Szósta edycja Spontaneous Music Festiwal w poznańskim Dragonie – zgodnie ze swym tytułem „Fast Forward” – minęła niebywale szybko, a z punktu widzenia emocji po obu stronach sceny, z pewnością zbyt szybko.
Wspomniane wyżej „obie strony” sceny, to oczywiście jedynie
dziennikarska metafora. Tak się bowiem fantastycznie złożyło, iż w trakcie
ostatniego aktu festiwalu muzycy usiedli wśród publiczności, a ponieważ pełnoprawnym
uczestnikiem minimalistycznej podróży była także wszechobecna cisza, każdy na
widowni czuł się twórcą koncertu, wydając moc nieartykułowanych, filigranowych
dźwięków, które stawały się elementem spektaklu, podobnie jak syrena
przejeżdżającego samochodu i inne odgłosy z klubu i miasta.
Nim jednak dotarliśmy do owego na poły socjotechnicznego wydarzenia muzycznego, szesnastu muzyków z Barcelony, Berlina, francuskiego Dijon i kilku polskich miast zafundowało nam jedenaście setów krnąbrnej, wyjątkowo rozsianej stylistycznie, niekiedy szczerej do bólu improwizacji, budząc niemal w każdym przypadku spontaniczny entuzjazm odbiorców.
Koncert otwarcia, co staje się już powoli tradycją
poznańskiej imprezy, przypadł w udziale jednemu artyście. Tym razem był nim
stały uczestnik spontanicznych festów, perkusjonalista Vasco Trilla. Półgodzinny set magicznych fonii zawierał w sobie
wiele elementów, które znamy z repertuaru dźwiękowych tricków muzyka, zatem szczególnie
do gustu przypadła nam finałowa sekwencja na tabli, rzadziej przez niego wykorzystywanej,
pięknie wkomponowana w ciąg dramaturgiczny spektaklu.
Kolejnym stałym punktem programu Spontanicznego Festiwalu są
składy ad hoc, których ideą jest łączenie na scenie muzyków, którzy wcześniej
nie grali ze sobą w danej konfiguracji personalnej. Na dobry początek zatem kameralna
wycieczka z udziałem flecistki Zofii
Ilnickiej, kontrabasisty Àlexa
Reviriego i trębacza Timothée Quosta.
Pełen niuansów brzmieniowych spektakl szyty był niezwykle emocjonalnym ściegiem
i zdobiony intrygującymi interakcjami.
Po niedługiej chwili na scenie ponownie pojawił się
Quost (już wcześniej doposażony w
analogową elektronikę), tym razem wraz z Benem
Whitehillem (gitara i cała armia przetworników, tudzież innych urządzeń
dekonstruujących dźwięk) oraz Laure Boer,
której elektroakustyczne akcesoria zajmowały wielki stół (obok dużego
instrumentu strunowego własnej produkcji, artystka używała choćby analogowego
telefonu, który sprzęgał z gitarowym wzmacniaczem). Ten spektakl trwał ledwie
dwa kwadranse i kilka minut, ale pozostawił po sobie taką moc wrażeń, iż ich
opis mógłby stanowić osobisty tekst.
Piątkowy dzień był najbogatszym dniem festiwalowym – zarówno
w ujęciu ilościowym (aż pięć setów), jak i przede wszystkim jakościowym. Na
jego początek ad hoc trio w składzie: Patryk
Daszkiewicz (taśmy, elektronika analogowa), Pere Xirau (preparowany small
drum kit) i Àlex Reviriego
(kontrabas). Kolejny na festiwalu elektroakustyczny spektakl błyskotliwie
balansował między dronowym pasażami, a niemal post-industrialną rytmiką, która
także była ważnym elementem koncertu.
Kolejne kilkadziesiąt minut na dragonowej scenie oddane
zostało we władanie Bilianie Voutchkovej.
Bułgarska skrzypaczka z Berlina najpierw zaprosiła nas na performatywne … słuchowisko!
Preparowane skrzypce, głos, szumiące „speakers” i Lena Czerniawska, która recytowała swoje poezje zarówno w formule live,
jak i odtwarzała wcześniej przygotowane materiały dźwiękowe, lepione potem w intrygujące
pętle. W drugiej części Lena zajęła się grafiką realizowaną na żywo, Biliana
zaś zaprosiła na scenę Vasco Trillę.
Zagrali kilkunastominutowy set świetnie skomunikowanych improwizacji, który
należałoby skomentować pytaniem retorycznym - kto brzmiał na scenie bardziej
spektakularnie.
Trzeci, a tak naprawdę czwarty set wieczoru przypadł w udziale
kolejnej formacji ad hoc, tym razem całkowicie dętej. Flety Zofii Ilnickiej, saksofony Toma Chanta i Michała Biela, kreatywność każdego z artystów, wreszcie świetna
komunikacja wewnętrzna sprawiły, iż doświadczyliśmy jednej z najbardziej
udanych chwil festiwalowych. Posadowiona na środku sceny flecista zdawała się
rozdawać karty, raz za razem wypuszczając saksofonistów ku stromym podjazdom i
karkołomnym zjazdom. Ci radzili sobie perfekcyjnie, zwłaszcza w momencie, gdy
jednocześnie sięgnęli po saksofony sopranowe.
Final piątkowego wieczoru i kataloński Phicus – festiwalowy headliner Ferran
Fages na gitarze, Àlex Reviriego
na kontrabasie i Vasco Trilla na perkusji.
Muzycy grają ze sobą w tym składzie prawie 6 lat, nagrali cztery plyty, ale te
dźwięki, które zaserwowali nam w Dragonie być może były najlepszymi momentami w
dotychczasowej historii tria. Tę śmiałą tezę potwierdzili także same artyści.
Wybuchowa gitara, która z czasem nabrała niebywale psychodelicznego posmaku, kreatywny
na każdym etapie seta kontrabas i perkusja, która eksplodowała jakością szczególnie
w najbardziej dynamicznych momentach koncertu. Od mrocznego post-ambientu, po ścianę
post-rockowego hałasu, i z powrotem! Phicus był wszędzie!
Sobotni koncert otwarcia, to ad hoc kwartet: Pere Xirau (preparowany small drum kit), Michał Biel (saksofon barytonowy i sopranowy), Eric Bauer (elektronika) oraz Mateusz
Rybicki (klarnet i saksofon tenorowy). Muzycy po kilku
rozpoznawczo-badawczych frazach ochoczo wzięli się do pracy i dość szybko,
niesieni temperamentem saksofonistów, osiągnęli niemal free jazzowy szczyt.
Potem improwizacja stała się bardzo skupiona, płynęła długimi pasażami, które
świetnie łączyły akustyczne preparacje i niebanalną, kreatywną elektronikę.
Drugi sobotni set zapowiadany był jako najgłośniejszy punkt festiwalowego
programu i tak też się stało w istocie. Kolejne trio z Barcelony – Isysxae - nie może pochwalić się
jeszcze dorobkiem godnym Phicusa, ale w dragonowej formie śmiało może dożyć
starości. Ferran Fages na gitarze,
tu jeszcze głośniejszej niż dzień wcześniej, mocno pracującej na sprzężeniach i
atonalności, dziki, free jazzowy saksofon tenorowy, a potem sopranowy w rękach Toma Chanta i masywna, gęsta, ale
niepozbawiona niuansów brzmieniowych perkusja Pere Xirau. Choć muzycy stawiali w trakcie 35-minutowego seta na
intensywność, w jego trakcie nie brakowało momentów kompulsywnego tonowania
emocji.
Po dźwiękowym horrorze Isysxae nasze uszy pragnęły czegoś
bardziej subtelnego i tak też się stało w secie przedostatnim dnia ostatniego. Carina Khorkhordina – trąbka oraz Eric Bauer – akcesoria
elektroakustyczne zaprezentowali nam coś na kształt niemal teatralnego
performance’u, w którym dźwięk nie był wcale elementem najważniejszym. Czasami
zdawał się być jedynie tłem dla artystowskich akcji, ruchów na scenie i zabawy
przedmiotami. Część publiczności kupiła ten gig masywnymi oklaskami, część zachowała
pewną wstrzemięźliwość w projekcji zachwytu.
Finałowy koncert festiwalu, to sygnalizowany na wstępie Desarbres Ensemble w składzie: Ferran Fages (kompozytor i nieruchomy
dyrygent), Tom Chant – saksofon
sopranowy, Carina Khorkhordina –
trąbka, Michał Biel – saksofon
barytonowy, Mateusz Rybicki –
klarnet i Àlex Reviriego –
kontrabas. Minimalistyczna epopea dźwięku i ciszy była doskonałym podsumowaniem
szóstej edycji festiwalu – koiła nerwy po pokaźnych porcjach wspaniałego
hałasu, była definitywnie performatywna i wspaniale wciągnęła do gry – czasami
mimochodem – także publiczność. Ta ostatnia w tym roku dopisała, choć dziwnym
zrządzeniem losu najmniej liczna była w trakcie ostatniego dnia, który miał
przecież miejsce w samym środku jesiennego weekendu.
Zdjęcia produkcji własnej, pozbawione praw autorskich:
1) Zosia, Alex & Timothee
2) Tom, Zosia & Michał
3) Isysxae: Ferran, Tom & Pere
*) raport ukazuje się jednocześnie na łamach jazzarium.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz