W londyńskim Cafe Oto lądujemy w pięknych czasach przedpandemicznych, u progu ciepłej jesieni, niemal trzy lata temu. Na małej, klubowej scenie dostrzegamy sylwetki trzech muzyków – dwóch Szwedów i jednego Brytyjczyka. Znamy się dobrze od lat, widzieliśmy się kilka razy, z niektórymi także na żywo. Każdy z nich śmiało może sobie przykleić etykietkę weterana free jazzu, a zwłaszcza swobodnej improwizacji. Sture zagra na dwóch saksofonach, ale nie jednocześnie, Raymond zajmie się drummingiem i akcesoriami bogatego zestawu percussions, a Pat zasiądzie za klawiaturą fortepianu, obok którego będzie miał umieszczone drobne urządzenie elektroniczne, wspierające go w niektórych momentach koncertu delikatnym ambientem, tudzież skromną porcją szumów. Panowie postanawiają, iż zajmą nam swoimi improwizacjami niewiele ponad trzy kwadranse.
Pierwsze dźwięki koncertu moszczą się jeszcze w ciszy, jaka zaległa
w klubie po wielce prawdopodobnym anonsie, iż to już teraz. Echo, oddechy, mikro preparacje, drżący talerz i
odgłosy pojedynczych klawiszy piana. W tle sączy się delikatna poświata
ambientu. Moc skupienia w plejadzie subtelności. Po kilku minutach owej zabawy
wstępnej muzycy zgrabnie dosiadają free jazzowego rumaka i z gracją ruszają na
pierwszą przebieżkę. Zdecydowane, całkiem zadziorne frazy przedzielane są tu
jeszcze drobnymi interwałami zadumy i refleksyjnego suspensu. Zauważmy, iż kameralny
posmak dobrze robi pierwszym próbom bardziej ekspresyjnych zachowań. Oto zrównoważony,
nieco rozhuśtany free jazz bez galopady, konstruowany na filigranowym, ale już dalece
dynamicznym drummingu.
Druga opowieść jest nieco krótsza, od startu jej szlak rysuje
agresywny step piana i saksofonowe pokrzykiwania.
Mocne tempo, ale znów dyktowane delikatną, zmysłową perkusją. Ekspresja syci tu
każdy dźwięk, ale narracja toczy się w dalece zdyscyplinowany sposób, z dobrze
konstruowanym dramaturgicznym zamysłem. Choć zdaje się, że za sznurki
najczęściej pociąga tu pianista, poziom kreatywności obu Szwedów uznać należy za
bardzo wysoki. W trakcie tego odcinka przygód naszych dzielnych improwizatorów odnotujmy
jeszcze incydent duetowy piano-drums,
budowany przez obu artystów z dużą rozwagą.
Kolejną część rozpoczyna perkusjonalne intro. Po kilku
chwilach pod ów dalece wysublimowany flow
podczepia się post-ragtime’owe piano
i saksofon, przy czym oba instrumenty zdają się być splątane takim samym melodycznym
powrozem. Ciepły w swej początkowej fazie kind
of free jazz nabiera rumieńców. Muzycy brną we free jazzową gęstwinę, wciąż
wszakże mają wszystko pod kontrolą. I znów dużo subtelności serwuje nam drummer! W połowie kilkunastominutowej
improwizacji narracja efektownie wyhamowuje. Pojedyncze, refleksyjne dźwięki
klawiszy, trochę melodyjności i szumów kreuje tu dogodną sytuację dla solowej ekspozycji
pianisty. Zwinne palce i temperatura, jaka rośnie na klawiaturze, z każdą
sekundą budują jej jakość. Saksofon (tu już sopranowy) odradza się zwinnymi
preparacjami, a na werblu dzieje się dużo bardzo efektownych rzeczy. Piano też preparuje,
a po podłodze snują się strumienie ambientowego dymu. Finał jest mroczny, tylko
pozornie spokojny.
Czwarta, ostatnia już opowieść wybucha plejadą short-cuts ze strony piana i saksofonu.
Z drobiazgów rodzi się tu rytm, któremu towarzyszy wspólna inicjatywa pójścia
na całość. Perkusja wchodzi na gotowe i jeszcze stymuluje dynamikę przedsięwzięcia.
Piano trzyma jednak wszystko pod kontrolą i świetnie dawkuje zarówno plastry mocy,
ale i pasma refleksji. Improwizacja ma tu kilka faz – najpierw tworzy ją duet saksofonu
i perkusji (z ambientem w tle!), potem rozbudowana sekwencja subtelnych preparacji
z każdej strony, dalej aktywna, niemal jazzowa partycja i wreszcie, na samo zakończenie,
porcja mglistych, balladowych smutków. Narracja gaśnie w strumieniu tajemniczego
echa.
Sture Ericson, Pat Thomas, Raymond Strid Bagman Live at Cafe Oto (577 Records, CD
2022). Sture Ericson – saksofon tenorowy i sopranowy, Pat Thomas – fortepian i
elektronika oraz Raymond Strid – perkusja. Koncert zarejestrowany w Londynie, w
klubie Cafe Oto, 22 września 2019
roku. Cztery improwizacje, 46 i pół minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz