Duński kontrabasista i artysta dźwiękowy Adam Pultz, czasami używający także drugiego nazwiska Melbye, zaprasza nas na niesamowity spacer ulicami berlińskiego Kreubzergu, czasami także duńskiego Kammerslusen, w trakcie którego obok brzmienia miasta (i nie tylko) serwuje nam dźwięki ze specjalnie skonstruowanego/ zdekonstruowanego kontrabasu, który pracuje na tzw. sprzężeniu zwrotnym. Jego instrument brzmi chwilami elektro-akustycznie, w czym pomagają zjawiska zwane signal processing, definitywnie wszakże w sposób jedyny w swoim rodzaju. Taka też jest ta muzyczna opowieść. Zanurzamy się w niej po koniuszki naszych wyjątkowo nastroszonych uszu.
Pierwsza opowieść trwa dwadzieścia minut i budowana jest niezwykle pieczołowicie. Początkowo aktorem głównym spektaklu jest smyczek, który kreśli nisko osadzone plamy dźwiękowe zatopione w wiecznej, niemal rozmodlonej repetycji. Całość formuje się w dron, który z czasem rozlewa się coraz szerszym korytem, łapie echo, pogłębia ścieg, boleściwie mruczy. Po upływie około pięciu minut z tle zaczynają pojawiać się iskierki post-akustycznych fonii – delikatne skwierczenia, mroczne, filigranowe pulsacje. Po kilku kolejnych minutach dźwięki zlewają się w jeden strumień, choć każdy element składowy zdaje się być dobrze słyszalny. Całość przypomina żłobienie skały strugą szeleszczącej wody. Smyczek nie przestaje być w samym centrum uwagi, bywa, że delikatnie wspina się ku górze, by po chwili z łomotem upaść na samo dno. Basowa drama nabiera melodii, ale płynie strumieniem posadowionym coraz bliżej podłogi. Tymczasem strumień wody milknie, a całe spektrum dźwiękowe pozostaje w jurysdykcji smyczka, który w ułamku sekundy multiplikuje się, tworząc wielką armię wygłodniałych smyczków. Muzyk prawdopodobnie dociska struny, albowiem brzmienie orkiestry nabiera post-industrialnej masy. Po kilku okrążeniach narracja zapada się w mroczny ambient i przechodzi do fazy finalizacji, którą zdobią plejady drobnych, nie do końca akustycznych fonii – z jednej strony elektroakustyka instrumentu, drżenie strun, z drugiej dźwięki otoczenia, szmer deszczu, głosy ludzkie.
Druga historia, trwająca niewiele ponad dwanaście minut, zaczyna
się w okolicznościach odrobinę nieakustycznych. Aura nagrania przypomina
zapomnianą bocznicę kolejową z bogatym arsenałem brudnych, tajemniczych fonii. Całość
sprawia wrażenia dość lekkiej, ulotnej, mimo, iż w tle pulsuje gęsty, elektroakustyczny
dron. Z jednej strony ambient, z drugiej rytmiczne chrobotanie i echo, które
także zdaje się mieć fakturę usianą pewną rytmiczną powtarzalnością. Dopiero po
kilku nawrotach zdajemy sobie sprawę, iż to, co słyszymy, to kontrabasowy smyczek,
który skacze po strunach. W tle pulsuje mroczne niebo, wyje szemrana cisza. Na koniec
podróży narracja powraca do quasi industrialnej
estetyki. Szare echo ambientu jest wszakże tym, co wieńczy ów niebywały album.
Adam Pultz Wade
(Bandcamp’ self-release, DL 2023). Adam Pultz - FAAB (wzmocniony bas aktywowany
sprzężeniem zwrotnym), signal processing,
field recordings. Nagrania kontrabasu oraz nagrania terenowe (uliczne oraz cmentarne)
zarejestrowane w Berlinie, na Kreuzbergu. W utworze pierwszym wykorzystano gastryczne
dźwięki mikroorganizmów. Dźwięki dodatkowe w utworze drugim pochodzą z
Kammerslusen, Dania. Dwa utwory, 32 i pół minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz