Muzyka improwizowana żywi się sprzecznościami, zaskakującymi kolaboracjami, tudzież permanentnym mieszaniem gatunków. To rodzi jakość, to sprawia, iż jest wyjątkową formą aktywności artystycznej, która nikogo nie pozostawia wobec siebie obojętną. Jest też zjawiskiem społecznym, bazuje na wzajemnej interakcji tworzących ją muzyków, nie powstaje bowiem na omszałych kartach papieru, ale w sercach i duszach tych, którzy mają czelność wydawać jakiekolwiek dźwięki.
Ta nieco przydługa introdukcja wydała mi się właściwa w kontekście
albumu kwartetu, który nie dość, że łączy dwie altówki, kontrabas i perkusję
(zestaw niemal niespotykany we wszechświecie), to jeszcze bystrze miesza lekkie,
zwinne i ulotne frazy kameralne z jazzowym drummingiem
i basowym pizzicato. Rzeczony
kontrabas, w dłoniach prowodyra całego zajścia Tomo Jacobsona, stoi tu zresztą
okrakiem, fantastycznie łącząc to, co ogniste w jazzie z tym, co jaskrawe i świetliste
w swobodnej kameralistyce.
Muzycy z dwóch stron Wielkiej Wody spotkali się jakiś czas temu
i nagrali kilkanaście Wariacji nie na
temat. Pierwszy wybór utworów ze studyjnej sesji trafił do nas niemal dokładnie
rok temu, teraz dostajemy ciąg dalszy, który nie wydaje się być dogrywką, ale
kolejnym ważnym epizodem dźwiękowym na mapie współczesnej Europy. Patrząc na numerację
Wariacji, śmiało można wysnuć też wniosek,
iż pozostała jeszcze pewna ich porcja, która mogłaby wypełnić ewentualną część
trzecią. Czekamy zatem na wieści z Kopenhagi, a teraz zagłębiamy się w improwizacje
zawarte w części drugiej.
Druga porcja Wariacji
zdaje się być jeszcze ciekawiej skonstruowana pod względem dramaturgicznym niż
jej poprzedniczka. Pozornie płynie wystudzonym post-jazzem, który mizdrzy się
do rozśpiewanych, kameralnych altówek. Z każdym jednak zakrętem, narracyjną
komplikacją, jakość improwizacji rośnie, nabiera głębi, syci się coraz gorętszymi
emocjami, by w dwóch ostatnich epizodach postawić recenzenckie pióro na sztorc!
Na starcie muzycy jakby wybudzali się z letargu. Powolne frazy
pizzicato basu, drobne uderzenia o pudło
rezonansowe, rozmarzone porannym słońcem altówki i perkusja w trybie stand-by. Opowieść pęcznieje tu mocą kontrabasowych
strun, trwogą altówek i skupionym jazzem perkusji. Wystarczy jednak jeden krok
ku górze basu, by całość nabrała niemal baletowej lekkości. W drugiej części tempo
improwizacji delikatnie rośnie. Altówki wydają się być jeszcze bardziej rozśpiewane.
Synkopujący drumming buduje dynamikę,
a basowe strugi rytmu miarowo zagęszczają ścieg. Trzecią odsłonę tyczą nam początkowo
perkusja i kontrabas, kreśląc całkiem agresywne frazy. Altówki wydają się być
przyczajone i nieskore na tym etapie do rozdawania kart. Rozhuśtana porcja
kameralnego jazzu nie potrzebuje tu wiele, by osiągnąć efektowny szczyt, dobrze
upakowany zdrowymi emocjami.
Początek czwartej opowieści – dla odmiany - należy do altówek.
W tle szeleszczą perkusyjne talerze, a lekko wycofany bas tylko sugeruje
pozycje dźwiękowe. Jesienny spleen altówek
ciekawie tu kontrastuje z zimową zadumą kontrabasu i perkusji. Tym razem zagęszczenie
narracji ma już definitywny charakter, choć jak zawsze jest efektem scenicznego
zaskoczenia. Kwartet nabiera mocy niemal freejazzowej, co zostaje zwinnie podsumowane
drummerską solówką. Dużo twardych przebiegów
i całkowita śmierć kameralnych konotacji, to atrybuty zakończenia tej części
albumu.
W piątą improwizację, która stanowi istotny krok ku
albumowej doskonałości, wprowadzają nas aż trzy smyczki. Altówki płyną wysokim
wzgórzem, kontrabas najpierw syci się mrokiem doliny, potem także unosi wzrok
ku niebu. Plejada rozśpiewanych fraz, głębokich westchnień i nieskończone
pokłady melancholii kreują opowieść aż do momentu powrotu do świata żywych
post-jazzowego drummingu. Kontrabas
zaczyna wtedy brudzić flow i perfekcyjnie
odnajduje podłogę. Każdy dźwięk nosi tu znamiona szczególnie udanego. Finałowa improwizacja
startuje delikatnymi frazami kontrabasowego pizzicato.
Altówki tymczasem wzdychają i zasłuchują się w pierwszych dźwiękach perkusji. Narracja
wydaje się tu być wyjątkowo swobodna, leniwie akcje dobrze się jednak
zazębiają, a stylowe kontrapunkty budują dodatkową jakość. Narracja pozornie
gęstnieje, ale dzięki smyczkowi na strunach kontrabasu całość płynie soczystym,
post-barokowym strumieniem. Z kolei nerwowość perkusji sprzyja budowaniu
napięcia dramaturgicznego. Ostatnia prosta zdaje się pachnieć neo-modernizmem, cokolwiek
by to mogło znaczyć po upływie 35 minuty tego smakowitego kąska improwizacji.
Maneri / Kalmanovitch / Jacobson / Osgood Variations On No Particular Theme - Part 2
(Gotta Let It Out, LP 2022)
Mat Maneri – altówka, Tanya Kalmanovitch – altówka, Tomo
Jacobson – kontrabas oraz Kresten Osgood – perkusja. Nagrane w miejscu zwanym The Village, w bliżej nieokreślonym
czasie. Sześć improwizacji, 35:56.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz