Brazylijski saksofonista Ivo Perelman, od lat rezydent nowojorski, na miano najpracowitszego free jazzowego improwizatora zasługuje jak nikt inny na świecie. Obserwując jego aktywności na najpopularniejszym portalu społecznościowym można nawet odnieść wrażenie, że muzyk po prostu mieszka w studiu nagraniowym na Brooklynie. Artysta rejestruje sesję za sesją, wiele z nich trafia na oficjalne wydawnictwa, część z nich oczekuje jednak na szczególną okazję, by zaprezentować się światowej publiczności. Okazję taką, jak choćby 60-urodziny saksofonisty! Na taką właśnie okoliczność Perelman przygotował dla nas dziewięciopłytowy box nagrań z lat 2014-2021, w każdym przypadku poczynionych w kooperacji z takim samym instrumentem.
Perelman w ostatnich latach zachwycał nas w szczególności nagraniami
z instrumentami strunowymi, teraz postanowił obdarzyć nas ogromnym zestawem nagrań
z udziałem pianistów. Wszak fortepian, to także instrument strunowy! Krajowa Fundacja
Słuchaj! dostarcza nam zatem box złożony z dziewięciu pełnowymiarowych albumów,
a nam nie pozostaje nic innego, jak słuchać i ów ocean dźwięków opisywać. Zadanie,
co zrozumiałe, nie jest łatwe, bo całość to ponad dziewięć godzin muzyki, a
dodatkowo estetyka improwizacji na saksofon tenorowy i fortepian (rzadko preparowany)
w każdym przypadku pozostaje dość do siebie zbliżona.
Muzyków na to epickie przedsięwzięcie Perelman dobrał sobie znakomitych,
choć nie każdy wybór wydawać się mógł prosty, tudzież oczywisty. Trzy Panie, sześciu
Panów, niemal każdy z innego obszaru fortepianowej muzyki improwizowanej. Niektórzy
to królowe i królowie awangardy, inni bywają postrzegani, jako muzycy bliżsi
głównego nurtu jazzu. Efekt w każdym przypadku bywa jednak zaskakujący i choć
nie wszystkie dźwięki boxu ekscytują nas w takim samym stopniu, nota za całość
dla Perelmana nie może nie być wysoka. Poniżej garść luźnych spostrzeżeń recenzenta,
które mogą okazać się całkiem przydatne w przypadku sumiennego eksplorowania
tak rozbudowanej formy edytorskiej. W nawiasach podaję rok powstania danej rejestracji
studyjnej (wszystkie: Parkwest Studios,
Brooklyn, Nowy Jork).
Tale One with Dave
Burrell (2020)
Opowieści z Blachy i
Kości Słoniowej zaczynamy od spotkania Perelmana z weteranem amerykańskiej free music, tej silnie osadzonej w
historii jazzu, a także blues & gospel, Dave’em Burrellem. Dwie rozbudowane
improwizacje (łącznie ponad 57 minut) bystrze uwypuklają gatunkowe konotacje pianisty.
Dyktat rytmu, pewna oczywista, bluesowa, wręcz ragtime’owa taneczność i
melodyka, ale także lekkość, a nawet frywolność. Na początku nagrania muzycy sprawiają
wrażenie młodzieniaszków, którzy w podskokach pokonują kolejne odcinki drogi do
szkoły. Wielu dynamicznym momentom towarzyszą tu dobrze zaplanowane
spowolnienia. Muzycy wydają się wtedy niezwykle romantyczni, ale szczęśliwie nie
wykazują skłonności do przynudzania. Z kolei pod koniec pierwszego seta są w stanie
stworzyć dość mroczny klimat.
Drugi set wydaje się być doposażony w większą porcję zadumy.
Tenor Perelmana, jak to ma w zwyczaju, lubi ciągnąć narrację ku górze, frazować
w bardzo wysokich rejestrach. Piano Burrella dobrze trzyma się wtedy podłoża,
dba o odpowiednie parametry dynamiki, bez skrupułów zdolne jest także do post-swingowych
wycieczek. Pod koniec płyty artyści pokazują, że bez trudu uciekliby w odmęty
free jazzu, gdyby tylko mieli na to ochotę.
Tale Two with Marilyn
Crispell (2014)
Na drugim dysku zdaje się, że dostajemy to, co najlepsze w
całym zestawie! Crispell, to postać wyjątkowa w każdym wymiarze współczesnej
pianistyki i w trakcie dziewięcioczęściowej opowieści (53 minuty) udowadnia to
w każdej improwizacji. Płyta skrzy się emocjami, te zaś tańczą na linie i nie pozwalają
na chwilę nieuwagi. Perelman w obliczu nieprzewidywalnego radzi sobie doskonale
i to też nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem.
Utwór otwarcia buduje piękne, melodyjne piano, jakbyśmy na
moment zawitali na post-klasycznych salonach. Równie kameralny saksofon jątrzy
i ciągnie opowieść ku górze. Druga część stawia na koślawy rytm, który
prowokuje saksofon do pierwszej ognistej ekspozycji. Zaraz potem dostajemy się w
wir mrocznej opowieści wprost z czarnych klawiszy. Saksofon najpierw wzdycha, potem
robi się nerwowy. Ów stan dobrze mu służy, bo kolejne trzy opowieści generują
naprawdę dużą porcję ekspresji - narracja brnie tu do przodu z free jazzowym
zębem, pełna jakże zadziornych fraz. Piano wszakże w każdej sytuacji zachowuje
się nieco inaczej. Czasami buduje jedynie minimalistyczny szlak, po którym
galopuje bystry dęciak. Siódma
improwizacja wyhamowuje i śle nam nutki nostalgicznego śpiewu przez łzy. Z
kolei ósma część, to wybuch ekspresji, który uroczo przeobraża się w
drobiazgowe, preparowane frazy. Sam finał płyty stawia na sprawdzone wzorce.
Piano płynie klasycyzującym nurtem, saksofon głęboko oddycha i uśmiecha się pod
nosem.
Tale Three with Aruán
Ortiz (2017)
Następna opowieść, to spotkanie z kubańskim pianistą Aruánem
Ortizem, którego dane personalne pozostawały do pierwszego dźwięku tej płyty
całkowicie redakcji obce. Siedem
improwizacji trwa tu prawie 56 minut i pokazuje kolejne, zupełnie inne oblicze tenorowych
dialogów Perelmana z fortepianem.
Latynoski sznyt pianisty zdobi ten zbiór improwizacji od startu
do niemal końcowego dźwięku. Pierwsza opowieść z perspektywy całego albumu wydaje
się najciekawsza. Piano pracuje marszowym krokiem, wprost z klawiatury, z
silnymi akcentami czerni. Flow jest skromny,
ale mocno osadzony rytmiczne, budowany z matematyczną precyzją, czasami
pachnący post-bluesem. Saksofon zdaje się tu mieć wyjątkowo wiele twarzy. Bywa
łagodny, ale i rozhuśtany emocjonalnie, bywa rozśpiewany, ale i smutny. Dwie kolejne
opowieści gruntują zadaną estetykę, dodając jej pewnej abstrakcyjności. W
części czwartej element taneczności czyni ów moment lekkim i powabnym, z kolei
opowieść piąta budowana jest na masywnej konstrukcji rytmicznej, pod którą
podłącza się saksofon, i niczym rezydent sokolego gniazda szuka na horyzoncie
narracyjnych atrakcji. Już pod koniec tej części muzycy dają wytchnienie
dynamice i zaczynają zanurzać się w tonacji dalece balladowej. Ostatnie
kilkanaście minut możnaby sobie darować, gdyby nie solowe ekspozycje Ortiza,
które kreują ciekawą dramaturgię, choć nie napotkają na jakąś ciekawszą reakcję
Perelmana.
Tale Four with Aaron
Parks (2020)
Amerykański pianista Aaron Parks dotarł na spotkanie z Perelmanem
zdecydowanie z obszaru jazzu środka. W trzech zwięzłych improwizacjach (całość
trwa niepełne 40 minut) dowiódł, iż nie jest ważne miejsce startu, ale lądowania!
Muzycy zaczynają spokojnie, z melodyjnym, post-klasycznym
pianem z domieszką bluesa i delikatnymi parsknięciami saksofonu. Opowieść wypływa
na wody bardziej swobodnej improwizacji dzięki szarpnięciom Perelmana. Set pokazuje,
iż ten duet potrafi siać niepokój, tudzież ciekawie nabierać intensywności, wystarczy
jedynie puścić wodze fantazji. Pod koniec pierwszej części do dźwięków dętych
Ivo dokłada także gardłowe pomruki. Najciekawiej wydaje się być jednak w części
drugiej. Akcenty deep and inside piano
(jakkolwiek bardzo nieśmiałe) udanie lepią się z saksofonowymi preparacjami.
Akcja nabiera rozmachu dzięki dynamicznym pasażom pianisty. W części trzeciej
powraca klasycystyczny sznyt, ale piskliwy ton saksofonisty nie daje tu
przysnąć pianiście choćby na ułamek sekundy. Muzycy nie forsują tempa, a w spokojnych
pasażach potrafią from time to time łapać
jakąś bardziej swobodną myśl narracyjną.
Tale Five with Sylvie
Courvoisier (2018)
Jeśli w Opowieściach z
Blachy i Kości Słoniowej przy klawiaturze fortepianu zasiada kobieta, to
jakość improwizacji intrygująco rośnie. Ta zasada, póki co, obowiązuje! Spotkanie
z Sylvie Courvoisier składa się z jedenastu części i trwa ponad 54 minuty. Oto
zmysłowa plejada małych form knujących wielkie intrygi!
Muzycy zaczynają swoją rozmowę w morzu subtelności, zdobiąc narrację
klasycystycznym posmakiem. Zaraz potem do dania głównego dodają połamany,
post-ragtime’owy rytm, kręcąc pętle na dużej swobodzie. W trzeciej etiudzie po raz
pierwszy Sylvie sięga głęboko do strun fortepianu. Jej instrument brzmi sucho,
niczym pozbawiona dostępu tlenu harfa. W kolejnej serwuje saksofoniście dźwięki
wprost z czarnych klawiszy, ewidentnie prowokując go do działania. Meta ballada sprytnie przeobraża się tu w
małą galopadę. A zaraz potem znów inside
piano, brzmiące jak wygłodniałe pisklęta. Ivo też zaczyna preparować i brzmi
niczym pustynny wiatr. Opowieść nabiera rzewnej melodyki, a jej zakończenie
łapie zaskakującą dynamikę. Piano spod klawiatury zabrzmi jeszcze dla nas w
części ósmej, ale przedtem, w siódmej, muzycy zdają się spoglądać na nas dalece
jazzowym okiem. Po refleksyjnej miniaturze w części dziewiątej, kolejna
improwizacja zaprasza nas na podróż po mrocznych zakamarkach wyobraźni obu
artystów. Dead ballad z molową
melodyką, to wyjątkowo uroczy fragment całości. Wreszcie spokojny, wytłumiony
finał tego szalonego spotkania przy świecach. Delikatne pasaże, solowe interludia
i już cały ocean brzmieniowych subtelności.
Tale Six with Agustí
Fernández (2017)
Na spotkanie z mistrzem inside
piano preparations, katalońskim pianistą Agustí Fernándezem ostrzyłem sobie
zęby niemal do gołego dziąsła. Ten duet - składający się z dziewięciu części
(54 minuty) - z całą pewnością stawiać należy na podium najlepszych fragmentów
boxu, ale … pewien niedosyt pozostawia. Być może wynika on z faktu, iż
gospodarz przedsięwzięcia mocno trzymał tu w ryzach gorący temperament
Iberyjczyka.
Początek łagodny, jak śpiew skowronków o poranku, ale już po
chwili, w drugiej części, artyści rozpoczynają poszukiwania punktów zapalnych –
saksofon pnie się ku górze, a piano wyznacza mu szlak czarnymi klawiszami.
Bycza krew zaczyna powoli wrzeć w żyłach muzyków! Trzecia etiuda szuka dla odmiany
pewnej melodyki. Minimal piano buduje
tu całkiem niezłą dynamikę, która w czwartej części sprowadzona zostaje do
postaci bystrej, śpiewnej ballady. W piątej odsłonie długo oczekiwane preparacje!
Cisza, suche oddechy dęciaka i błyskotliwie
rosnąca intensywność. Piano chce sięgać dna, saksofon trzyma je jednak na
powierzchni i temperuje emocje. Fernández nie daje za wygraną i w szóstej
części, mimo, iż płynie po klawiszach, daje Perelmanowi do wiwatu! Emocje sięgają
tu nieba, a raczej ognia piekielnego! Dla odmiany siódemka koi nerwy post-klasycznym spacerem. Ciekawie frazuje tu
saksofon, siejąc spory niepokój. W ósemce
powrót inside piano ze zwinną repetą
saksofonu, trwa niestety bardzo krótko. Wreszcie finał, grany na czarnych i
białych klawiszach, z tubą dęciaka wysuszoną
na wiór. Delikatne, uroczo bolesne zakończenie.
Tale Seven with Craig
Taborn (2021)
Craig Taborn na spotkanie z Perelmanem przyniósł opasłe tomy
jazzowych i free jazzowych doświadczeń, ale też pewną dramaturgiczną
niefrasobliwość, by nie rzecz nonszalancję. W dwóch bardzo długich i trzech
krótkich improwizacjach (łącznie 65 minut) pianista nie zawsze zdaje się mieć
pomysł na rozwój narracji, czy też skłonny jest przejmować inicjatywę, a trzeba
przyznać, że saksofonista robi wiele, by Siódma
Opowieść należycie przykuwała naszą uwagę.
Ambiwalencje recenzenta świetnie ilustruje już pierwsza, wielominutowa
improwizacja. Tempo otwarcia jest dalece pogrzebowe, a minimalizm kreacji nie
pomaga budowaniu zrębów ciekawej improwizacji. Wątki snują się po podłodze, a ogień
emocji nie jest dostrzegalny nawet przez szkło powiększające. Szczęśliwie muzycy
w trakcie tej improwizacji bodaj trzykrotnie łapią ekspresję za rogi i w mgnieniu
oka osiągają stan bystrej, free jazzowej kipieli. Trzeci szczyt zdobią nawet pół
okrzykami z rozgrzanego gardła. W tak zwanym międzyczasie, w trakcie częstych spowolnień,
ich opowieść raz za razem natrafia na narracyjne mielizny. Druga i trzecia
improwizacja, obie pozbawione jakichkolwiek punktów zaczepienia, obie
szczęśliwie krótkie, od razu nadają się do zapomnienia. Dużo lepiej dzieje się
w dwóch ostatnich improwizacjach. Ta czwarta, znów wielominutowa, konstruowana
bardzo skrupulatnie, nie epatuje wielkim emocjami, ale wiele jej momentów
istotnie przykuwa naszą uwagę, zwłaszcza wtedy, gdy muzycy budują flow z drobnych, niemal urywanych fraz.
Dobrze dramaturgii całości robi też rozbudowane solo pianisty. Z kolei ostatnia
narracja powraca do ekspresyjnych wątków pierwszej części. Nie brakuje dynamiki
i należytej gęstości. Finał wiele rekompensuje, ale nie wszystko.
Tale Eight with
Angelica Sanchez (2021)
Słowo się rzeko, skoro pianistka przy klawiaturze, to recenzencki
entuzjazm na krzywej wznoszącej! Tym razem Angelica Sanchez, Amerykanka z
latynoskimi korzeniami i dziewięć opowieści (ponad 61 minut), dobrze
skrojonych, świetnie wyimprowizowanych, udanie łączących subtelny temperament pianistki
i garść efektownych pomysłów saksofonisty.
Pierwsze dwie improwizacje budowane są na rozhuśtanym
rytmie, jakie ewokuje piano. Saksofon nie wychodzi przed szereg, generuje mroczny,
lekko oniryczny nastrój. Pierwszy ładunek ekspresji przynosi trzecia opowieść,
która nadaje zadanej stylistyce gęstszą strukturę, ale i pewną posępność klimatu.
Zaraz potem czeka nas udana metamorfoza ballady w kolektywny półgalop, stymulowany
piskiem saksofonu i wyrafinowaniem dramaturgicznym piana. Piąta, środkowa improwizacja,
to zdaje się opus magnum całego seta.
Pojawiają się pierwsze preparacje z obu stron, a narracja budowana z mikro fraz
dostaje dynamiki wprost z czarnych klawiszy. W kolejnej opowieści Sanchez kontynuuje
spacer bezpośrednio po strunach swego instrumentu. Saksofon najpierw efektownie
szumi, potem wypuszcza się w ekspresyjny taniec. Płyta do końca trzyma wysoki
poziom, a muzycy koncentrują się na budowaniu spokojniejszych, acz wewnętrznie nerwowych
narracji. W siódmej części warto odnotować post-bluesowe solo piana, a w ósmej błyskotliwe
preparacje saksofonu, płynące z głębokiej ciszy. Końcowa opowieść, nie po raz
pierwszy tkana z drobiazgów, stawia na prostsze rozwiązania, ale dodaje do tego
jeszcze większą porcję emocji.
Tale Nine with Vijay
Iyer (2021)
W trakcie szczegółowego omawiania Opowieści z Blachy i Kości Słoniowej kilku pianistom zaserwowaliśmy
tu trochę drobnych uszczypliwości, zatem doskonale się dzieje, iż cały box wieńczy
płyta nagrana przy udziale amerykańskiego pianisty Vijaya Iyera. Ten bowiem na
spotkanie z Perelmanem przyniósł całe mnóstwo bystrych pomysłów, w trakcie zaś nagrania
był wyjątkowo kreatywny i zapewne sprawił, iż honor męskiej części pianistycznego
świata został uratowany. Dysk końcowy (pięć improwizacji, ponad 63 minuty), to
wyśmienite nagranie!
Już sam początek stawia nas do pionu! Nerwowy, kanciasty
rytm piana i saksofon, który od pierwszego oddechu szuka okazji do pohałasowania.
Kind of free jazz, jakże charakterystyczny
dla Perelmana, zyskuje w towarzystwie Iyera dodatkowy ładunek ekspresji i
pewnej nieprzewidywalności. Po krótkiej balladzie, stanowiącej drugą część,
szybko znajdujemy się w trzeciej opowieści. Ta rodzi się z mroku i mgły, płynie
tęsknym strumieniem, ale zdecydowanie pod górę. Tempo pojawia się na dobrze przygotowanym
gruncie. Gdy artyści zwalniają, także dają jakość, stając się przy tym tajemnico
zadumani. Świetne, minimalistyczne solo piana, to kolejny powód do zachwytu. W
chwilach uniesienia muzycy zdają się być pełni rozpaczy, ale i determinacji. W trakcie
tej bystrej narracji nie brakuje też akcentów inside piano i chwil zadumy. Czwarta opowieść kontynuuje spacer po
czerwonym dywanie! Gęsty rytm post-jazzu, romantyczne spowolnienia, a nawet
kilka klasycystycznych grepsów, które niespodziewanie niosą nowe porcje emocji.
Tenorzysta nie stroni od oddechu cyrkulacyjnego, to z jego płuc płynie moc
finalizacji. Piąta improwizacja, podobnie jak druga, niezbyt długa, spina
całość taneczną klamrą, zdobioną saksofonem w kolejnym locie wnoszącym.
*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została - w formie artykułu - opublikowana w ubiegłym tygodniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz