Marcelo Dos Reis i Luis Vicente należą do niemałej już grupy artystów, których wszystkie albumy zostały na tych łamach skomentowane. By je sobie przypomnieć, wystarczy przeszukać zawartość Trybuny używając do tego tagów z danymi personalnymi muzyków, które dostępne są w wersji na komputer, w kolumnie po prawej stronie, na samym jej dole.
Portugalscy wirtuozi improwizującej gitary i trąbki muzykują
razem od ponad dekady, jak sami wyliczyli, mają za sobą już więcej niż dziesięć
wspólnych płyt, ale jeszcze nigdy nie zarejestrowali nagrania w duecie. Dziś ta
drobna luka w ich muzycznym życiorysie zostaje wypełniona pierwszym albumem.
Zapewne z przekory zawiera ona w dużej mierze materiał skomponowany, wszakże sposób,
w jaki muzycy owe kompozycje rozpuszczają w magmie wspaniałych improwizacji,
dany jest tylko nielicznym. Zatem nad albumem zawierającym (nie)preparowane kawałki na gitarę i trąbkę pochylamy się z
należytym szacunkiem, i co tu okrywać, niegasnącym zachwytem. Zapraszamy do
poznania szczegółów!
Portugalczycy są nie tylko mistrzami improwizacji, ale także wybitnymi kreatorami formy i budowania dramaturgii. Ich album otwierają i zamykają dwie części tej samej kompozycji. Na wstępie to trzyminutowa introdukcja, na końcu wielominutowe resume gitarowo-trębackich wzmagań. Syci się piękną melodią płynącą zarówno z delikatnego gryfu gitary, jak i niezmierzonych otchłani trębackich wentyli. W jej tle snuje się gitarowy dron, którego zawieszony w czasie i przestrzeni ambient dodaje kompo-improwizacji posmaku egzystencjalnego lęku. W części otwarcia flow bazuje na dysonansie masy – gitara zdaje się tu być płatkiem róży, trąbka masywnym uchem słonia. Gitara podaje prostą melodię, trąbka preparuje. Drugi utwór jeszcze silniej sięga do estetyki melodii. Jego temat, skutecznie zatopiony w lizbońskim saudade, grany jest unisono, a w dalszej fazie przybiera postać pozornie leniwej ballady.
Od części trzeciej muzycy zaczynają pokazywać lwi pazur.
Najpierw Marcelo preparuje gitarę smyczkiem, a Luis śpiewa tłumioną przetwornikami
pieśń żałobną. Gdy gitara łapie rytm, trąbka wciąż rozmyśla. Kolejne trzy
utwory, to już prawdziwe perły tego albumu. Początek czwartej przypomina poranne
pianie koguta przy blasku wschodzącego na gryfie gitary słońca. Muzycy oddychają
tu świeżym powietrzem, pięknie dynamizują swoje poczynania. Z jednej strony
post-rockowa, z drugiej post-folkowa melodyka i ekspresja czynią tu estetyczne
cuda. Z kolei część piąta rodzi się z ciszy upalnego popołudnia. Frywolna,
filigranowa parada dźwięków preparowanych. Podczas gdy gitara zaczyna
majstrować z zalążkiem rytmu, trąbka urokliwie rechocze. Szósta narracja z jednej
strony bazuje na melodii trąbki, w które Luis wplata drobne, preparowane
interludia, z drugiej płynie rytmicznymi akcjami gitary. Przypomina tętent koni
na prerii, skąpany w smutku zachodzącego słońca.
W siódmym utworze Marcelo znów sięga po rytm godny jego
rockowych korzeni. Kreuje plejadę riffów, na powierzchni których tli się nieco
tłumiona melodia trąbki. Narracja rozkwita, syci się ciepłem promieni
słonecznych, a niemal każda akcja gitary znamionuje wyjątkową urodę chwili. Na finał
tej niebywale emocjonalnej i pięknej po portugalsku płyty wracamy do kompozycji
otwarcia, która tu, na sam koniec, rozkwita do prawie dwunastu minut. Początek słodki,
melodyjny, wytłumiony. Narracja łyka tu bakcyla pewnej ulotnej taneczności. Trębacki
śpiew, melodia gitary, rosnące z każdą chwilą emocje, a w tle znany już dron
niepokojącego ambientu. Jeśli Marcelo kipi tu energią chwili, Luis łagodzi go
spokojem uśmiechu. Po chwili sytuacja ulega odwróceniu. Dwaj przyjaciele, pełni
artystycznej autoironii, kończą podróż kolejnym bukietem dźwiękowych
wspaniałości.
Marcelo dos Reis & Luís Vicente (Un)Prepared Pieces for Guitar and Trumpet (Cipsela Records, CD
2023). Luís Vicente – trąbka oraz Marcelo dos Reis – gitara elektryczna.
Nagrano w Grémio Operário, Coimbra,
styczeń 2022. Osiem utworów, 46 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz