Z mroku gitarowego steel
ambientu, w przestrzeni drapieżnej sonorystyki, cierpiącej katusze membrany
gołego werbla, wyłania się narracja, która zdominuje nasze receptory słuchu,
uwolni niewyczerpalne pokłady endorfin i wystrzeli nas w dźwiękowy kosmos na
całe trzy, boskie i niemające końca,
kwadranse.
Krople ołowianego potu na gryfie podłączonej do prądu
gitary, w opozycji do syntetycznej nieprzydatności plastikowych przedmiotów,
tworzą nową okoliczność dźwiękową. Energia kinetyczna rocka, pozostającego w blokach startowych, niemającego jakiegokolwiek zamiaru, by popaść w rytm i adekwatną dynamikę. Jedynie krwiste
sprzężenia, będące konsekwencją prostych zjawisk fizycznych, przypominają, z
kim i czym mamy do czynienia. Niczym ryczenie lwa na wieść o serii lwich
samobójstw. Gęsta historia, ciało w ciało, do ostatniego tchu. Od 6 minuty
nienaganna symbioza drapieżnego noise
i brutalnego free improve. A potem wybrzmiewanie w aurze oniryzmu, narracyjnego
lunatyzmu, artystycznego sceptycyzmu. Disarm.
Strumień zimnej gitary i drżący drumming, tłusty od środka, wiją się, jak para węgorzy na długo
oczekiwanym tarle. Niebywale akustyczne
zjawisko! Narracja pęcznieje, a upalony duch Hendrixa już czeka za rogiem
ulicy. Tak, bo tu nie może być cicho! Jeśli dynamiczny świder upleciony z porozrywanych
strun gitary zacznie wiercić dziurę w podłożu, progresywny drumming musi w konsekwencji uklepać ziemię. Tak rodzi się dynamika
eskalacji. Ranny rockman spotyka właśnie, co wytrzeźwiałego, całkowicie
wyzwolonego improwizatora i obu jest zdecydowanie po drodze. Ich symbioza ma wymiar całkiem biologiczny, choć gdy
Sonic Youth – z Thurstonem M. - debiutowali scenicznie w dalekiej Ameryce, Adama
G. nie było jeszcze na świecie. To jakby półtora pokolenia różnicy, która w
okolicznościach tej rejestracji jest tylko nieużyteczną matematyką. A
gitarzysta wyposażony w ponadnormatywną wyobraźnię może brzmieć, jak
saksofonowy dron. Tu, na granicy fizycznego przesteru, tworzy błyskotliwy chaos,
którego nie możemy nie pokochać. Jakże pomocna zdaje się być, w tym akurat dziele
zniszczenia, doom metalowa ekspozycja
na samych tylko talerzach. Ostatnie dźwięki cuchną zdrowym industrialem. Distend.
Meta rockowa
ballada w rezonansie. Pulsacja, restrykcyjna narracja, dźwięk za dźwięk. Trzyminutowa perła. Disturb.
Zapach noise rocka
z najlepszych płyt gatunku, jest udziałem tych, którzy gatunkową obyczajowość
zagubili wraz z utratą dziewictwa, w ramionach tej, dla której warto było
umierać. Skutki eksplozji nuklearnej mogą być także punktem estetycznego
odniesienia dla tego momentu spektaklu. Przester na gryfie, przester na pękających membranach – jako
podstawowa metoda twórcza. Zęby rekina wbite w kark niedźwiedzia. Błyskotliwy
taniec nad krawędzią. W tango ruszają także membrany naszych uszu. Adamowi
pękają talerze, Thurston ma struny owinięte wokół szyi. Dramaturgiczne wyjście
z tej fonicznej opresji, doskonałe w wykonaniu obu muzyków! Nie pierwszy dziś
oniryczny sound gitary, zakleszczony
w zmyślnej sonorystyce zestawu perkusyjnego. Bodaj najbardziej urokliwy
akustycznie fragment tej ultra smakowitej płyty! Rodzaj implozywnej, upiornej
ballady bez happy endu. Distract.
Ciąg dalszy poprzedniej opowieści. Moore jakby stał za szybą
akustyczną, jego brudne brzmienie zniekształca się dodatkowo na pasie
transmisyjnym. Buduje mega ambient, mały kosmos. Gołębiewski jest po tej stronie. Stawia stemple no drumming percussion. Narracja
gęstnieje, lepi się do butów, a wątki opowieści obu muzyków plączą się
wzajemnie, choć całość nie sposób nazwać eskalacją. Muzycy brną po kolana w
tłustym błocie i snują historię, która na długo zapadnie w naszej pamięci. Od 5
minuty, do samej już mety, konsekwentne wybrzmiewanie pachnie metafizyką.
Nieoczywistość każdego dźwięku przenosi nas w wymiar bez nazwy. Jakby nas już
tu nie było. Tylko dźwięk, tylko muzyka. Gryfem gitary płynie pieśń potępienia.
Zupełnie nieistotne, czyjego. Deep
drumming wprost z piekła wzmaga dysonans poznawczy. Zdaje się, że muzycy
mają ochotę na coś spektakularnego w obrębie ostatniej minuty spektaklu. Na
naszych oczach stapiają się w jeden dźwięk. Disloge.
Disarm, Thurston
Moore – gitara elektryczna, Adam Gołębiewski – perkusja. Nagrane w Warszawie i
Poznaniu, maj 2014 roku (Endless Happiness; CD/2LP 2017).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz