Wtorkowe, trybunowe popołudnie z muzyką swobodnie improwizowaną spędzamy w Paryżu. Na scenie dwie zacne postaci świata rzeczonego gatunku – niemłodzi, dalece doświadczeni, jeden Francuz, drugi Amerykanin ze Szwajcarii, mistrzowie skupionych, z jednej strony sonorystycznych, z drugiej elektroakustycznych zabaw z dźwiękiem. Grają dla nas dość krótki set wyczulonych na dramaturgiczne niuanse improwizacji. The masterclass, however!
Pierwsze ochłapy dźwięków, jakie docierają do naszych uszu, to szum z tuby saksofonu tenorowego i delikatne, elektroakustyczne zgrzyty. Oba źródła dźwięku o dalece odmiennej proweniencji są w stanie brzmieć nad wyraz podobnie, zatem zdaje się, że konfuzja poznawcza słuchacza będzie stałym elementem tego koncertu. Muzycy ślą nam duże garście dźwięków preparowanych, z drugiej wszakże strony nikt od nich nie oczekuje w tej paryskiej czasoprzestrzeni melodyjnych, czystych fraz dętych, tudzież ambientowych plam banalnej elektroniki. Strumienie foniczne czasami przypominają tu dwa syczące węże, innym razem to raczej górski potok z istotnie spiętrzoną wodą. Zdaje się, że bliżej nam do zakładu wulkanicznego, niż warsztatu mechaniki i obróbki skrawaniem. Narracja jest jednakowoż płynna, a akcje muzyków świetnie ze sobą skomunikowane.
W szóstej minucie recenzent odnotowuje: elektroakustyka skwierczy,
a saksofon podmuchuje, sycąc improwizację tłumionymi okrzykami klejonymi ze strzępów
dźwięku. Narracja incydentalnie nabiera mocy i pewnej metafizycznej intensywności,
ale już w okolicach 11 minuty muzycy wracają do drobnych, inicjacyjnych fraz,
jakie dostarczali nam na starcie koncertu. Przy okazji znów pokazują, iż akustyka
i elektronika potrafią w zdolnych dłoniach sprawiać wrażenie dźwięków imitujących
się wzajemnie. Z kolei w okolicach połowy seta artyści pokazują nam, iż wystarczy
jeden gest, ułamek sekundy, by ich opowieść nabrała znamion ekspozycji z kategorii
noise.
Po 20 minucie akcje muzyków zbliżają się do rejonów zarezerwowanych
dla ciszy. Ich narracja nie traci jednak na gęstości i intensywności. Rozkołysana
lekkim wiatrem od nieistniejącego morza, zdaje się teraz płynąc jeszcze drobniejszymi
strzępami fonii, choć po prawdzie trzeba przyznać, iż od startu trudno w
ekspozycji Francuza i Amerykanina doszukać się dłuższych, bardziej
rozbudowanych przestrzennie ekspozycji. Po 26 minucie w żyłach muzyków na powrót
płynąć zaczyna bardziej gorąca krew. Nawet na siebie pokrzykują! Saksofon daje
dwa, trzy bardziej dynamiczne strzały, podsycone jazzowymi emocjami, z kolei elektronika
frazuje wysoko, śpiewa piskiem palących się kabli. W splocie fonii tej ostatniej
możemy się nawet doszukać materiału samplowanego. Na zakończenie niedługiej improwizacji
muzycy decydują się na dłuższe, nieco przeciągnięte frazy. Szumią, głęboko oddychają,
znów delikatnie imitują się wzajemnie, po czym bez zbędnej zwłoki przystępują
do finalizacji. Czynią to doprawdy wyjątkowo urokliwie – w mroku gęstych, spowalnianych
szumów, w narracyjnym bezdechu.
Bertrand Denzler, Jason Kahn Translations (Potlatch, CD 2022). Bertrand Denzler – saksofon tenorowy
oraz Jason Kahn – elektronika. Nagranie koncertowe zarejestrowane w miejscu
zwanym Tiasci, Paryż, 10 grudnia 2021
roku. Jedna improwizacja, 34:48.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz