piątek, 22 września 2023

The September’ Round-up: Jeito de Ferver! Corrosion! Mistério in Lisbon! Uragano! Loka, Deva & Citta! Spiritual Drum Kingship! Solot! Embalse!


Wakacje mają swoje prawa, zatem w sierpniu musieliśmy się obyć bez naszej ulubionej, comiesięcznej zbiorówki świeżych recenzji. Lato jednak przeszło do dumnej historii ludzkości, zatem z ochotą powracamy do naszej tradycji.

Dziś osiem (ale w sumie dziesięć) nowych albumów z muzyką improwizowaną! Jak zwykle mieszanka stylów, zróżnicowane poziomy ekspresji, na ogół wszakże podobna, wysoka jakość samego muzykowania. Z geograficznego punktu widzenia typowy world trip! Najpierw po szwajcarsku i austriacku, ale w barwach portugalskich, potem ciąg dalszy wątku zachodnio-iberyjskiego z brytyjskimi i polskimi dodatkami. Dwie kolejne plyty, to produkcje w pełni krajowe, choć jedna wydana w … Australii.  Tuż potem dwie ekspozycje perkusyjne – pierwsza duńsko-amerykańska, druga katalońska. A na finał urokliwa wycieczka do Argentyny!

W ujęciu stylistycznym, tudzież estetycznym zaczniemy od elektroakustycznego eksperymentu, potem będzie sporo post-jazzu, ale zawsze dość swobodnie improwizowanego, pojawi się także lawina dźwięków preparowanych. Zakończymy w klimatach delikatnie kameralnych, choć niepozbawionych eksperymentów dźwiękowych. Na liście płac mnóstwo nowych nazwisk, jak zawsze wartych zapamiętania, także kilku świetnych znajomych i parę jazzowych legend! So, welcome to heaven and hell of improvisation!



 

Thomas Rohrer/ Andreas Trobollowitsch/ Sainkho Namtchylak  Jeito de Ferver (Sonoscopia, LP/DL 2023)

Sumiswald i Poschiavo, 2021/22:Thomas Rohrer - rabeca, saksofon sopranowy, rekompozycja (1), Andreas Trobollowitsch – mechaniczne turntables własnej budowy, rekompozycja (2, 3, 4, 5, 6) oraz Sainkho Namtchylak – głos (2,4). Sześć utworów, 28 minut.

Na początek dalece tajemnicza przygoda elektroakustyczna. Szwajcar i Austriak z gościnnym udziałem legendy improwizowanej wokalistyki w krótkiej, dość enigmatycznej podróży, która nosi znamiona improwizacji, choć albumowe credits mówi nam o … rekompozycjach. Czy należy przez to rozumieć wyłącznie działania post-produkcyjne, czy też inne cuda technologicznej współczesności, do końca nie wiemy, ale nie ma to jakiegokolwiek znaczenia. Niespełna dwa kwadranse Jeito de Ferver godne są bowiem definitywnego polecenia!

Otwarcie albumu lepi się z elektroakustycznych szmerów i szelestów, którym towarzyszy plejada drobnych, ale definitywnie mechanicznych fonii tworzących delikatnie post-industrialny klimat. W tle płynie rezonujący ambient, który zresztą będzie tu stałym elementem gry. Druga opowieść wydaje się być bardziej akustyczna, a nade wszystko zdobi ją szept, a właściwie szczebiot wokalistki. Cała ekspozycja przypomina gęste fale radiowe średniej długości. W kolejnej narracji panuje oniryczny mrok. Szmery, jakby smyczkowe zawodzenia, ale także głęboki, matowy beat budują tu opowieść, która skrzy się pewną syntetycznością i tajemniczą melodyką. W czwartej odsłonie powraca Sainkho, definitywnie przybrana w demoniczne szaty złowrogiej szamanki. Towarzyszy jej post-perkusyjny dub i chmura elektroakustycznych fonii. Wokalistka zaczyna rzęzić i skrzeczeć, a potem śpiewać, warstwa instrumentalna sięga zaś po industrialne brzmienia. Piąta część wydaje się być początkowo dość niesyntetyczna, jakby silniczki elektryczne tańczyły na metalowej powierzchni. Pracuje mroczne echo, słyszymy też dźwięki przypominające smyczek na strunach kontrabasu. Owo foniczne śmieciowisko jest tu wyjątkowo urokliwe, dodatkowo zatopione w szarym ambiencie. Finałowa opowieść przypomina, iż jeden z muzyków korzysta tu z saksofonu! Dęte, zmutowane frazy wyłaniają się lękliwie z post-industrialnego drona. Tło narracji pulsuje, front drży i wzdycha. Post-melodyjne odgłosy wieńczą to niezwykłe nagranie.



 

Tavares/ Trocado/ Ward  Corrosion (Carimbo Porta-Jazz, CD 2023)

20to20k studios, Portugalia (?), luty 2022: Tom Ward – flet, saksofon altowy, klarnet, głos, Nuno Trocado – gitara, elektronika, Sérgio Tavares – kontrabas, głos. Dziewięć utworów, 49 minut.

Portugalsko-brytyjskie trio bez nazwy własnej gości u nas po raz drugi. Korozja, to ciekawe połączenie akustycznych brzmień kontrabasu i instrumentów dętych z gitarą elektryczną zaplątaną w elektronikę. Sporo kameralnych sytuacji, ale i zgrzytliwych, emocjonalnych porcji post-jazzu. Duża brawura wykonawcza, brak stylistycznych zahamowań. Z wyłączeniem kilku zbyt przesłodzonych sekund, mnóstwo smakowitej improwizacji.

Od okrzyków na starcie, po studzący ambient gitary i kontrabasowe pizzicato na sam koniec. W pierwszej opowieści podobać się może elektronika, która wplata się pomiędzy akustyczne frazy, momentami sprawiając wrażenie, jakby uprawiała live processing. Swobodna kameralistyka, wolna od z góry zaplanowanych scenariuszy, syci się tu brzmieniem klarnetu. W drugiej odsłonie pojawia się flet i dużo rytmicznych konstrukcji dramaturgicznych, kierujących opowieść w objęcia post-jazzu. Trzecia i czwarta narracja zwraca naszą uwagę na dźwięki preparowane, na ogół klarnetu, które efektownie błyszczą w syntetycznej poświacie pełnej echa. W kolejnej części pojawia się zabrudzony alt, który wije się wokół agresywnych fraz gitary i nieco zaborczego smyczka kontrabasowego. Narracja jest tu nerwowa, zdaje się stać u progu free jazzu. Szósta opowieść jest najdłuższa, każdy z muzyków dokłada do niej nowe elementy. Ciekawie pracują gitarowe pick-up’y, smyczek kąpie się w post-baroku, a największe emocje budzi spazmatyczny flet. Z kolei kontrabasowe pizzicato szuka jazzowych inklinacji. Ostatnie trzy utwory bardziej nakierowane są na kameralne wydarzenia, choć w części siódmej nie sposób nie docenić rockowych emocji gitarzysty. W tej fazie albumu bywają momenty delikatnie przesłodzone, ale końcowe, preparowane dźwięki smyczka i fletu w poświacie elektroniki rekompensują te drobne ambiwalencje.



Andrzej Rejman & José Lencastre  Mistério in Lisbon (Bandcamp’ self-release, DL 2023)

Namouche Studio, Lizbona, marzec 2023: José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy oraz Andrzej Rejman – fortepian. Osiem utworów, 36 minut.

Nieco zaskakujące, także dla samych muzyków, lizbońskie, improwizowane spotkanie polskiego pianisty i portugalskiego saksofonisty. Muzycy od pierwszej sekundy nagrania łapią tu świetny kontakt. Swój spacer po portugalskiej stolicy najpierw prowadzą spokojnym, rozważnym krokiem i ślą nam sześć urokliwych migawek. Potem, w dwóch ostatnich improwizacjach, które w wymiarze czasowym stanowią połowę albumu, dają już naprawdę do wiwatu. Improwizacja nieskomplikowana, melodyjna, ale jakże emocjonalna i wartościowa artystycznie.

Pierwsza opowieść prowadzona jest w wolnym, minimalistycznym trybie, pełna nostalgii i lizbońskiego saudade. W drugiej części muzyczne rozmyślania przyjmują formę dalece taneczną. W trzeciej pojawiają się zadziorne, bardziej masywne frazy. Saksofonista wskazuje na jazzowy kierunek, który pianista podejmuje w oka mgnieniu. W czwartej i szóstej improwizacji artyści brną w dźwięki preparowane, urokliwe inside piano i rezonujące, dęte wyziewy. W części piątej z kolei na ekspresyjne salwy pianisty saksofonista odpowiada spokojem i wytrawną melodyką. Potem już czas na dwie ostatnie, rozbudowane ekspozycje. Pierwsza z nich kipi emocjami pełnokrwistego free jazzu. Budowana pieczołowicie, zaopatrzona w melodię i niezbędną dynamikę, wreszcie niekończące się emocje w tubie saksofonu. Finałowa opowieść w pierwszej fazie zdaje się być typową farewell song, pełną klasycznego piękna fortepianu i smutnej melodyki saksofonu. Zakończenie wszakże zaskakuje. Muzycy wspinają się na efektowne wzniesienie, których w Lizbonie nie brakuje i sycą swoją improwizowaną opowieść prawdziwą brawurą!



 

Perforto  Uragano (Ramble and Torto Editions, CD 2023)

Bydgoszcz, listopad 2022: Ola Rzepka – fortepian preparowany oraz Łukasz Marciniak – gitara elektryczna. Sześć utworów, 38 minut.

Preparacje grand piano czynione dłońmi artystki, która jest też perkusistką zdają się gwarantować duże emocje i intrygującą amplitudę dźwięków. Jeśli dodamy do tego gitarzystę, który równie dobrze czuje się w roli scenicznego freelancera, jak i skupionego kompozytora i dramaturga, otrzymujemy miksturę improwizowanych zdarzeń fonicznych, obok której nie sposób przejść obojętnym. Duet Perforto poznaliśmy w wersji koncertowej w poznańskim Dragonie ubiegłej jesieni. Dziś zanurzamy się w efekty ich studyjnej pracy.

Pierwsze dwie improwizacje stawiają nas do pionu intensywnością, akustyczną brawurą i plejadą brzmieniowych detali, budujących jakość ekspozycji. W pierwszej odsłonie pianistka uderza w struny w rytmie bijącego serca, w drugiej owe struny po prostu demoluje. Posmak post-industrialu, to naturalna kolej rzeczy, ale swoje dokłada tu także gitarzysta, który z jednej strony jest kolejnym uczestnikiem strunowego drummingu, z drugiej generuje smugi rockowych powtórzeń i pewną ukrytą taneczność. W trzeciej części chwila oddechu – minimalistyczny rytuał budowania filigranowej ekspozycji. Z czasem formuje się ona w efektowne crescendo zapętlonej gitary i piana brzmiącego niczym wielka orkiestra perkusyjna. W czwartej odsłonie jakby odrobinę spokojniej. Rozhuśtane frazy inside piano i gitarowy post-ambient, który przeobleka się w preparowane dźwięki szukające hałasu. Piąta narracja trwa ponad dziesięć minut i budowana jest rytmicznym szarpaniem i uderzaniem w struny. Siła powtórzenia i konsekwencja obranej strategii narracyjnej skutkują tu zjawiskową, mantryczną ekspozycją, która brzmi niczym zatopiony gamelan, która ani przez moment nie traci sił witalnych. Po takich emocjach pieśń pożegnania nie może nie być rodzajem ballady. Z jednej strony ambient gitary, z drugiej czarne klawisze fortepianu, którego struny kłębią się pod ciężarem przedmiotów, jakie znalazły się nieprzypadkowo w pudle rezonansowym. Minimal step till to death.



 

Michał Giżycki & Piotr Dąbrowski  Loka, Deva & Citta (Torf Records, 3xDL 2023)

Bydgoszcz, Poznań, Warszawa, lipiec i wrzesień 2022: Michał Giżycki – saksofon sopranowy (Loka), saksofon tenorowy (Deva), klarnet basowy (Citta) oraz Piotr Dąbrowski – perkusja. Sześć improwizacji, 114 minut.

Trzy koncerty (w tym dwa jednego dnia!), trzy różne instrumenty dęte w konfrontacji z rytualnym drummingiem. W takim zestawie instrumentalnym szukać moglibyśmy estetyki free jazzowej i po prawdzie incydentalnie ją odnajdujemy, wszakże muzykom, w kontekście całości prawie dwóch godzin swobodnego improwizowania, bliżej do tybetańskich medytacji i całkiem naturalnej w tym wypadku nieśpieszności dramaturgicznej.

Loka bazuje na saksofonie sopranowym. Po krótkim intro perkusisty następuje filigranowe i dość żwawe otwarcie. Muzycy szybko toną jednak w ciszy i zdają się wykazywać odrobinę dramaturgicznego niezdecydowania. Od czasu do czasu podejmują próby wyrwania się z jarzma duetowej narracji. Saksofonista czyni tu wiele, by wzniecać ogień - swobodnie tańczy, stosuje oddech cyrkulacyjny, lamentuje jak kot. Perkusista wycofany, podejmuje dużo ciekawych wątków, ale niekiedy porzuca je w pół zdania. Deva, to saksofon tenorowy. Początek seta delikatnie lewitujący – cyrkulacja, drony i rodząca się energia wewnętrzna, która skłoni ostatecznie muzyków do większej aktywności. Narracja jest tu bardziej zwarta, ma mniej przestojów. Pojawia się smakowita porcja free jazzu na modłę aylerowską, a potem nawet swingu. Środkowa część seta zdominowana jest przez delikatne perkusjonalia. Po niej następuje najdłuższa w zestawie faza rasowego free jazzu – eksplozje soczystego tenoru i emocjonalny drumming. Dogrywka drugiego koncertu toczy się w estetyce farewell song – małe melodie, drobne kontakty perkusyjnej pałeczki z krawędziami werbla. Wreszcie Citta, czyli klarnet basowy. Nieśpieszny początek z dużą porcją talerzy i melodyjnego dęciaka, ukochane igraszki z ciszą i nieśmiałe poszukiwania emocji free jazzu. W drugim, nieco dłuższym secie huśtawka nastrojów. Wydaje się, że muzycy najprzyjemniej czują się jednak w okolicach ciszy, nawet w incydentach solowych. Pod koniec koncertu dają nam wszakże więcej emocji, także za sprawą figlarnego gardłotoku perkusisty.



 

Kresten Osgood/ Bob Moses/ Tisziji Muñoz  Spiritual Drum Kingship (Gotta Let it Out, CD 2023)

Sound of Music Studios, Richmond, Virginia, czerwiec 2022: Kresten Osgood – perkusja, Bob Moses – perkusja oraz Tisziji Muñoz – gitara. Cztery utwory, 44 minuty.

Dwie free jazzowe perkusje, za ich sterami dwie legendy gatunku, każda w swoim wymiarze i improwizująca, rockowa gitara elektryczna pod jurysdykcją kolejnej ważnej postaci historii gatunku, choć po prawdzie, z tej strony Łaby, jakby mniej rozpoznawalnej. Baza dla wybuchowej, ekspresyjnej, nawet psychodelicznej płyty jest tu niemała. Efekt wszakże nie powala na kolana, jakby pomysłu na więcej niż jedną improwizacje zabrakło, a może po prostu nasze oczekiwania były w tym przypadku zbyt duże.

Każda z improwizacji trwa tu kilkanaście minut, każda ma swoją introdukcję, rozwinięcie, środkową fazę perkusyjnego duetu i na ogół ekspresyjną kodę. Pierwszą otwiera gitarzysta, który brzmi melodyjnie, z nutą pewnej rockowej gotyckości. Perkusiści wchodzą do gry stopniowo, dawkują emocje, ale prowadzą dość spójną, chwilami imitacyjną narrację. Finał tej części plyty wydaje się być szczytem ekspresji tego tria. W drugiej opowieści pojawia się nieco afrykańskiego posmaku, zarówno we grze gitarzysty (zwłaszcza na początku), jak i polirytmicznych perkusji w części duetowej. Na starcie trzeciej części znów dużo ognia na gryfie gitary, która w dalszej fazie nagrania serwuje nam odrobinę preparacji, realizowanych trochę nie w tempie perkusistów. Z kolej w części ostatniej gitara najpierw pachnie post-klasyką, potem zaś stonowanym Hendrixem. Gra perkusistów typowa dla wszystkich improwizacji. Prowadzą linearną narrację, silnie w sobie zasłuchani, ale mało kreatywni, zwłaszcza na dłuższym dystansie.



Ramon Prats  Solot (Sirulita Records, CD 2023)

Estudis Ground, Cornellà del Terri, Girona, kwiecień 2023: Ramon Prats – perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć utworów, 40 minut.

Jeden z naszych ulubionych katalońskich drummerów, po latach muzykowania w duetach (choćby kilkunastoletni Duot z Albertem Cirerą!) i większych składach free jazzu, czy też swobodnej improwizacji, doczekal się w końcu albumu solowego. Nagrany na raz, jednym ciągiem dźwiękowym, który na potrzeby wydawnictwa płytowego został pokrojony na pięć odcinków specjalnych. Prats nie sili się tu na wymyślne preparacje, budowanie wielowarstwowych opowieści, czy też uszczęśliwianie drummingowej narracji dodatkowymi instrumentami. Stawia na proste rozwiązania, na jakość brzmienia standardowego zestawu perkusyjnego i swoją niezaprzeczalną kreatywność. Oczywiście wychodzi z tego zadania zdecydowanie obronną ręką.

Ramon buduje perkusyjną opowieść spokojnie, skrupulatnie i konsekwentnie. Zaczyna od ugniatania przedmiotów na werblu, której to czynności nadaje pewną powtarzalność. Liczy krawędzie werbla i tomów, sprawdza giętkość talerzy. Kreuje lekką, ale dynamiczną narrację, po czym zwalnia, ale stawia na moc i dopiero po tej sekwencji zdarzeń flow przyjmuje w pełni drummingowe oblicze. Kolejne fazy linearnej narracji, to efektowna brzmieniowo ekspozycja talerzowa, potem pełna blasku mała gra na perkusjonalnych akcesoriach, wreszcie przejście w stadium drobnych, delikatnych preparacji. Po tych wydarzeniach artysta wraca do dynamicznego, ale znów lekkiego frazowania. Na początku czwartej części najpierw się uspokaja, potem wspina na ekspresyjny szczyt, a następnie stygnie w blasku drżących talerzy. Zatapia się w echu, szuka mrocznych, głębokich fraz. Skupia się na drobiazgach, szuka suspensu, by na końcowym odcinku zdecydowanie zagęścić opowieść i zbudować emocje dzięki dużej ilości małych, metalicznych przedmiotów, dygoczących na werblu w ślad za drummingową ekspozycją. Jeszcze tylko końcowe spiętrzenie i można gasić światło.



Angles/ Kaegi  Embalse (Neue Numeral, DL 2023)

Auditorium of the Urquiza Library, Río Tercero, Córdoba, Argentyna, wrzesień 2022: Silvia Angles - preparowane piano, obiekty, field recordings, sample, głos, Julio Kaegi – trąbka, głos oraz Evangelina Arce – flet, melodica, głos. Trzynaście utworów, 45 minut.

Muzyka improwizowana z dalekiej Argentyny cieszy się na tych łamach dużą popularnością, nie mniejszą niż mistrzowskie wyczyny kopaczy z tamtej części świata. Zawsze dużo jakości i każdorazowo element taktycznego zaskoczenia. Dziś spotkanie nad wyraz kameralne, dość swobodnie improwizowane (acz pewnie dobrze zaplanowane), gdzie pomiędzy instrumentalne i niekiedy głosowe frazy wplecione są nagrania terenowe. Całość pocięta jest na kilkanaście odcinków. Czasami wtręty field recordings wydają się tu być zbyt nachalne, ale jak całość, trwająca trzy kwadranse opowieść z Cordoby, dobrze koi nasze zszargane rzeczywistością lokalną zmysły.

Pierwsze kilka części argentyńskiego opowiadania zdaje się być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń akustycznych fortepianu, trąbki, fletu, a także odgłosów szumiącego oceanu. Spokojne suspended free chamber, które syci się zarówno czystymi frazami, jak dźwiękami preparowanymi. W dalszej części płyty fragmenty field recordings często są wprowadzeniem do danego utworu. Są to uliczne rozmowy, medytacyjne recytacje, czy też odgłosy miasta. Czasami improwizowane frazy instrumentalne zdają się tu być inspiracją dla kolejnych projekcji nagrań terenowych. Te ostatnie w kontekście chwilami abstrakcyjnego muzykowania nabierają pewnej melodyki, nawet taneczności, ale też niemal filozoficznej zadumy. W tych meta akustycznych koincydencjach jest dużo przypadku, pewnej dramaturgicznej umowności. Z drugiej wszakże strony albumowi jako całości brakuje linearnej narracji i pewnej konsekwencji w budowaniu napięcia. Płyta bywa chwilami dość relaksacyjna, ale jej pozorny spokój bywa burzony salwami ekspresji trąbki, tudzież inside piano. Bywa, że w momencie dużej ekspozycji field recordings nagranie przypomina nerwowe, niespokojne słuchowisko radiowe. W drugiej części albumu poza trębackimi salwami podobać się może śpiew i kocie mruczenia, podpierane abstrakcyjnymi frazami fortepianu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz