piątek, 28 kwietnia 2023

The April’ Round-up: Sensitive to Light! Omusue! Brennan! Leib! Bagnasco! Vale! Gonzo! Santa Teresa! Coagulant! Fabriker!


Kwiecień dogorywa, zatem najwyższa pora na comiesięczną zbiorówkę recenzji. Przed nami tradycyjnie moc intelektualnych zaskoczeń, intrygujących brzmień, plejada nowych nazwisk do zapamiętania i równie tradycyjny, recenzencki okrzyk – muzyka improwizowana jest jedna, nie uznaje granic, flag, narodowości, ani nie poddaje się dyktatowi gatunkowych schematów!

Naszą dziesięcioodcinkową podróż zaczynamy swobodną improwizacją w Zjednoczonym Królestwie z akcentem dalekowschodnim. Potem wątek francuski ucieleśniony na ziemi krajowej, po nim skok do Ameryki po garść post-colemanowskiego jazzu, wątek szwajcarski zrealizowany w Argentynie oraz … samotny Argentyńczyk na ziemi hiszpańskiej! Po tych na ogół uporządkowanych akustycznie wydarzeniach uciekniemy w otchłań permanentnego hałasu, albowiem czekają na nas: kreatywny post-rock zmieszany z kompulsywną elektroniką (dwie nowe płyty i nowy label z Portugalii!), white acoustic noise z Barcelony i dwie elektroniczne magmy post-dźwięków w wydaniu krajowym. Nadstawiajcie uszy i bądźcie gotowy na foniczne tortury! Welcome!



Mark Sanders/ Hyelim Kim/ John Edwards  Sensitive To Light (Shrike Records, CD 2023)

Vortex Jazz Club, Londyn, wrzesień 2022: Mark Sanders - perkusja, instrumenty perkusyjne, Hyelim Kim – daegeum oraz John Edwards – kontrabas. Pięć improwizacji, 62 minuty.

Spotkanie dwóch tuzów brytyjskiego free impro, wyposażonych w perkusję i kontrabas, z dalekowschodnią koleżanką posługującą się długim, bambusowym fletem zwanym daegeum, to intrygująca koincydencja, która z jednej strony niesie ocean ciekawych brzmień i zaskakujących interakcji, z drugiej pokazuje, iż ubogie spektrum dźwiękowe prostego instrumentu dmuchanego nie zawsze daje się uzupełnić wielowarstwową narracją wybitnego kontrabasisty i równie znamienitego perkusisty.

Improwizacja otwarcia trwa niewiele ponad trzy minuty i zdaje się być dość energiczną rozbiegówką. Twarde frazy kontrabasu i perkusji napotykają tu na zalotne oddechy fletu, który wije się niczym wąż w gęstych zaroślach. Ten ostatni dość szybko znajduje wspólny język z kontrabasowym smyczkiem. Kolejne cztery improwizacje trwają po kilkanaście minut, dużo w nich przestrzeni, ale także momentów dramaturgicznego zawahania. Z jednej strony bukiet strunowych wspaniałości Edwardsa (jego synkretyczna wariacja arco & pizzicato zdaje się nie mieć równych we wszechświecie), z drugiej punktowa precyzja Sandersa kreują mnóstwo przestrzeni dla rozwoju ciekawych sytuacji scenicznych. Ich opowieść nie jest jednokierunkowa, ale mając u boku lekki, frywolny flet ani razu nie decydują się na free jazzową woltę. Oczywiście nie brakuje dynamicznych spięć i interakcji (to bez wątpienia najlepsze momenty albumu, choćby okolice 10 minuty drugiej części i wiele fragmentów części trzeciej), ale kontrola ekspresji ma tu miejsce na każdym etapie. Zatem tłumiony post-jazz i dalekowschodnia, nerwowa powabność. Ciekawie prezentuje się czwarta improwizacja, która w fazie początkowej stawia na filigranowe brzmienia i niemal ceremonialną powolność. Drżący smyczek sieje tu dramaturgiczny ferment, a gdy trzeba szukać emocji, tryb pizzicato dostarcza odpowiednią dynamikę. Z kolei finałowa narracja zdaje się być zlepkiem porzuconych wątków narracyjnych, śmiało mogłaby w procesie edycji wylądować w koszu. Ostatnia prosta, to nerwowe podrygi samotnego kontrabasisty - próba stawiania pytania o zasadność dalszego rozwijania improwizacji.



Guillaume Gargaud/ Patrice Grente/ Thierry Waziniak  Omusue (Torf records, CD 2023)

Le Havre, Francja, sierpień 2022: Guillaume Gargaud – gitara akustyczna, Patrice Grente – kontrabas oraz Thierry Waziniak – perkusja. Siedem improwizacji, 45 minut.

Francuska, w pełni akustyczna, jakże swobodna improwizacja, ale wydana nad Wartą! Post-baileyowska gitara, która nie boi się neo-klasycznych zdobień, wytrawny, czysto brzmiący kontrabas - od post-barokowych, smyczkowych śpiewów, po kompulsywne emocje dalece bluesowej proweniencji, wreszcie punktowa, czujna, świetnie dopowiadająca strunowe kwestie perkusja. Siedem 5-7 minutowych, zwartych opowieści na temat, z dobrą dramaturgią, konstruowanych wedle zasady, iż smakowite, ekspresyjne kwestie warto poprzedzać lekko zadumanymi introdukcjami.

Jakby na przekór zasadzie postawionej w poprzednim zdaniu, początek albumu zdaje się być ognisty niemal od pierwszej frazy. Bystre tempo, kocia zwinność, precyzja każdej akcji i koherentne, niewydumane brzmienie. W tej niebanalnej improwizacji wszystko do siebie pasuje, jakby krojone było jednym cięciem skalpela. I jeszcze oddech post-nowoczesnego flamenco, tudzież renesansowe myśli w ramach wisienki na torcie. W drugiej opowieści muzycy pokazują, iż także ograniczając środki wyrazu są w stanie skutecznie przekuwać uwagę. Równie dobrze radzą sobie w nieekspresyjnej post-balladzie, która nabiera rumieńców dzięki świetnie robocie drummerskiej. W czwartej odsłonie budują wielowarstwową narrację plejadą mniej lub bardziej zadziornych short-cuts. W dwóch kolejnych improwizacjach jeszcze większą wagę przywiązują do detali narracyjnych, a obie formują w zgrabne, post-bluesowe opowieści. W pierwszej z nich zachwyca nas gitara, w drugiej, nie po raz pierwszy, moc akcji na werblu, tomach i talerzach. Finałowa opowieść na starcie wydaje się być końcową balladą, ale – znów bez zaskoczenia – przybiera na ostatniej prostej całkiem ogniste kształty. 



Patrick Brennan Sonic Openings  Tilting Curvaceous (Clean Feed Records, CD 2023)

Manhattan Sky Studios, NYC, wrzesień 2021: Patrick Brennan – saksofon altowy, kompozycje, Brian Groder – trąbka, flugelhorn, Rod Williams – fortepian, Hilliard Greene – kontrabas oraz Michael TA Thompson - trap drums. Czternaście utworów, 50 minut.

Rzadka na naszych łamach okazja zagłębienia się w kreatywną muzykę amerykańską nietworzoną przez znudzone legendy gatunku. Kwintet alcisty Patricka Brennana to solidna porcja dobrze skonstruowanego open jazzu, któremu niewiele brakuje do swobody free, a który koncentruje się na budowaniu dramaturgii dalece oryginalnymi metodami. Jak sam autor zeznaje, czternaście utworów na albumie, to nie tyle kompozycje, co raczej rozbudowane wariacje na temat zadanej struktury rytmicznej. Zatem z dala od melodyjnych tematów, z nieustanie obecną rytmiczną złożonością i dużą dawką wolnej przestrzeni na improwizacje, tu zawsze bardzo konkretne i nieprzegadane. Wreszcie posmak na poły krzykliwego, rozgadanego frazami trąbki i saksofonu, free jazzu rodem spod pióra Ornette’a Colemana.

Już pieśń otwarcia, budowana dętymi dialogami, połamaną rytmiką kompulsywnej perkusji i kontrabasu, daje nam przedsmak emocji. W kolejnych częściach artyści serwują nam swingującą post-balladę, która szybko nabiera rumieńców, zwinną synkopę płynącą na basowym groove, wreszcie graną bez instrumentów dętych post-ragtime’ową zajawkę fortepianu. W piątej części podoba nam się smyczek kontrabasowy, który niesie trąbkę i saksofon niemal do samego nieba. W kolejnych odsłonach albumu prym wiodą dęciaki, których bystre wymiany poglądów często stanowią miarę jakości utworu. Każda opowieść zaczyna się tu inaczej, w każdej muzycy dochodzą do sedna narracji innymi metodami. Na tle całości wyróżnia się dziesiąta część, najdłuższa na albumie. Zaczyna ją saksofon, któremu wtóruje minimalistycznie usposobiona sekcja rytmu. Z jednej strony tradycja jazzu, z drugiej colemanowska swoboda, wreszcie zwarty, marszowy szyk opowieści. W dwunastej części podobać się może rozbudowane basowe solo, a w kolejnej kwaterowe (bez altu) tańce-łamańce. Wreszcie finał, który jest samotnym, altowym, jakże zgrabnym podsumowaniem.



Leib  Mother Hologram​/​Sister Anagram (Neue Numeral, LP/DL 2022)

Czas i miejsce nagrania nieoznaczone: Kevin Sommer - klarnet, Cyrill Ferrari – gitara oraz Lukas Briner - perkusja. Sześć improwizacji/ kompozycji, 41 minut.

Byli już dziś Francuzi wydawani w Polsce, teraz Szwajcarzy upubliczniani przez Argentynę! Rozhuśtany, zdolny do ponadgatunkowych eskapad klarnecista, gitarzysta z instrumentem naładowanym sporą dawką prądu i adekwatnych przetworników dźwięku, wreszcie czujny, czupurny perkusista – wszyscy oni w zestawie pięciu krótkich i jednej długiej improwizacji, które postanowili dopieścić mianem kompozycji.

Słowo się rzekło, pierwsza strona winyla, to pięć wątków, które z jednej strony dobrze się uzupełniają, z drugiej pokazują, iż Szwajcarzy doskonale czują się niemal w każdej zadanej estetyce. Początek, to zmysłowe, kameralne drony, udanie introdukowane syntetycznymi plamami spod gitarowego gryfu. W drugiej odsłonie gęste, post-jazzowe plejady short-cuts, stylowo lepione w zwartą magmę improwizacji. W kolejnym epizodzie powrót do dłuższego frazowania, nasyconego odrobiną udanej psychodelii. Gitara świetnie tu pracuje z klarnetem, nie stroni od ambientowego tła, a utwór finalizuje się leniwym strumieniem drummingu. Jeszcze tylko kilka post-rockowych nacięć na skórze i soczysty strumień klarnetowych, rzewnych post-melodii, a już możemy zanurzać się w drugiej stronie płyty, którą konsumuje blisko 20-minutowa, dalece ponadgatunkowa epopeja. Delikatnie kameralny flow otwarcia dość szybko wpada w gęstą strugę free jazzu, doposażoną silnie sfuzzowaną gitarą. Po pierwszym wytłumieniu muzycy udanie szukają onirycznej, ambientowej psychodelii, a kolejne wzniesienie pokonują z gracją, wypełnieni dalece czystym brzmieniem. W finałowej rozgrywce, zatopieni w ekspresji, częściej sięgają po post-rockowe atrybuty i dubowe echa.



Luciano Bagnasco  Untitled Album (bandcamp’ self-released, DL 2023)

Castillo de Puebla, Hiszpania, marzec 2023: Luciano Bagnasco – gitara elektryczna. Cztery improwizacje, 50 minut.

Argentyński gitarzysta, rezydujący w Hiszpanii, jest stałym uczestnikiem naszych opowiastek o muzyce improwizowanej. Znamy jego efektowne, duże składy (Stopmobil), czy duety, znamy także nasączone mocą gitarowych przetworników, psychodeliczne ekspozycje solowe. Dziś czas na kolejną samotną opowieść Bagnasco, tym razem jednak głęboko zaczepioną w jazzie, post-jazzie, improwizację, która ma swoje korzenie w tradycji gitarowego frazowania.

Pierwsza improwizacja kreśli lekkim pędzlem ramy gatunkowe albumu – jazzowe flażolety, garść post-reinhardowskich harmonii, no i duża biegłość techniczna. Artysta pracuje strunami i pudłem rezonansowym, nie szuka wsparcia w gitarowych przystawkach. Druga opowieść trwa 25 minut i jest z pewnością daniem głównym. Muzyk znów zaczyna od filigranowych fraz, ale tym razem klei narrację z mniej jazzowych monosylab. Zdaje się być teraz bliższy estetyki Dereka Baileya niż historii synkopowanej gitary. Rozbudowana opowieść ma swoje fazy dynamiczne, ma też momenty nie do końca uzasadnionych dramaturgicznie spowolnień. Muzyk nie stroni od dźwięków preparowanych, ale efekty uzyskuje działaniami mechanicznym ma strunach i gryfie. W połowie nagrania w tok narracji wtrąca się intensywny background na sporym pogłosie. Dysonans poznawczy wydaje się być silny, ale muzyk wychodzi z całej sytuacji obronną ręką. Wraca do wątku głównego, a na koniec raczy nas strzępami ambientu i post-psychodelii. Dwie ostatnie narracje zgrabnie reasumują jazzowe dzieło Argentyńczyka. Pierwsza z nich stawia na intrygującą, połamaną, post-rytmiczną fakturę, druga zdaje się być wieńczącą dzieło post-balladą, która niepodziewanie łapie zgrzytliwą dynamikę i kona w pogłosie, znanym ze środkowej części albumu.

 


José Vale  You're My Rendezvous (Coração de Boi, CD 2023)

Centro Comercial Stop, Porto, czas nieznany: José Vale - gitara, FX. Cztery improwizacje, 37 minut.

Kolejna w dzisiejszym zestawie solowa ekspozycja gitarzysty, tu w ewidentnej kontrze do albumu omówionego powyżej. Bez synkop i nadmiaru jazzowych figur, z mocą gitarowych pick-upów, energetycznych, rockowych sprzężeń i pasaży gęstej post-elektroniki. Przy okazji debiut kolejnego Portugalczyka na naszych łamach i nowego lizbońskiego labelu!

Niedługi album w dużej mierze konsumuje pierwsza, ponad 20-minutowa improwizacja, rodzaj prezentacji możliwości brzmieniowych, ale nade wszystko dramaturgicznych muzyka. Sprzężenia, przestery i elektroniczne pulsacje uformowane w spójną całość, sycone dronowymi ekspozycjami, bliskie rockowego hałasu w dobrym rozumieniu tego pokrętnego sformułowania. W ramach narracyjnych smaczków dubowe preparacje i garść zaskakujących eksperymentów pod koniec utworu. Trzy kolejne części, to raczej krótka forma, każda pokazująca potencjał artysty w nieco innym wymiarze. W pierwszej z nich po serii post-elektronicznych zgrzytów i mikro hałasów, muzyk wplata w wątek główny coś na kształt post-metalowej solówki, płynącej na intrygującym backgroundzie. W kolejnej części narracja budowana jest długimi frazami, które przypominają kulę śnieżną. Tu puentą nagrania zdaje się być bluesowa, post-balladowa ekspozycja z wyraźnym okiem puszczonym w kierunku słuchacza. Wreszcie ostatnia improwizacja, stanowiąca rodzaj swobodnej wariacji w stylu americana, tu podana intrygującym, niemal usterkowym brzmieniem.



 

Gonzo  Gonzo (Coração de Boi, Kaseta/ DL 2023)

Ermo do Caos and Sonoscopia, Porto, styczeń 2022: Daniel Sousa – saksofon altowy, live processing, sample, João Almeida - no-input mixing board, FX, José Vale - gitara, FX, Miguel Fernandez – perkusja, sample oraz Aleksandra Nygaard Djordjevic - głos (utwór 9). Jedenaście utworów, 38 minut.

Gitarzysta Vale z poprzedniego albumu zostaje z nami, a dołącza do niego trzech równie młodych, bezczelnych, definitywnie bezkompromisowych artystów, którzy uwielbiają kreatywny chaos i improwizacyjny zamęt pełen mocnych, post-rockowych i elektronicznych brzmień. Pośród nich dobrze nam znany trębacz, który tu, w tyglu trudnych do opanowania emocji, pracuje jedynie za pulpitem mikserskim, takim, co to nie ma nic na wejściu.

W cudownym piekle, jakie gotuje nam kwartet Gonzo, wita nas głos z japońskiego radia. Tymczasem dźwiękowa nawałnica startuje bez zbędnej zwłoki, pełna zornowskiego przepychu (i saksofonowego wrzasku!), nie bez kreatywnej nadprodukcji dźwięku charakterystycznej choćby dla japońskiego Altered States. Rockowy zgiełk, elektroniczna masywność niskich częstotliwości i free jazzowy spleen zmutowanego saksofonu, to główne elementy składowe tej bajki. Krótkie opowieści nie szczędzą nam wyrazistych, elektronicznych zgrzytów, dobrze zaplanowanych usterek i wszystkiego tego, co zbuntowana młodzież epoki post-nuklearnej lubi najbardziej. Flow gęstnieje tu z każdym oddechem, a najciekawiej robi się pod sam koniec. W siódmej opowieści saksofon i perkusja cudowanie broczą w post-elektronicznej magmie, w ósemce wszyscy chłoniemy ochłapy hard ambientu, w dziewiątce  z kolei pojawia się wokal i bogaty bukiet sampli. Dziesiąta opowieść cuchnie dobrym rockiem, syci się gitarowym fuzzem, a kona w oparach gęstego ambientu i czerstwego pogłosu. Album ma jeszcze kilkudziesięciosekundową kodę, o której nie wspomina bandcamp, a która zdaje się być czystym hałasem!




Santa Teresa  Catholic Euphoria/Heaven Annihilates (Santa Teresa, Kaseta/ DL 2023)

Czas i miejsce nagrania nieoznaczone: Pere Xirau - werbel oraz Àlex Reviriego – kontrabas. Dziewięć improwizacji, 26 minut.

Kontynuujemy wątek młodzieżowy i zagłębianie się w improwizacji, której naczelnym zadaniem jest kreowanie ekstremalnie dotkliwych zdarzeń fonicznych. Tym razem młodzież z Barcelony, która postanowiła przekonać nas, że z kontrabasowego gryfu i glazury perkusyjnego werbla można generować niezmierzone połacie w pełni akustycznego hałasu. A wszystko werbalnie spięte sakralnym żartem.

Na starcie albumu czeka na nas porcja pisku będącego efektem dociskania strun smyczkiem, tudzież palcami, udanie przybrudzona drżeniem małych przedmiotów, które przemieszczają się z woli muzyka po werblu. Gęsty dron post-akustyki ma tu swój urok i foniczną uporczywość. W drugiej części role się odwracają – bas drży, werbel piszczy jak osika, a narracja zdaje się być mozolnym wspinaniem na wysoką górę. Trzecia historia dzieje się na wysokości, a brzmienie obu instrumentów przypomina lot upalonych czmieli. Kolejna narracja wydaje się być bardziej mechaniczna, skoncentrowana na uderzeniach i rozrywaniu na strzępy nieznanej materii. W dalszej kolejności natrafiamy na zgrzytliwy szum plejady opadających ptaków, a zaraz po nich na rezonujące chmury post-dźwięków, uformowane w mroczną mantrę. W części siódmej powraca mechanika, pojawia się także styropian, który sprawdza jakość naciągów werbla. Zaraz potem ma miejsce udana kooperacja drżących strun i szeleszczących przedmiotów. Wreszcie finał tej krótkiej, ale jakże dobitnej fonicznie płyty, budowany ochłapami dźwięków elektronicznych (nieznanego pochodzenia). Jakby wzięcie w nawias całej akustycznej warstwy nagrania - ponad sześć minut white post-noise, w formie elektronicznych pulsacji i końcowego, gęstego szumu.



Coagulant  Map of the Dusk Until Its Replacement (Antenna Non Grata, CD 2023)

PSSR std, London, lato/ jesień 2022: Fabio Kubic/ Coagulant – wszystkie dźwięki zebrane dzięki mikrofonom środowiskowym i feedbackowi. Dwie opowieści, 73 minuty.

Dźwięki otoczenia zebrane specjalistycznym sprzętem i poddane (lub nie) post-produkcyjnej obróbce, a następnie zaprezentowane na nośniku fizycznym w postaci dwóch ponad półgodzinnych setów mrocznych, post-ambientowych dronów. Tak werbalnie należałoby podsumować ów niesamowity konglomerat dźwięków. Z jednej strony to przetworzony głos świata realnego, z drugiej jednak coś, co śmiało mogłoby pretendować do miana soundtracku do śmierci klinicznej. Możesz śmiało zanurzyć się w tym po koniuszki ucha, miej jednak świadomość, że może to być droga bez powrotu.

Pierwsza opowieść ma bardzo jednorodną strukturę. To dron wyjątkowo mrocznego ambientu, w którym koegzystują różne pasma szumów i kosmicznie brzmiących wyziewów, czasami sycone basowymi pasmami, innym razem delikatnie unoszące się ku górze. W tle tego akustycznego szaleństwa zdaje się toczyć prawdziwe życie, a wiele może nam w tym zakresie podpowiedzieć wyobraźnia. Dźwięki wprost z głębin świata, w bezmiarze ginącej czasoprzestrzeni. Zgodnie ze słowami samego artysty, ów album to rodzaj psychoakustycznej manifestacji. Druga opowieść jest bardziej urozmaicona dramaturgicznie. Początkowo przypomina szum wiatru, ma bardziej kłębiastą strukturę i jest umiarkowanie statyczna. Potem formuje się w bezkresny ogon ambientu, który raz za razem zmienia kolor skory. Jest mroczny lub bardzo mroczny. Pojawiają się basowe pulsacje, wyższe pasma niemal śpiewnego meta krzyku. Ambient z wnętrza ziemi, dwa oblicza umierającego zmierzchu. Podroż jedyna w swoim rodzaju.



 

Fabriker (101)  Delirus​-​a (Antenna Non Grata, CD 2023)

Czas i miejsce nagrania nieoznaczone: Kamil Kasprzyk – wszystkie dźwięki. Osiem opowieści, 50 minut.

Na zakończenie dzisiejszej doprawdy szalonej marszruty oddani zostajemy we władanie syntetycznego walca dźwięków, generowanych zapewne głównie przy użyciu analogowej elektroniki. Kilkudziesięciominutowy nalot dywanowy podzielony na kilka części, których groźnie i desperacko brzmiące tytułu mówią nam wszystko o tej porcji czerstwego, niemal egzystencjalnego hałasu.

Nagranie Fabrikera dalekie jest od preferencji estetycznych niżej podpisanego, ale nie sposób nie oddać tej magmie dźwięków swoistego uroku i ewidentnej siły fonicznego rażenia. Ów rodzaj desperacji, konsekwentnego ekstremizmu winien budzić szacunek odbiorcy, jakkolwiek dla wielu dotarcie do ostatniej frazy może okazać się wyzwaniem ponad ich możliwości. Poniżej nie skupimy się na poszczególnych częściach albumu, raczej rzucimy dla zachęty kilkoma skojarzeniami, jakie powstały w zdruzgotanym mózgu odbiorcy. W trzeciej części karmieni jesteśmy drżącym strumieniem fonii, która przypomina zmultiplikowany szum zepsutego odbiornika telewizyjnego. Brzmienie odcinka czwartego przypomina z kolei prace młota pneumatycznego, który bezskutecznie próbuje skruszyć skałę. Piąta narracja zdaje się być soundtrackiem do filmu pokazującego męczeńską śmierć cywilizacji post-industrialnej. Siódma opowieść mogłaby stanowić intro do ultra metalowego koncertu i symbolizować rockowe gitary stojące w płomieniach. Także ostatnia część może kojarzyć się z gitarą, tu silnie sprzęgającą się, skowycząca przed ścianą płaczu. Oj tak, wytrwali niech będą tu sowicie nagrodzeni!

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz