Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana, kilka tygodni temu.
W natłoku nowych nagrań muzyki improwizowanej, powstających jak
grzyby po deszczu w każdym zakamarku naszego globu, czasami trudno znaleźć
moment, by … przypomnieć sobie starsze nagranie lub wznowić takie, które wydane
zostało onegdaj i osiągnęło np. status out of print.
Fundacji Słuchaj taka sztuka się udała. Dwie dekady od
pierwszego wydania ponownie możemy dziś posłuchać wyjątkowego koncertu, jaki
odbył się w Barcelonie, w 1998 roku, w sali koncertowej fundacji Joan Miró, w
trakcie którego pianiście Agusti Fernandezowi towarzyszyli niebywali goście zza
Wielkiej Wody – William Parker na kontrabasie i Susie Ibarra na perkusji. Po
prawdzie nie wiem, czy nakład pierwszego wydania został wyczerpany (w każdym
razie, ja mam na półce), czy też nie, ale w kontekście zawartości samego koncertu,
nie ma to aż takiego znaczenia. Trio wykonało wówczas cztery improwizacje,
które trwały łącznie 63 minuty i 53 sekundy. Z radością zaglądamy do środka.
Pierwsze dźwięki koncertu, to krótkie, urywane frazy wprost
z klawiatury fortepianu. Tuż obok garść zmagań ze strunami i mały balet
talerzy. Stylowe, drobiazgowe wejście w temat, ale od samego początku z odpowiednią
porcją dynamiki. Agusti stawia na intensywność godną Cecila Taylora, Susie
smakuje odmłodzonym Sunny Murrayem. A William? No tak, on może przypominać
wyłącznie siebie! Trio nabiera typowej dla tego ostatniego muzyka motoryki już
po 180 sekundach. Free jazzowa narracja toczy się niezwykle kolektywne, z delikatnym
wyeksponowaniem piana i przemożnego bogactwa perkusjonalii, pełnych męskiej
mocy w kobiecych rękach. Parker plecie swoje rytmiczne pętlę niczym mantrę,
pełne dynamiki i melodyjności. Agusti zdaje się być zwinny jak kot, przebiegły
jak lis, no i te jego tygrysie pazury na zakrętach! W połowie 11 minuty pianista
milknie, zostawiając przestrzeń dla intrygującej ekspozycji duetowej. Gdy
powraca, wchodzi w duet z kontrabasistą – wyrazisty i mięsisty, po chwili
chytrze skomentowany talerzami. Już po kilkudziesięciu sekundach trio osiąga
stan kipieli, a pianista wręcz demoluje klawiaturę. 20 minuta wyznacza czas pierwszego,
wyraźnego stoppingu – kontrabas jakby wbrew tej intencji, jedzie po swoje,
ale pozostali uczestnicy spektaklu gaszą swoje ogniste płomienie, repetują i
szukają nowego otwarcia. Gdy owo nastąpi, Fernández decyduje się na wyżej
zestrojowe pasmo, Ibarra zaś adekwatnie przesuwa akcenty w kierunku
perkusjonalii. W 25 minucie Parker włącza do gry smyczek i czyni naprawdę
błyskotliwą ekspozycję, w czym w ogóle nie przeszkadza mu dynamiczny flow jego partnerów. Ale to właśnie oni gaszą ostatni płomyk pierwszej, ponad
półgodzinnej części koncertu.
W drugi odcinek wprowadza nas Agusti i jego firmowe preparacje.
Kontrabas podchwyca wątek, Susie opukuje werbel i tomy. Smyczek – na dokładkę -
dodaje całości blasku i urody. Narracja robi się gęsta, choć zupełnie pozbawiona
jest dynamiki pierwszej części. Krok za krokiem muzycy jednak nabierają wiatru
w żagle, nakręcają się wzajemnie niczym sprężyny zegarka. Nim jednak postawią
na większą dynamikę, jeszcze krótki moment na solowy popis perkusistki, a także
garść zadumy znad klawiatury. Drive pojawia się na finał części, nie jest
nadmiernie ekstremalny, raczej smakuje dobrym bluesem. Finał z udziałem
szczoteczek – bardzo stylowy.
Trzecia opowieść – na wejściu niemal klasyczne piano z
ciepłej klawiatury, lekki i zwinny kontrabas, także bardzo spokojny drumming.
Trio pięknie nabiera dynamiki, piano zdobi proces skromną repetycją. Precyzyjny flow, dbający o niuanse, ale konstruowany już w niezłym tempie. Już bez skojarzeń
w głowie recenzenta – tu każdy przypomina wyłącznie siebie! W 8 minucie Agusti
gotuje się w 100 stopniach, a amerykańska sekcja płynie niczym okręt podwodny o
napędzie atomowym. What a game! Zmysłowy smyczek na gryfie kontrabasu dostaje
zadanie tłumienia emocji. Piano skacze ku górze, a drżą talerze. Finałowa
prosta tryska urodą godną największych (bo tylko tacy są na scenie!). Gently
silence after!
Czas na kodę tego niezwykłego koncertu - czule, zmysłowo,
precyzyjnie, klawisz po klawiszu. Dudnią tomy, kontrabas naprzemiennie pizzicato i arco. Cool jazzowa narracja ze smakowitym smyczkiem w roli głównej. Siła meta melodyki. Po pewnym czasie pianista przejmuje dowodzenie i snuje wyjątkowo
błyskotliwy pasaż, tuż obok drżą talerze, a smyk rysuje ostatnią pętlę. Gromy
oklasków z jasnego nieba – nie może być inaczej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz