięczne frazy – szeleści powietrze, wachlują płaskie powierzchnie.
Opowieść kreowana na wdechu, wybiera minimalizm i rezonans. Przez moment Vasco zostaje
sam. Jego one man orchestra rośnie w
oczach, ale stawia na delikatne frazy – ritual
of spiritual! Po chwili ma już nad sobą chmurę czystego rezonansu. Luis
powraca półgębkowymi frazami i
zaczyna cedzić dźwięki przez zęby. Perkusja trzeszczy i mości się jak królik w
sianie. Muzycy tłumią swój temperament, choć kreatywność wylewa im się każdym
otworem w ciele. Ostatnia prosta, to trębacki skowyt, który klei się do metafizyki
dogasających perkusjonalii. Po końcowym dźwięku zostajemy sami z niewyczerpalnymi
pokładami szumu i echa. Być może brzmiącymi już tylko w naszych uszach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz