Iberyjska muzyka improwizowana zdaje się pozostawać w
permanentnym rozkwicie, a już na pewno dzieje się tak na … ziemi polskiej! Parę
chwil temu na zaprzyjaźnionych łamach Jazzarium.pl świętowaliśmy dziesiątą i
jedenastą polską płytę Vasco Trilli, a już donieść możemy, że właśnie ukazała
się piąta polska płyta Alberta Cirery.
Kataloński saksofonista pojawia się tym razem w bardzo
międzynarodowym towarzystwie – Rafała Mazura na akustycznej gitarze basowej i
szwajcarskiego perkusisty Nicolas Fielda. Muzycy nazwali swoje trio R.A.N., co
z jednej strony podkreśla fascynację kulturą dalekowschodnią polskiego basisty,
z drugiej zaś jest – co oczywiste – akronimem pierwszych liter imion muzyków
tworzących trio.
Płyta zwie się Five
Spontaneous Ones, co niezwykle udanie opisuje zawartość nagrania
koncertowego z krakowskiej Alchemii, z czerwca ubiegłego roku, dodatkowo
prawidłowo informuje o ilości utworów na płycie. Wydawcą CD jest Not Two
Records.
Spontaniczna pierwsza.
Kolektywny start całej trójki, małe pętle basu, powiewy suchego powietrza z
tuby saksofonu tenorowego, aktywny drumming.
Narracja jest spokojna, czyniona w tempie marszowym, ale od początku gęsta i
wyrazista. Mistrzowska klasa! Cirera szczerzy zęby, tnie powietrze nierównym
oddechem, syczy ze złości lub zalotnie podśpiewuje. Field dba o dynamikę i
minimalizuje ryzyko pustych przebiegów do zera bezwzględnego. Mazur pilnuje
dolnych stref strumienia dźwiękowego, szyje opowieść bardzo gęstym ściegiem. Już
w 5 minucie trio osiąga stan free jazzowego galopu, realizowanego z saperską precyzją,
rozsiewającego tylko dobre emocje.
Spontaniczna druga.
Basowa kipiel na wejściu, komentowana sykiem tuby, która zdaje się być
zamknięta tajemniczym przedmiotem. Perkusista liczy krawędzie werbli i tomów,
jak zwykle czyni wszystko w atrakcyjnym dramaturgicznie pośpiechu. Masywny,
rockowy drive basu świetnie z tą ideą
konweniuje. Tu eksplozja następuje już po upływie 120 sekund. Trio gna na
złamanie karku bez zbędnych subtelności, aż tuba jęczy z bólu, co ma miejsce w
okolicach 5 minuty. Muzycy kolejny raz stylowo gaszą płomień narracji, świetnie
się wzajemnie słuchają, każdy z nich wyczulony jest na następny ruch partnera.
Spontaniczna trzecia.
Na gryfie gitary basowej pojawia się smyczek! Saksofon płynie wydłużonymi w
czasie frazami. Talerze drżą, werble i tomy tańczą w miejscu. To cisza po
burzy, to zdaje się także cisza … przed burzą. Tuba imituje smyczek, smyczek
łypie okiem na tubę – jakże piękne okoliczności czwartej minuty utworu. Jak
tryby zwinnej maszyny, muzycy nakręcają się wzajemnie, by już w 6 minucie
ogłosić kolejny stan wzmożonej dynamiki.
W czeluść ognia wyjątkowo zmysłowo skacze saksofon. Sekcja rytmu zrywa
pierwszą warstwę podłogi. Masywne
tłumienie pieśni odbywa się zaś na barkach
basu i tenoru, który tańczy wyjątkowo wysoko. I jeszcze bystre solo perkusji – dancing in the sunset!
Spontaniczna czwarta,
niczym pierwsza, startuje bardzo
kolektywnie, wyposażona wszakże w wysoko strojony saksofon sopranowy, który
zdaje się sięgać czubka nieba. Dynamiczna narracja, ale z dużą porcją powietrza
pomiędzy dźwiękami. Bas błyskotliwie skacze, saksofon porykuje melodycznie,
perkusja, niczym walec, pcha całość ku szczęśliwemu zatraceniu. W tym
galopującym już tyglu nieoczywistości saksofon niespodziewanie poszukuje
akcentów sonorystycznych. Brawo! Drive
Rafała dostaje dodatkowych mocy, czyniąc całość krwistym power trio! W ramach wisienki na torcie, coltrane’owski sznyt
sopranu, dancing in the sunrise!
Jakże cudnie zastopowany!
Spontaniczna piąta.
Preparacje w podgrupie sax & bass,
nie bez akcentów drums. Skaczący od
lewej do prawej strumień dźwięków, outside
& inside, ale już gęsty, ociekający suchym potem. Like free chamber to
free jazz is only one step! Bas czuje już napisy końcowe, wpada w szał, saksofon go imituje.
Mocny, jakże wymowny finał intensywnej, free jazzowej podróży po zakamarkach
swobodnej improwizacji. Cirera, jako ostatni gasi światło, mając usta
wypełnione melodią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz