Stary rok umiera w konwulsjach, za kilkadziesiąt godzin ostatecznie skona, a nim to nastąpi Trybuna Muzyki Spontanicznej ogłosi 50 powodów, dla których ów szaleńczy rok warto będzie zapamiętać. Na ten moment musimy poczekać do ostatniego dnia grudnia.
Świat nie zna wszakże próżni, bo dziś przed nami płyta,
która swą oficjalną premierę będzie miała dopiero w styczniu roku przyszłego,
a my postanowiliśmy pozachwycać się nią już teraz.
Towarzystwo na albumie Murmuration
odnajdujemy dalece międzynarodowe, ale zdecydowanie zakotwiczone w duńskiej
Kopenhadze. Na czele jedenastoosobowego stada … Australijczyk Calum Builder,
zdolny saksofonista i jeszcze zdolniejszy kompozytor, którego poprzednim, zrealizowanym
także dużym składem, konceptualnym albumem Messe
zachwycaliśmy się na tych łamach paręnaście miesięcy temu. Dziś zapraszamy na
jego najnowsze dzieło, które - jak sam twierdzi - jest owocem lockdownowej tęsknoty za ziemią
ojczystą, czyli kolejnego stadium choroby zwanej syndromem emigranckim.
Pod batutą dyrygencką kompozytora do wykonania tytułowego Szemrania w trzech aktach, tudzież
pięciu częściach staje następujący aparat wykonawczy: dwa saksofony, klarnet
basowy, bassoon, dwie trąbki, tuba, altówka, wiolonczela, kontrabas i perkusja
z dodatkami.
Akt pierwszy opery tragicznej, rozdział pierwszy, to opowieść
o tym, jak z drobnych, niemal niesłyszalnych dźwięków jedenastu instrumentów tworzy
się szemrzący dron – wielowarstwowy, dość mroczny, nisko posadowiony, ale niepozbawiony
ambientowej struktury. Wraz z upływem czasu w owym strumieniu dźwiękowych zagadek
napotykamy na coraz więcej fraz instrumentów, których brzmienie bez większych
problemów rozpoznajemy. Mrok zdaje się ustępować miejsca mglistej poświacie, w której
możemy dostrzegać już kontury przedmiotów wokół nas. Tymczasem emocje rosną,
mamy bowiem wrażenie, że wszyscy artyści dygoczą teraz z zimna. Gdy w końcu postanawiają
wziąć głęboki oddech, zupełnie niespostrzeżenie odnajdujemy się już w rozdziale
drugim aktu pierwszego. Narracja wydaje się być teraz nieco rozwarstwiona, a przestrzenie
pomiędzy frazami doposażone w odrobinę ożywczego powietrza. Na czele pochodu udręczonych
staje bassoon. Śpiewa i jakby przypadkiem uspokaja całą orkiestrę, dzięki czemu
na moment zostaje sam na scenie. W tle sączą się jedynie dźwięki rezonującego
talerza i drobnych incydentów na perkusyjnym werblu i tomach. Takie oto
kameralne duo stąpa jak po kruchym lodzie i po niedługim czasie napotyka na
strunowe komentarze. Wystarczy tu jednak kilka chwil, by narracja nabrała odpowiedniej
gęstości i dynamiki, by jej ekspresja mogła niemal eksplodować. Instrumenty
dęte śpiewają lub burczą, tło nawarstwia się i pęcznieje. Przez moment mamy wrażenie,
że narracja delikatnie przygasa przy dźwiękach przypominających wibrafon, ale
to jedynie pozór, albowiem nerwowe gierki rozpoczynają tu instrumenty strunowe.
Nowy dron pełen jest mocy niskich dęciaków – klarnetu basowego, tuby i
prowodyra całego zajścia, czyli bassoona. Akt pierwszy kończy się efektownym spiętrzeniem.
Akt drugi, rozdział pierwszy, to w fazie narodzin plejady
krótkich dźwięków. Najpierw kreacja spoczywa na barkach tuby i klarnetu
basowego. Potem dochodzi perkusja i takie oto trio buduje coś na kształt
post-jazzowej narracji. Reszta instrumentów skrupulatnie uplata tymczasem akustyczny
background. Gdy wszyscy muzycy
nabiorą już powietrza w płuca i napną mięsnie, precyzyjnie zaplanowana ekspozycja
free jazzu stanie się naszym udziałem. Po osiągnięciu wyjątkowo spektakularnego
szczytu opowieść tłumi emocje w post-kameralnej kołysance. Ale narracji daleko
do procesu wygaszania. Do ognia dokłada perkusja, a strunowce idą tu niemalże na wzajemne wyniszczenie. Tymczasem dęta
frakcja zaczyna płynąć gęstą strugą unisono,
której tembr nabiera jakby durowej tonacji. Rozkwit post-jazzu stwarza tu
przedpole dla finałowej eksplozji nerwowej melodyki, pełnej tęsknoty, zadumy,
ale i kompulsywnego niepokoju. Trębacze zdają się tu być piewcami złej nowiny, saksofoniści
tymi, którzy koją zszargane nerwy. Akt drugi płynnie przechodzi tu w swój rozdział
drugi, który kreują niemal same trąbki, płynące dalece molowym strumieniem
dźwięków. Zadana historia zdaje się kończyć frazami w pełni improwizowanymi,
które bez trudu odnajdują zakończenie.
Akt trzeci opowieści nie ma już podrozdziałów. Ale i on budzi
się do życia z podskórnym lekiem, kreowany strunowymi dronami i dętymi powtórzeniami.
Rozkołysana narracja stawia tu wiele pytań, ale nie daje odpowiedzi. Splata dygoczące
chamber brudnych fraz smyczkowych i
czystych, dętych oddechów i małe perkusjonalia, które przypominają delikatnie wzburzony
ocean. Wszyscy zdają się teraz spoglądać ku górze, ale grzęzną w powodzi
dramaturgicznych rozterek. Długie pociągnięcia pędzlem budują pewną linearność
narracji, ale to dygot i skowyt, nie zaś pieśń pojednania. Opowieść przygasa,
ale nie umiera, bowiem drummer utrzymuje
ją przy życiu. Gęste unisono dętych
daje pozór nadziei, przypomina światełko w ciemnym tunelu. Ale wielki finał,
tak czy inaczej, broczy w post-kameralnym smutku. Instrumenty strunowe komentują,
dęte miarowo oddychają.
Calum Builder Murmuration
(Barefoot Records, CD/kaseta 2023). Calum Builder – saksofon altowy, dyrygentura i
kompozycje, Miguel Crozzoli – saksofon tenorowy, Carolyn Goodwin – klarnet
basowy, Sara Bulili-Nowak – bassoon, Erik Kimmestad – trąbka, Håkon Guttormsen
– trąbka, Kristian Tangvik – tuba, Barbara Kammer – altówka, Oda Dyrnes –
wiolonczela, Piotr Dubajko – kontrabas oraz Jan Kadereit – perkusja,
instrumenty perkusyjne. Nagrane w roku 2021, miejsce powstania niewskazane w
albumowym credits. Pięć utworów,
41:40.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz