Improwizująca fauna na start! Od wilków do wielorybów! Tych
pierwszych jest czterech, tych drugich być może nieskończona ilość!
Z perspektywy Trybuny
Muzyki Spontanicznej, po drugiej stronie Atlantyku nie dzieje się zbyt
wiele, jeśli chodzi o kreatywną muzykę improwizowaną. Być może konstatacja ta
obraża skończoną liczbę muzyków amerykańskich (bo o nich tu przecież mówimy),
ale z własnymi gustami raczej się nie dyskutuje. W ostatnich latach łamy te
zadrżały pod jarzmem wyśmienitej muzyki z tamtej strony świata ledwie
kilkukrotnie i to na ogół za sprawą trębacza Nate’a Wooleya. Dwa kwintety Larry
Ochsa z jego ważkim udziałem zryły nam berety dość głęboko (The Fictive Five). Podobnie rzecz się
miała z kwartetem, który na swej pierwszej płycie (studyjna rejestracja z roku
2014) przyjął nazwę … From Wolves to
Whales!
Dziś owa wilcza czwórka powraca - Dave Rempis na saksofonie
altowym, Nate Wooley na trąbce, Pascal Niggenkemper na kontrabasie i Chris
Corsano na perkusji. Tym razem koncert, jaki miał miejsce w klubie De Pletterij, w holenderskim Haarlemie,
dokładnie w urodziny Pana Redaktora, lat temu dwa! Dwa sety, każdy podzielony
na część główną i dodatkową, ale stanowiący nieprzerwany ciąg dźwięków - łącznie
80 minut i 45 sekund muzyki, którą dostarcza label Rempisa Aerophonic Records
(2CD, 2019). Swobodna improwizacja, osadzona w idiomie wolnego jazzu, zapewne z
powodów merkantylnych określona jako all
composition by the musicians. Z niecierpliwością zaglądamy do środka, bo
już dziś wiemy, że krążek ten niechybnie wyląduje na corocznym podsumowaniu
najlepszych płyt kolejnych dwunastu miesięcy naszego muzycznego życia!
Hook and Cod. Wejście w koncert bez zbędnych ceregieli,
czynione jest kolektywnie i skrupulatnie. Relaksacyjne dialogi dęciaków, nam nigdzie się nie śpieszy, dokładna,
precyzyjna sekcja rytmu, w punkt, już na starcie dość dynamiczna. Oto wolny
jazz bez specjalnych predefinicji, puszczony na żywioł wyważonej i rozsądnej
improwizacji, komponowanej w czasie rzeczywistym. Pełna demokracja w grupie,
każdy ma tu swoje pole do działania, swobodę ruchów i wyborów dramaturgicznych.
Przed szereg jako pierwszy wychodzi Rempis dosadnym expo, które po chwili zostaje świetnie skomentowane przez Wooleya.
I to trębacz przejmuje dowodzenie. Tuż pod nim sekcja rytmu pracuje niemal
perfekcyjnie – classic free jazz combo in
master class! Niggenkemper sięga po smyczek już w 5 minucie. Oba dęciaki wchodzą z nim w błyskotliwe
zwarcia. Brawo! W 9 minucie prym wiedzie Rempis - saksofonista zdaje się pokazywać swoje najlepsze wydanie - i znów może liczyć na bystry komentarz trębacza. Opowieść
toczy się wartko, ma perfekcyjną dramaturgię, bez zawodów, niepotrzebnych
galopów, wszystko wydaje się być tu trzymane w ryzach swobodnej konstrukcji
narracyjnej. 13 minuta przynosi garść szaleństw trębacza, który ślizga się po
powierzchni wyjątkowo dynamicznej sekcji rytmu. W 17 minucie nieustannie pracujący
smyczek na kontrabasie zarządza pierwsze spowolnienie, surową nostalgię chwili.
Po kilkudziesięciu sekundach prawdziwy stop! Piłowanie strun, mikro dźwięki,
które rozsypują się po podłodze niczym kawałki rozbitego lustra. Kilka łyków
preparacji ze strony każdego z muzyków. Po chwili, kolektywne budowanie nowej
narracji, z bardzo aktywnym drummingiem.
W 25 minucie wysokie expo Rempisa,
prawdziwy popis, który eskaluje wchodząca na drugiego trąbka. Tymczasem bez
jakiegokolwiek wybrzmiewania, startuje drugi track koncertu … IJ.
Garść stosunkowo spokojnych pląsów w grupie, rodzaj zalotnych, ptasich śpiewów
o dżdżystym poranku. Złamany barok na
strunach kontrabasu, bukiet wzajemnych imitacji, wszystko po to, by po chwili
spiralnie nakręcać nową opowieść, której nie zabraknie dynamiki. Równie szybko zawiśnie ona jednak na repetującym smyczku. Po
chwili oba dęciaki, niczym kołujące
myśliwce, długimi frazami zaczynają proces poszukiwania ostatniego dźwięku
pierwszego seta. Od hałasu po dno ciszy i z powrotem! Chwila z samotnym smyczkiem,
chwila z samotną perkusją. Finalizacja bez udziału dętych.
Spaarne. Otwarcie
drugiego seta odbywa się w dużym skupieniu. Preparacje saksofonu, drżenie talerzy,
cisza wyczekiwania na nadejście czegoś ważnego. Kontrabas włącza się do zabawy
pięknym drummingiem po suchych
strunach. Trąbka także drży, a nawet delikatnie podśpiewuje. Tuż potem świetna
ekspozycja Corsano, aż wióry lecą! Po 7 minucie ster przejmuje Rempis i
proponuje całkiem swingującą narrację. Nie napotyka na opór partnerów. Of course, free swing! Trębacz wyje jak
koń, śmieje się i parska. Jego expo
także pachnie zdrowym jazzem na dwa kilometry! A wszystko, to jednak dzieło kontrabasisty,
którego śpiewne pizzicato aż skacze z
radości! W 14 minucie dęciaki milkną
na moment – solo ze smyczkiem! Zaraz potem Rempis zabiera cały kwartet na
swobodny spacer, bez galopu, który delikatnie wygasza płomień narracji. Idzie w
duet z Corsano! Drugi set zdaje się być bardziej poszarpany, pełen incydentów w
podgrupach, choć energii nie brakuje tu komukolwiek. Trębacz, jakby słysząc
słowa recenzenta, włącza szósty bieg i intensywnie dorzuca do ognia. Tłumienie
narracji staje się udziałem smyczka, ale dzieje się dopiero w 20 minucie. Mikro solo,
potem perkusja i trąbka zanurzone w preparacjach. Ta ostatnia ma swoje solo w
23 minucie, ale popis! Komentarz Rempisa odrobinę taneczny! Talerze w tle,
smyczek, powrót oświeconego kolektywizmu jest już udziałem muzyków. Free jazz quartet rusza na łowy! Rempis na
czele orszaku! Na finał muzycy zmysłowo gaszą płomień I płynnie wchodzą w drugą
część drugiego seta… For Kenau. Oto i
nasze ulubione call & response! Saksofon,
trąbka i smyczek. Pizzicato i perkusja,
i znów powrót do pytań i odpowiedzi. Zwinne, cudne gierki na małej przestrzeni.
Płyną razem w kierunku ciszy. Piękny moment. Solo na smyku dla podkreślenia
doniosłości chwili. Melodia, szczoteczki, trąbka solo – kind of chamber flow. Zakończenie koncertu wyjątkowo łagodne,
delikatne, chilloutowe. Rempis śpiewa
na ostatniej prostej, reszta bawi się w cool
jazz!
Płyta ma swoją
premierę 27 sierpnia br.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz