Portugalska trębaczka Susana Santos Silva nie rozpieszcza
nas zbyt obfitą ofertą nowych nagrań. Rok ubiegły wzbogacił jej dyskografię
bodaj tylko o dwie pozycje. O kolejnej płycie formacji LAMA Metamorphosis pisaliśmy już na tych
łamach, o tej drugiej opowiemy za moment.
Nowy rok 2018 Susana wita zaś swoją pierwszą solową płytą All The Rivers – Live at Panteão Nacional. Wydawcą jest lizboński Clean Feed Records, edytor prawie wszystkich dotychczasowych płyt trębaczki. Redakcja nie zna jeszcze tego nagrania.
Dziś poświęcimy odrobinę naszego bezcennego czasu na czwartą edycję tzw. Sesji Piwnicznych (możemy tłumaczyć je także jako Bazowe, Podstawowe). Inicjatorami artystycznego przedsięwzięcia, zwanego Basement Sessions, są muzycy szwedzcy – saksofonista Jonas Kullhammar i kontrabasista Torbjörn Zetterberg oraz muzyk norweski – perkusista Espen Aalberg. Pierwsze dwie sesje zostały zarejestrowane w trio, na trzeciej dołączył saksofonista Jorgen Mathisen. Na czwartej zaś – Susana Santos Silva. Wszystkie edycje dostępne są w katalogu Clean Feed.
Szczególnie nas w tej chwili interesująca sesja została
zarejestrowana na … Bali, niemal dokładnie dwa lata temu. Obecność w tym odległym ( z europejskiego punktu widzenia) zakamarku świata dodatkowo
doposażyła muzyków kwartetu w gamelan (zestaw tubylczych instrumentów
perkusyjnych – po szczegóły odsyłam do wikipedii). Do tej dość egzotycznej
sesji muzycy przystąpili wyposażeni w kompozycje perkusisty Espena Alberga (na
poprzednich sesjach panował bardziej demokratyczny ład, a trio lub kwartet
grało z pięciolinii przygotowanych przez każdego z członków formacji). Istotny
udział sprawczy Norwega skutkował także tym, iż to jego nazwisko umieszczone zostało na czele orszaku muzykantów odpowiedzialnych za The Bali Tapes (bo taki
podtytuł nosi płyta). Całość Basement
Session Vol. 4 trwa niespełna 48 minut.
Slow Istonato.
Wstęp wolny, bardzo swobodny, z odrobiną sonore
w tubie saksofonu, na krawędzi ustnika trąbki. Bogate perkusjonalia, dudnienie
kontrabasu. Od startu sporo melodyki w dętych zaśpiewach. Rozbiegówka, jak
wybrzmiewanie ostrej, free jazzowej eskalacji, na sporym zmęczeniu. Przewrotne,
ale wyjątkowo urocze. Rozbudowany gamelan iskrzy metalicznymi dźwiękami,
wydeptuje ścieżkę w kierunku głównego wątku utworu. Temat o dynamice marsza
pogrzebowego, podaje rzewny saksofon, wspierany błogosławioną trąbką. Tuż po nim, prawdziwie błyskotliwa ekspozycja
Kulhammara, krwiście free jazzowa.
Dewas Dance. Temat z drive’em!
Jak taniec, to taniec! Sumiasty
saksofon, precyzyjna trąbka. Rozbudowana sekcja perkusyjna drąży rynnę w
podłodze. Ten rytm ma ostrogi i potrafi kąsać! Melodia, tonacja, harmonia,
energia i emocje. Wszystko poukładane, wyraziste i mięsiste. Pierwsze solo
należy do Susany, drugie do Jonasa. Tupiemy nogą i śpiewamy wraz z kwartetem.
Illir Illir.
Japońska pieśń tradycyjna, to nasza pięciolinia
w tym akurat fragmencie Sesji. Intro
kontrabasu. Pasaże dęciaków znów
ociekają dobrą melodią. Tonacja molowa, grane unisono. Rozchełstany dwudźwięk frontline’u,
tuż obok bystra ekspozycja gamelanu. Zapach dżungli i kształty stóp dzikich
zwierząt na mokrym piasku. Zwinna opowieść kontrabasu trzyma w ryzach całą
narrację. W 6 minucie istotnie wartościowe wejście Susany, która choć ma swoją
prywatną sprawę do przegadania, świetnie konweniuje z wątkiem głównym opowieści.
Sekcja aktywizuje swoje poczynania, saksofon przychodzi z pomocą. Wyuzdany,
błyskotliwy dialog na flankach. Szczypta psychodelii, smakującej jak rosa o
poranku, tuż po trudnej nocy.
Irama Berat. Słowo
wstępne jest udziałem perkusisty. Pozostali wchodzą po niedługiej chwili.
Narracja nieśpieszna, mimo bogatej rytmiki i serca, które łomoce w samym jej
środku. Sekcja tonie w molowej estetyce, ale na niej buduje się dęta
ekspozycja, która zdaje się być zdecydowanie durowa. Nawet do śpiewania, z
odrobiną semickości w trzecim pokoleniu wstecz. Intrygujący dysonans! Solowy
saksofon prawdziwie popisowy! Kolejna dobra pieśń, która stoi w silnym rozkroku
między nurtem głównym jazzu, a jej bezczelną i nieobliczalną siostrą free. Bogata instrumentacja wzmaga
przyjemność z odsłuchu. A saksofon znów stawia stempel doskonałości.
Technicznie błyskotliwy, artystycznie wolny, jak stado rumaków na gorącej
prerii. Po nim kontrabas, który rozrywa struny i gamelan, który rezonuje. Gdy
wraca drummer, cały kwartet podaje
temat z silnie temperowanym soundem trąbki.
Suling. Spokojne,
płynne intro. Rozbudowany arsenał perkusjonalny (gamelan!), separatystyczne
pasaże saksofony i trąbki, nie według zapisu pięciolinii, ale wprost z
buchającej wyobraźni artystów. Trochę jak konkurs piękności, saksofonista
całkiem przystojny, uroda trębaczki onieśmielająca. Sekcja w lekkim transie,
genialny basement pod dęte pasaże o
dużym ładunku emocji. Świetny dialog kontrabasu z saksofonem, tonący w
repetycjach. Im bliżej końca, tym kwartet bardziej zwalnia. Czyni to z tygrysią
zwinnością. Drobne akcenty na kotle, saksofon gasi płomień, trąbka stylowo
milczy. Coś poruszyło się w zaroślach. Cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz