Dokonania Dark Tree Records, francuskiego labelu free jazz/
free improve, śledzimy na tych łamach niezwykle pilnie, a recenzji doczekały
się niemal wszystkie jego wydawnictwa (no, może poza jednym).
Całkiem niedawno pisaliśmy o drugiej pozycji serii korzennej (Carter & Bradford!),
wcześniej omówiliśmy także kilka pereł współczesnej, francuskiej, prawdziwie
wyzwolonej improwizacji (Lazro! Duboc! Risser!). Pomocne linki na końcu
recenzji.
Teraz pod lupę recenzenta wpada najnowsza płyta w katalogu,
datowana już na rok 2018. Nowa muzyka, nowi, młodzi muzycy (no, prawie!), tym
razem jednak nie znad Sekwany, ale z gorącej amerykańskiej ziemi.
O ile wiolonczelista Daniel Levin znany jest zapewne
wszystkim, którzy zaglądają na tę stronę, a saksofonista Chris Pitsiokos – mimo
bardzo młodego wieku - doczekał się już tu kilku ciepłych słów, o tyle
gitarzysta Brandon Seabrook zapewne debiutuje na scenie Trybuny (dociekliwi winni go pamiętać ze wspólnych nagrań z
Peterem Evansem).
Przenosimy się zatem na dwa dni do New Haven i dobrze
rozpoznawalnego miejsca, jakim jest klub Firehose 12. Jest kwiecień 2016 roku.
Trójka wyjątkowo kompetentnych amerykańskich improwizatorów rejestruje nagranie
Stomiidae, które – czas pokaże – jest
być może także nazwą własną tria. Siedem utworów potrwa niewiele ponad 38
minut.
One. Od linii
startu dobrze rozgrzany saksofon altowy rusza do zdecydowanego ataku. Wspierają
go perkusyjne szumy na gryfie wiolonczeli i drobne sprzężenia w pudle gitary
elektrycznej. Cała trójka zgrabnie rozpoczyna swą pieśń i ochoczo – od
pierwszej sekundy - wchodzi w dynamiczne zwarcia. Ogień płonie już po kilkudziesięciu sekundach. Fire music! Zadziory, zdania
składane współrzędnie, onomatopeje, wrzaski, piski i skowyty. Cello brzmi jak kontrabas, ale nie
żałuje smyka, ma jakby dwa równoległe oblicza. Już w 4 minucie zgrabne zejście
w kierunku ciszy i czas na krótki oddech. Tuż po nim, drobna galopada,
pokazująca, zapewne nieprzypadkowo, bardzo wysoki kunszt techniczny i
improwizatorski całej trójki. Szczególną błyskotliwością grzeszy Pitsiokos,
który może naprawdę dużo, potrafi już chyba wszystko, a chce jeszcze więcej! Two. Ciągle iskrzy na osi gitara –
saksofon, przeciwległe flanki w permanentnej dyskusji. A po środku wiolonczela,
wręcz gotuje się z emocji. Seabrook wyjątkowo zgrabnie zarządza dźwiękiem
swojej gitary. Lubi eksperymentować, nieustannie poszukuje nowych rozwiązań,
szuka ciekawostek akustycznych na gryfie, potrafi zaskoczyć. Po 3 minucie snuje
eksplozywne drony, w czym wspiera go czujny i gotowy na wszystko saksofonista.
Improwizacja tria nie stroni od hałasu, ale ten noise ma dużo smaku, jest środkiem, a nie celem muzykowania. Po 7
minucie muzycy idą w ciszę i także w tej roli są niezwykle wyraziści. Kolejny duży plus na koncie Chrisa! Three. Cóż za sonore! Brawo! Gitara płynie niskim dronem, saksofon pętli
się w szumie, bąbelkuje i przelewa
wodę. Obok drapieżne cello, jakie pazury! Popisowe 120 sekund! Four. Gitarowa pętla, pełna
technicznych fajerwerków. Pozostałe instrumenty wchodzą w to, jak w masło. Świetna
komunikacja i głębokie pokłady kreatywności znów wiodą trio ku błyskotliwej
eskalacji. Dynamika, piękne,
surowe emocje! Five. Siarczyste intro
Brandona. Po 80 sekundach świder Chrisa, w sam środek ziemi! Tuż potem stukot na dyszach. Daniel
stawia stemple. Cała trójka z kocią zwinnością łapię wewnętrzny nerw i buduje kolejny poziom piętrzącej
się improwizacji. Znów lecą iskry! Narracja jest niezwykle bogata, ciągłe
zmiany tempa i metod artykulacji dźwięku. Arytmia, atonalność, abstrakcja! W 6
minucie jakże udane tłumienie emocji. Drobinki oniryzmu na strunach, nostalgia
i cichy skowyt w tubie. Po minucie znów gonią za królikiem! Energia aż kipi, a
pomysłów ciągle przybywa. Six.
Saksofon prycha, cello poleruje zapocone struny, niezbyt głośno, ale bardzo dynamicznie. Gitara? Mała fabryka niespodziewanych dźwięków.
Kolejna dwuminutowa perła! Seven.
Sam finał, to już mała bonanza! Czego
tu nie ma?! Cello gra motyw przewodni
serialu o historii rockabilly. Na
flankach dzieją się niesamowite historie. Sto tysięcy pomysłów na dramat w
trzech aktach, każdy udany. Multieksplozja podszyta bezczelnością artystyczną, godną samego Johna Zorna! W 4 minucie, o tempo wolniej. Chytre i przebiegłe call & response. Tytuł mistrza
kreatywności wędruje chyba w ręce gitarzysty, choć pozostali muzycy także nie
zmarnowali na tej płycie choćby jednego dźwięku. Koniec przychodzi łatwo, może nieco zbyt szybko
i gwałtownie. Play It again? With no
doubt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz