środa, 12 grudnia 2018

Don Malfon & Misha Marks! Post-industrial Serenade!


Rok 2018 powoli ma się ku końcowi, wszyscy recenzenci świata podzieli już muzyków na lepszych i gorszych, powciskali ich krążki na przepastne listy best of (pamiętając, że lubimy tylko te piosenki, które znamy!).

A tu, taka petarda!

6 grudnia światu ujawniła się nowa płyta netlabelu Discordian Records. Pierwsza z nowego cyklu, prezentującego nagrania z serii koncertów Nocturna Discordia, jakie odbywają się w każdą środę w klubie Soda Acústic, położonym w samym sercu barcelońskiej Gracii.

30 minut swobodnej improwizacji, podanej w pięciu częściach z tytułami (patrz: niżej). Okładka z barwnym śmieciowiskiem, tytuł zatem całego nagrania dalece adekwatny - Post-industrial Serenade. Nagranie z 21 lutego br., koncert serii nr 155, w miejscu wskazanym wcześniej.

Misha Marks - gitara elektryczna, kanał lewy i Don Malfon – saksofon altowy, incydentalnie także barytonowy, kanał prawy. Pierwszy, rodowity Nowozelandczyk, pomieszkujący obecnie w Meksyku, drugi to Katalończyk, także rezydencjonalnie kojarzony z tymże krajem Ameryki Środkowej. Marksa posłuchamy po raz pierwszy, Malfona znamy z kilku płyt, nawet jednej wydanej w naszym kraju (po prawdzie nazywa się bowiem … Alfonso Munoz).




Eat That Plastic and Shut Up! Saksofon wchodzi do gry umiarkowanie spokojnymi prychami spod chłodnych jeszcze dysz. Zwinnie wplata się pomiędzy dobrze zmetalizowane struny gitary. Dźwięk podąża za dźwiękiem, każda akcja liczyć może na reakcję. Bogate, soczyste brzmienie obu instrumentów. Gitara precyzyjna, czuła, niemal półakustyczna, alt zadziorny, wysoki, już na starcie boleśnie wspaniały. Narracja gęstnieje, oddech za oddechem, latynoski flow na ostrym speadzie. Obaj muzycy chwilami brną w czeluść improwizacji niemal jednolitym strumieniem dźwięków, jakby jechali z partytury, pełnej jednak karkołomnych zawijasów. Prawdziwie wolny, ekstatyczny taniec!

No Tears For Sensivite Mammals. Start bez zbędnego pośpiechu. Nieśmiały krok w kierunku sonore po stronie gitarzysty. Dźwięki, półdźwięki, rozdźwięki, przydźwięki – wszystko tli się barwną fonią. Słodycz i pieprz. Saksofon płynie siarczystym, wyrazistym strumieniem. Obie ekspozycje ponownie zwinnie pęcznieją. Wszystko dzieje się wszakże na zwolnionych obrotach. Uroda brzęczących strun, mokry świst powietrza w tubie. Misha czyni już same cuda, ale nadal trzyma taneczny krok. Intuicyjna, perfekcyjna komunikacja. Na wybrzmieniu gitara dobywa dźwięki, jakby wprost z ludzkiego gardła, beka, skomle i grzmi. Być może saksofon znów zaplątał się pomiędzy strunami.

We Are All Toxic Waste (Botijo Madness). Gęsta, dynamiczna, spektakularna akustycznie ciecz dźwięków. Instrumenty gadają, krzyczą znów wspólnym, imitacyjnym potokiem fonii. Saksofon Malfona kreśli bohomazy na niebie i stawia uszy recenzenta na sztorc! What a sound! W 4 minucie zmiana – obaj muzycy stają się niespodziewanie liryczni, a ich ekspozycje nabierają filigranowości. Po chwili gitara brzmi jak perkusja, saksofon zaś repetuje rytmicznymi pętlami.




Requiem For A Deadline. Introdukcja w klimatach psychodelicznego flamenco! Misha jest sam na scenie i nie marnuje choćby sekundy. Don wraca po około 130 sekundach. Śle kompulsywne drony na post-restante, huczy, balladyzuje swój niewerbalny przekaz. Każdy z muzyków szuka po kątach inspiracji do eskalacji. Saksofon nadyma się, gitara już płonie. Requeim for A Dream of Improvised Scene! The True End of the World! Gitara jakby się zacinała, saksofon płynie natchnionym, wilgotnym tonem. Genialna komunikacja, żywa telepatia i błyskotliwe gaszenie emocji. Pocałunki z ciszą – gitara niczym hinduskie percussion, saksofon bębni na dyszach. Finał, jak siedemnasty orgazm tej samej nocy.

Bioillogical Surplus. Szmery, akcenty wykręconego na lewą stronę sonore. Gitara grozi wybuchem, ale wciąż jakby milczała. Struny rezonują, jęczą, obok płyną strużki ciepłej krwi. Perkusyjny mezalians, akustycznie cuda, równie boskie, jak i piekielne. Recenzent już od dawna nie wie, jakimi metodami ta dwójka muzyków dobywa dźwięki i dlaczego brzmią one właśnie w ten sposób. Kostka ślizga się po strunach, a cała gitara gada jak zarzynane zwierzę! Obok saksofon stawia stemple sonorystyki absolutnej. Narracja zdaje się stać w miejscu, rodzaj tańca bez odrywa stóp od miękkiego podłoża. Don znajduje w tubie saksofonu drobinki zagubionej elektroniki, która ma jednak wyłącznie akustyczny wymiar. Preparacje, koniunkcje, dysfunkcje. Diabolique dialogue! Muzycy bezgranicznie zatopieni w dźwiękach, macają się wzajemnie i rechoczą do rozpuku. Brzmienie finału jest brudne, wysokie, skowycze jak paw postawiony na betonie. Cisza po nagłym końcu ma niecodzienny smak. Niczym napalm o poranku.


****

Zatem Drodzy Recenzenci, nie macie wyjścia – obawiam się, że nastał czas na zbudowanie listy najlepszych płyt roku 2018 od nowa! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz