Francusko-japoński kwartet Kaze funkcjonuje na scenie muzyki improwizowanej już kilkanaście lat. Właśnie dostarcza nam swoją ósmą płytę, co biorąc pod uwagę interkontynentalny skład grupy jest osiągnięciem dalece imponującym. Nietuzinkowy skład instrumentalny (dwie trąbki, piano i perkusja), umiejętność budowania wielominutowych dramaturgii, świetny warsztat i zdaje się nieskończone pokłady kreatywności, to podstawowe walory kwartetu.
Jak dotąd muzyka Kaze, choć skoncentrowana na procesie
kolektywnych improwizacji, zawsze bazowała na kompozycjach. Stanowiły one
oczywiście jedynie pretekst do budowania efektownych w czasie i przestrzeni
improwizacji. Te ostatnie prowadzone były wszakże z pewną logiką typową dla
ekspozycji uporządkowanych dramaturgicznie. Na najnowszej płycie kwartet prezentuje
się w okolicznościach koncertowych i po raz pierwszy improwizuje bez wsparcia
wcześniej przygotowanego materiału kompozytorskiego. Tę formację ceniliśmy na
tych łamach zawsze i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tu, przy okazji płyty o jakże
znaczącym tytule Unwritten/Niezapisane,
nie stwierdzili, że to najlepsza produkcja w dotychczasowym dorobku Pruvosta,
Tamury, Fujii i Orinsa. Z niekłamaną przyjemnością zapraszamy zatem do odczytu,
a potem odsłuchu tego doskonałego nagrania.
Koncert składa się z prawie 37-minutowej części pierwszej, rozbudowanej odsłony drugiej, która trwa ponad kwadrans i połączonej z nią w jednym strumieniu dźwiękowym części trzeciej, ponad 8-minutowej, którą stanowi w dużej mierze solowa ekspozycja perkusisty.
Jak przystało na swobodną improwizację, początek koncertu
jest rodzajem gry rozpoznawczej – trębackie szmery i podmuchy, pianistyczne inside & outside, wreszcie
perkusjonalne błyskotki. Po uformowaniu się strumienia kwartetowych dźwięków opowieść
gęstnieje i szuka adekwatnej do pory dnia dynamiki. Trąbki idą w taniec, piano
brnie w abstrakcje post-classic, a na
werblu rodzi się szurany rytm. Narracja
ma teraz linearny charakter, nie brakuje w niej powtarzanych fraz i logiki improwizacji,
która raz piętrzy się z emocji, innym razem spowalnia i nabiera oddechu. W okolicach
10 minuty dostajemy się wir niemal freejazzowej ekspozycji piana i perkusji, która
dość szybko odnajduje ciszę preparowanych strun fortepianu i perkusjonalnych
akcesoriów. Po powrocie trąbek opowieść na kilka chwil staje się rozśpiewaną
post-balladą z ujmującą melodyką, w której wnętrzu rodzi się już jednak nowa idea,
pomysł na kolejną porcję preparacji, tudzież nerwowy, niemal kompulsywny dialog
trąbek. W okolicach 24 minuty scenę opanowuje rezonująca cisza, która implikuje
najbardziej mroczny fragment pierwszej części koncertu. Ale i z takiej sytuacji
dramaturgicznej muzycy potrafią wydziergać melodię i dać asumpt do płomiennego,
finałowego wzniesienia. Set umiera przy frazach deep piano i trębackich lamentach.
Druga część koncertu wydaje się być prowadzona w nieco
spokojniejszym tempie, dodatkowo sycona gigantyczną porcją melodii i melancholii
pianistki. Pozostali muzycy w wielu momentach pozostają wobec niej w opozycji,
zarówno pod względem dynamiki, jak i ekspresji, dzięki czemu cały odcinek
charakteryzuje się dużą porcją zaskakujących wydarzeń. Minimalistyczne na
starcie post-melodie piana z gardłowymi pomrukami, lekkie, ale świdrujące drony
trąbek i perkusjonalne szmery zdają się wraz z upływem czasu przepoczwarzać w
abstrakcyjną balladę klawiszowych fraz, trębackich, nadymanych policzków i
perkusjonalii, które dość szybko stają się perkusją sugerującą delikatny rytm. Gdy
na moment piano gaśnie, dwie trąbki i perkusja szybko idą w tango, które swą gęstością
przypomina psychodeliczne tripy tria
TOC, tak bliskie sercu perkusisty. Piano wraca na finałowe kilka minut, gdy
aura free jazzu leje się już strumieniami. Taka sytuacja sceniczna nie przeszkadza
pianistce przemycać do narracji kolejne porcje melodii i delikatnie skrywanej
melancholii. Narracja wciąż się nadyma, ale nie eksploduje, raczej rozlewa w
szeroki strumień fonii, choć sama rytmika perkusji gaśnie jako ostatnia, pięknie
mieniąc się wszelkimi kolorami tęczy, charakterystycznymi dla perkusjonalii. Płynnie
przechodźmy zatem do części trzeciej koncertu, która na kilka minut pozostaje w
jurysdykcji perkusji. Czarnoksiężnik Orins kreuje nam tu świat wyjątkowych atrakcji
brzmieniowych, po czym przechodzi do fazy formowania zgrabnego, po części dynamicznego
już drummingu. Pianistka najpierw
stawia stemple inside piano, po czym
wpada w efektowną, niemal taylorowską
histerię. No i jeszcze nerwowo rozśpiewani trębacze! Kwartetowe spazmy wieńczą dzieło,
a narracja intrygująco przygasa – najpierw traci tempo, dopiero potem
intensywność. Ostatni dźwięk przychodzi jednak dość niespodziewanie.
Kaze Unwritten
(Circum-Disc, CD 2024). Christian Pruvost – trąbka, flugelhorn, Natsuki Tamura
– trąbka, głos, Satoko Fujii – fortepian oraz Peter Orins – perkusja. Nagranie
koncertowe, la malterie, Lille,
Francja, maj 2023. Trzy improwizacje, 63 minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz