Raw Tonk Records, nasz ulubiony brytyjski label free jazzu i swobodnej improwizacji, punktuje z regularnością mistrza, który hucznie obchodzi w tym roku swoje dziesiąte urodziny! Dziś czas na kolejne dwie nowości!
Pierwsza z nich, wydana na kasecie, idealnie konsumuje
główny nurt gatunkowy RT, czyli krwisty i emocjonalny free jazz. Zawiera
nagranie kwartetu z najlepszym barytonistą tej części świata, czyli Alanem
Wilkinsonem, którego wspiera brytyjska młodzież młodego, tudzież średniego
pokolenia, czyli Dominic Lash, Andrew Cheetham i Matthew Grigg.
Druga, wydana na pożytecznym nośniku CD, to kolejna edycja
duetu ognistej, post-rockowej gitary i barytonu podsycanego do działania zwinną
elektroniką, czyli Anton Hunter i Cath Roberts, którzy – jak zapewne świetnie
pamiętamy – są także rodowitymi
członkami kwintetu Sloth Racket, regularnie goszczącego na tych łamach.
Innym słowy – kochamy Raw Tonk i brytyjską muzykę
improwizowaną! Welcome!
Fringe
W bristolskim klubie The
Fringe jesteśmy chyba po raz pierwszy. Na scenie dostrzegamy saksofon (altowy
i barytonowy), kontrabas, gitarę z prądem i perkusję. Muzycy najpierw zagrają
dla nas rozbudowane intro, które potrwa kilka minut, a potem, już po wymianie
saksofonu na większy gabaryt, ruszą w bezmiar tak zwanego seta zasadniczego i
grzmocić w nas będą dźwiękami przez kolejne dwadzieścia kilka minut.
Początek, to delikatne szarpnięcia za struny, proste
podmuchy z tuby saksofonu, pick-upowy
background gitary i dość już aktywny drumming po krawędziach werbla i tomów.
Narracja w tej fazie koncertu przypomina zrównoważony open jazz z ponadgatunkowymi wtrętami gitary. Ta ostatnia szuka swojego
języka, preparuje, z każdą sekundą wyraźnie się rozkręca, dosłownie, i w przenośni!
Sama improwizacja nie traci przy tym na dynamice, wystarczy bowiem kilka głębszych
oddechów i już całość strumienia dźwiękowego syci się free jazzową ekspresją.
Muzycy na moment tłumią jednak emocje, saksofonista zmienia instrument
i wszyscy zaczynają budować nową opowieść, która przy okazji jest już drugim trakiem na magnetofonowej kasecie. Na
przedzie powolnego, balladowego szyku staje baryton, który bez trudu opanowuje przestrzeń
salki koncertowej. Przyszłość na razie zdaje się tu być dalece nieokreślona, a nastrój
chwili podkreśla gitara wciąż pracująca w trybie off-road. Tym czasem sekcja rytmu robi swoje, a po niedługiej
chwili intryga zawiązuje się na osi gitara-saksofon. Muzycy szukają brudu
pomiędzy frazami i post-jazzowej ekspresji, zwłaszcza gitarzysta. Improwizacja robi
się coraz gęstsza, bardziej soczysta i impulsywna. Nie jest tylko konsekwencją
szybkości reakcji i dynamiki samego drummingu,
wynika także ze stałego zwrotu intensywności frazowania każdego z aktorów
spektaklu. Niektóre dźwięki wydają się już dość głośne, może za wyjątkiem kontrabasu,
który nie jest zbyt dobrze słyszalny. W okolicach ósmej minuty saksofon na
chwilę milknie. Ledwie łyk świeżej wody i flow
kwartetu rusza w dalszą podróż. Świetne chwile znów odnotowuje gitarzysta,
który szuka psychodelii i meta rockowych
rozwiązań. Zamiast jednak spodziewanej eskalacji artyści postanawiają zdjąć
nogę z gazu i na powrót szukać klimatu spokojnego otwarcia drugiej części
koncertu. Na gryfie kontrabasu pojawia się smyczek, a perkusyjne talerze
zaczynają rezonować. Chamber sorrow buduje
także oniryczna gitara, która skutecznie odnajduje mroczny zakątek sali. Tym razem
kwartet kręci intrygę nieco innymi metodami. Drobne pół melodie, preparowane frazy
i syczące echo gitarowego amplifikatora. Przez moment bystre mikro solo prezentuje
perkusja. Powrót do formuły kwartetu, to dobry moment na stopniowe eskalowanie
emocji. Saksofon wyje do księżyca, buduje drony, brnie pod górę z jazzowym
posmakiem. Swoje dokłada także nieustannie fermentująca gitara, która potrafi
nieźle pohałasować. I to właśnie w takich klimatach kwartet drąży skałę i szuka
efektownego zakończenia. Wspólne okrzyki, nawet wprost z gardła saksofonisty,
repetycje i wciąż stymulowane emocje. Good
job, Guys!
Carapace
Anton i Cath, jako duet Ripsaw Catfish, budują swoje
improwizacje z wielu elementów składowych. Pierwsze dźwięki gitary, to sfuzzowane
riffy, godne niemal doomowej
estetyki, ale doposażone w pogłos, który zdaje się temperować proste skojarzenia
z metalami ciężkimi. Elektronika płynie szmerami i sprzężeniami, z kolei saksofon
syczy pół melodyjnymi frazami. Narracja szyta jest tu coraz gęstszym ściegiem,
dobrze konsumuje gitarową nieoczywistość gatunkową i post-jazzowy posmak saksofonu,
by finalnie uroczo zatonąć w echu i post-psychodelicznym ambiencie. Druga improwizacja
stawia sobie inne cele - początkowo to gitara szuka jazzowych konotacji, z
kolei elektronika ma za zadanie siać ferment i szukać niespodziewanych
rozwiązań. Brudny tembr saksofonu słyszymy dopiero po wielu pętlach narracyjnych,
gdy elektronika zaczyna podsyłać garść rytmicznych rozwiązań. W drugiej części
nagrania gitara wraca do post-rockowej poświaty, znanej z pierwszego utworu, z
kolei baryton udanie eksploruje free-jazzowe pomysły. Gęsty background nie daje jednak za wygraną i samo
zakończenie improwizacji znów tonie w wielokolorowym ambiencie.
Początek trzeciej opowieści spoczywa na barkach gitary,
która frazuje filigranowo i szyje flow
więcej niż jednym ściegiem. Ciekawy dysonans proponuje elektronika, która zdaje
się być nastrojona plądrofonicznie. Gdy gitara ucieka w subtelną psychodelię,
do gry wkracza baryton i pokrzykuje po aylerowsku. Tym razem finał jest gęsty, toksyczny,
pełen rocka i ostrego jazzu. W kolejnej narracji pojawia się chmura gitarowych sprzężeń,
pulsująca nieczystym rytmem elektronika i mocno wycofany saksofon, który kleci
nutki na stronie. Te emocjonalne dysproporcje nie stanowią dla artystów przeszkody,
by pójść w kompulsywne tango. Mając pod pachą tlący się ogień elektroniki, improwizacja
zdaje się przypominać trzygłową hydrę intrygującego post-hałasu. Nim opowieść ostatecznie
dobrnie do końca, czeka na nas jeszcze spora niespodzianka. Oto elektronika idzie
w niebyt, a improwizacja zaczyna skrzyć się czystymi frazami gitary i saksofonu,
niepozbawionymi nostalgicznych westchnień.
Przedostatnia improwizacja w fazie początkowej kontynuuje
czyste frazowanie. Post-bluesowe chwasty i jazzowe naleciałości ze strony
gitary, drony saksofonu i elektronika, która zdaje się szykować do kolejnego
ataku plądrofonii. I tu znów zaskoczenie – zamiast eskalacji wszystkie źródła dźwięku
rozlewają się w soczysty ambient. Finałowa narracja nie burzy już szczególnie
nastroju zbudowanego pod koniec poprzedniej części. Dużo echa, dubowej wręcz poświaty,
szeleszczące melodie saksofonu i zupełnie nieinwazyjna elektronika. Owa metaforyczna
ballada narasta, zyskuje na tajemniczości, ale i pewnej śpiewności. Brzmi chropowato
i pcha skojarzania w mrok godny kolejnego sezonu Twin Peaks!
Alan Wilkinson/ Andrew Cheetham/ Dominic Lash/ Matthew Grigg
Fringe (Kaseta). Alan Wilkinson –
saksofony, Matthew Grigg – gitara elektryczna, Dominic Lash – kontrabas oraz
Andrew Cheetham – perkusja. Nagranie koncertowe - The Fringe, Bristol, 25 września 2017 roku. Dwie improwizacje, 29
minut z sekundami.
Ripsaw Catfish Carapace
(CD). Anton Hunter – gitara elektryczna i efekty oraz Cath Roberts – elektronika
i saksofon barytonowy. Nagranie studyjne - The
Wood Rooms, Salford, 22 września 2021 roku. Sześć improwizacji, 42 i pół
minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz