piątek, 9 lutego 2024

Albert Cirera & Florian Stoffner like to Mow!


Kataloński saksofonista i szwajcarski gitarzysta mają ze sobą wiele wspólnego. Często razem grywają, posiadają w dorobku już drugą, wspólną płytę, byli niejednokrotnie gośćmi pewnych spontanicznych incydentów koncertowych w zachodniej Polsce. No i kwestia fundamentalna – obaj to doprawdy fenomenalni improwizatorzy, prawdziwi emancypatorzy swoich instrumentów i technik, dla których określenie rozszerzone nie znaczy już nic. Oni zdają się być o kilometry świetlne przed resztą świata.

Tym razem artystów spotykamy w … jazzowym klubie w rodzinnym dla gitarzysty Zurychu. Grają bystry koncert, którego czas trwania nie jest nam do końca znany. Na albumie (póki co, tylko cyfrowym) decydują się zamieścić ledwie dwa niepełne kwadranse niezwykłych, jakże w tym wypadku intensywnych dźwięków. Skupmy się zatem nad każdą sekundą tego koncertu.




Pierwsza improwizacja trwa kilkanaście minut i wypełnia niemal połowę zawartości albumu. Rodzi się w chmurze wyjątkowo gęstej akustyki. Saksofon jęczy post-dźwiękiem, ale słyszymy też jak pracują wszystkie jego elementy składowe. Klastery trzeszczą z wysiłku, dysze obijają się jedna o drugą. Struny gitary zdają się pozostawać w pętli nieskończoności, której nie ma kto związać końca z końcem. Metabolika złowrogich powtórzeń i modlitw do nieistniejącego boga. Muzycy generują drobne, ale mięsiste porcje fonii, które pozostają w stanie permanentnego zwarcia, jak bokserzy, którzy zupełnie opadli już z sił, ale będą stać na straży tego dysharmonijnego ładu do końca. Swojego lub tego drugiego. Bywa, że ta mosiężna, piskliwa i gęsta ropa narracji balansuje na linie, chybocze się na zbyt silnym wietrze. Muzycy, jak spirale zegara nakręcają się wzajemnie i syczą, jak samokąsające się węże. Gitara wpada w chmurę rezonansu, tuba saksofonu wydaje się być zapchana trocinami. Improwizacja formuje się w drony. Raz wydaje się, że dźwięki są lekkie, oniryczne, niemal śpiewające, innym razem ciężkie, ołowiane, z betonu i stali. A każdy oddech muzyków może być tym ostatnim.

Druga opowieść nie trwa nawet trzech minut, sprawia wrażenie ekstraktu z czegoś wielkiego, masywnego, nieskończonego. Buzuje post-industrialnym smrodem, mechaniką przeciąganych lin i dewastowanych trafostacji. Dysze i struny lepią się do siebie, generując melodyjne plwociny, a ich akustyka zdaje się być sycona jakimś nieistniejącym prądem. Trzecia część, ponad siedmiominutowa, daje szczyptę nadziei na bardziej zrównoważony oddech. Tuba saksofonu wydaje się być wypełniona dość wilgotnym powietrzem. Gitara rzeźbi niebo mikroflażoletami. Echo post-melodyjnego śpiewu, dron szeleszczących boleści. W tej gęstej chmurze stygnącej lawy saksofonista szuka jazzowych fraz, ale swój szaleńczy pomysł szybko porzuca. Gitarzysta przez dłuższą chwilę pozostaje w martwym tańcu. Wszystko wydaje się teraz drżeć z wysiłku nic nierobienia. Wokół muzyków pojawia się intrygująca post-cisza, pełna mrocznych wyziewów. Tymczasem gitara zastyga w ambiencie. Ostatnia partytura improwizacji, prawie czterominutowa, to najpierw prężenie muskułów, potem syk wypuszczanego powietrza. Najpierw kompulsywny marsz ciało w ciało na niechybną śmierć dźwięku. Potem drobne okrzyki, czerstwe westchnienia, sekcja zwłok. Życie po życiu wielkiej improwizacji.  

 

Albert Cirera & Florian Stoffner Mow (Sirulita Records, DL 2024). Albert Cirera – saksofon tenorowy i sopranowy oraz Florian Stoffner – gitara. Nagrane w Misterioso Jazz Club, Zurych, Szwajcaria. Cztery improwizacje, 27 minut.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz