Prowadzony przez Colina Webstera, brytyjski label Raw Tonk Records kończy w tym roku 10 lat! Obchody zapowiadają się naprawdę efektownie! Jeśli pandemia pozwoli, oczekiwać możemy zapewne całej plejady doskonałych koncertów, a także – jak anonsuje Colin – rozbudowanej serii nowych wydawnictw na wszelkich możliwych nośnikach (tu Raw Tonk zdaje się nie mieć specjalnych ograniczeń, te ostatnie jedynie w zakresie bardzo limitowanych nakładów).
Pierwszy krok w kierunku celebrowania zacnej rocznicy został
popełniony w styczniu, gdy ukazały się trzy kolejne nagrania w katalogu RT,
odpowiednio z numerami 54, 55 i 56. Dwie pierwsze pozycje na poręcznych płytach
kompaktowych, ta ostatnia zaś na oldschoolowej
kasecie. Towarzystwo na albumach odnajdujemy dalece międzynarodowe –
oczywiście silny zaciąg brytyjski, z szefem labelu na czele, ale także trio z
Andaluzji i solowa ekspozycja wprost z rosyjskiego lasu. Zapraszamy do
czytania, słuchania i zakupów!
Colin Webster/ Andrew Lisle/ Otto Willberg Scaffolding
Colin Webster (saksofon altowy) i Andrew Lisle (perkusja) tworzą
jeden z najbardziej ekscytujących duetów młodego, europejskiego free jazzu od
dawien dawna. Dobrze wiedzą o tym także bywalcy koncertów w Polsce! W trio z
kontrabasistą Otto Willbergiem także mają pewne dokonania, a płyta Scaffolding dalece udanie wpisuje się w
ten wątek ich kariery. Nagranie to wydaje się być jednak wyjątkowym na tle
poprzednich, albowiem Willberg na sesję nagraniową w Snorkel Studios (Londyn, wrzesień 2020) zabrał gitarę basową i
sporą ilość gitarowych przetworników. Efekt jego pracy dość radykalnie zmienił
oblicze tria. By się o tym przekonać, trzeba odsłuchać trzy swobodne
improwizacje, które na CD trwają 39 minut.
Już na samym starcie basówka
Willberga zdaje się wyznaczać ramy improwizowanej podróży i stanowić, komu i jaka
przypadnie w niej rola. Sfuzzowany, rzeżący w stadium stand by instrument zawłaszcza sporą część przestrzeni akustycznej
nagrania. Saksofon i perkusja płyną tuż obok, starając się oplatać gęstą strugę
basowej fonii post-jazzowym sekwencjami zdarzeń. Rozgadana socjeta czuje się
dobrze w swoim towarzystwie, szyje narrację gęstym ściegiem, stawia stemple i
pieczęcie, kreśli pętle, ale nie eskaluje tempa. Bas fermentuje na każdym kroku,
przypomina multigatunkowego stwora, który budzi uzasadniony respekt. Ale
ponieważ pozostajemy w obrębie muzyków wyjątkowej klasy, improwizacja - mimo
takich parametrów na wejściu - potrafi być spokojna, a nawet okazjonalnie
romantyczna, dzieląc się from time to
time na niedługie ekspozycje solowe, tudzież duetowe podgrupy. Na gitarowych
przetwornikach też toczy się całkiem aktywne życie – niespodzianka sunie tu za niespodzianką,
a seria elektroakustycznych wydarzeń zdaje się nie mieć końca. Posmak analogowej
syntetyki, post-rockowe gresy, ale i cały ocean brzmieniowych subtelności. Długi,
ponad 20-minutowy set zdominowany jest przez basowe zagrywki i nie zostawia
zbyt dużej przestrzeni dla saksofonu altowego i perkusji. Ta druga pozostaje w
stanie ciągłej aktywności, ale nie przestaje być jedynie akompaniamentem dla
basu.
Kolejna improwizacja, kilkunastominutowa, od startu jest
zdecydowanie żwawsza, upstrzona dynamicznymi akcjami z każdej strony. Bas nie
szuka eksperymentów brzmieniowych, stawia na budowanie mięsistej narracji.
Pachnie tu dobrym funkiem i gołymi torsami rozgrzanych mężczyzn! Duch kreatywnej
taneczności udziela się także saksofonowi, który śpiewa i dobrze się bawi. Perkusja
idzie z basem pod rękę, a emocje rosną, nabierając free jazzowego rynsztunku. W
połowie opowieści muzycy zdecydowanie zwalniają tempo. Bas ciekawie repetuje, a
saksofon, mając wreszcie dla siebie miejsce, śle nam sporo ciekawych, na poły
preparowanych fraz. Narracja przez kilka chwil przybiera postać duetu basu i saksofonu.
Leje się szerokim, ale dość leniwym strumieniem, hacząc nawet o ambientową estetykę.
Po dłuższej chwili nieobecności na scenie pojawia się drummer wyposażony w tamburyn, którym zdaje się inicjować finałowe
rozdanie tego seta. Ostatnia prosta skrzy się sporymi emocjami i udanie
zapowiada kilkuminutowy encore. W jego
trakcie muzycy idą już na całość i atakują nas soczystą, gęstą masą free jazzu.
Szczególnie efektownie ów szczyt narracyjny osiąga saksofon. Perkusja z basem płoną
rockowym ogniem, sprawiając, iż finałowa improwizacja bardzo udanie podsumowuje
nagranie, które w pierwszej części budziło nieco ambiwalencji pod piórem recenzenta.
Hidden Forces Trio The
Set-Up
O pochodzącym z andaluzyjskiej Sevilli Hidden Forces Trio
pisaliśmy całkiem niedawno przy okazji ich płyty dla macierzystej stajni
Silencia. Z kolei basista i perkusista tej formacji gościli niejednokrotnie w katalogu
Raw Tonk, czy to jako Sputnik Trio, czy w kwartecie z Colinem Websterem. Nowa płyta
HFT (w formacie CD) przynosi sześć improwizacji i trwa 43 minuty. Na klarnecie
basowym gra tu Gustavo Domínguez, na kontrabasie Marco Serrato, a na perkusji
Borja Díaz. Muzyka powstała w La Mina Estudios,
Sevilla, w styczniu 2020 roku.
Andaluzyjskie trio zaprasza nas na zwinną, dobrze skonstruowaną,
improwizowaną podróż po obrzeżach jazzu, która przy pierwszym kontakcie zdaje
się być dość typowa, ale im bardziej się w nią zagłębiamy, tym bardziej nas zaskakuje,
niemal na każdym zakręcie szykując dla nas garść brzmieniowych, czy dramaturgicznych
niespodzianek. Początek wydaje się dość leniwy. Klarnet basowy wdycha i przeciąga
zwiotczałe mięśnie, ale bystra, szybka sekcja rytmu nie daje mu spokoju.
Kierunek pierwszego epizodu jest zdecydowanie free jazzowy, a zdobi ją bardzo efektowna
ekspozycja solowa klarnetu, klecona na niezłej dynamice. W drugiej improwizacji
dominuje ciekawe, połamane metrum, kreowane przez kontrabas, doposażone w
preparowane dźwięki dęciaka. W
kolejnej opowieści pojawia się smyczek, z brudnym, mięsistym brzmieniem. Z jego
dronami zmysłowo lepi się nisko osadzony klarnet oraz perkusyjne preparacje. Po
przejściu w tryb pizzicato narracja
nabiera rumieńców, skrzy się świetnymi interakcjami, nadal pełna jest jednak brzmieniowych
subtelności.
Czwarta improwizacja koncertuje się wokół basowej repetycji,
która buduje warstwę meta rytmiczną
narracji. Klarnet operuje rwanymi frazami, po czym szuka melodii, a perkusja i
rozgrzany kontrabas oplatają go niczym ramiona ośmiornicy. Dynamika przychodzi tu
jako ostatnia, ale po raz kolejny podnosi jakość ekspozycji całego tria.
Początek piątej części, to mała huśtawka nastrojów. Klarnet znów szuka melodii,
a reszta parterów czeka, co przysienie kolejny dżdżysty poranek. Kontrabas śle
riffy, talerze rezonują, a klarnet zaczyna wspinać się na efektowne wzniesienie.
Perkusja podaje rytm, kontrabas uprawia solowe didaskalia. Zakończenie znów
toczy się w niezłym tempie. Początek szóstej, ostatniej improwizacji stoi w
blokach startowych i czerpie radość z dramaturgicznego suspensu. Smukła, molowa
ekspozycja efektownie tu pęcznieje, ale nie szuka dynamiki. Ta rodzi się po
pewnym czasie z perkusji, która łapie swingującego bakcyla. Tymczasem roztańczony
klarnet prowadzi nas na skraj tej wyjątkowo udanej podroży.
Ilia Belorukov A Fluteophone In The Forest
Trzecia z rawtonkowych
nowości nagrana została w lesie, w regionie Vologodskaya Oblast, w trakcie
kilku sierpniowych dni roku 2019. Nasz dobry znajomy z Petersburga, Ilia
Belorukov na spacery zabierał wtedy ze sobą altowy fluteophone (brzmiący dość podobnie do saksofonu sopranowego) oraz
sprzęt do terenowej rejestracji dźwięku. Potem wszystko zmiksował, lepiąc w
siedem improwizacji, których łączny czas trwania, to około 35 minut. Wydawca
całość zamieścił na kasecie magnetofonowej.
Każda z improwizacji ma tu swój tytuł, który opisuje sytuację
zastaną przez muzyka w lesie oraz po części to, jakimi dźwiękami przyroda włącza
się w strumień fonii generowany przez muzyka. W pierwszych czterech
improwizacjach owa fauna i flora zdaje się być jedynie spokojnym tłem dla dętej
improwizacji. Z kolei w dwóch następnych częściach na tyle silnie ingeruje w strumień
fonii, iż uznać ją możemy za główny składnik improwizacji. Część ostatnia albumu
udanie zaś łączy oba wątki tej leśnej przygody.
Improwizacja otwarcia jest stosunkowo dynamiczna. Dęciak podskakuje, śpiewa, piskliwie zawodzi,
generuje płynny strumień dość gęstej narracji. Muzyk korzysta niekiedy z
oddechu cyrkulacyjnego, tworząc bardzo efektowne przebiegi, pełne niuansów brzmieniowych,
a także subtelnych westchnień. Drugi spacer toczony jest wolnym krokiem, frazy
zdają się być nieco zadumane, bardziej melodyjne. Z dźwiękami wydawanymi przez
instrument ciekawie konweniuje leśne echo. Trzecia opowieść zbudowana jest
drobnych, rwanych komponentów. Prychania, stukające dysze, zapętlone mikro
frazy. Instrument gdacze jak kura, tymczasem muzyk wije się jak wąż. Piękny
moment! Wydaje się, iż artysta z każdym kolejnym utworem uspokaja swoją narrację
i coraz intensywniej zasłuchuje się w brzmienie lasu. Czwarta improwizacja, prowadzona
dalece skromnymi środkami, potwierdza tę obserwację (słyszymy przelatujące
owady), a kolejne dwie części oddają już w pełni głos dzikiej naturze. W obu
częściach wieje dość silny wiatr, a dęciak
snuje pomiędzy jego podmuchami drobne strużki fonii, które stoją niemal u progu
akustycznej ciszy. Gdy wiatr nasila się, muzyk schodzi nisko na kolanach, a jego
instrument tajemniczo pomrukuje. A las wokół żyje i ma się naprawdę dobrze! Finałowa
improwizacja konsumuje wszelkie wartości tego terenowego nagrania. Słyszymy
owady i inne odgłosy natury, a preparowane dźwięki dęciaka prowadzą z nimi intrygujący dialog. Muzyk uderza w coraz
wyższe rejestry i płynie efektowną strugą fonii z nieco zabrudzonym tembrem,
przywołującym w pamięci epokowe nagrania solowe Evana Parkera na saksofon
sopranowy, te wczesne, z połowy lat 70. ubiegłego stulecia. Docierają do nas
zarówno bystre short-cuts, jak i
długoterminowe przebiegi dźwiękowe. Las wokół oddycha mocą sierpniowego upału,
cudownie reasumując to doskonale nagranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz