wtorek, 30 kwietnia 2024

A New Wave of Jazz’ fresh cakes: Lemadi Trio! Defiant Illusion! Garuda+!


Label belgijskiego gitarzysty Dirka Serriesa A New Wave Of Jazz dostarcza trzy nowe smakowitości. I to niemal w całości w wykonaniu … portugalskim. Kochamy ten szalony świat muzyki improwizowanej!

Na dobry początek saksofonista José Lencastre w kompulsywnym trio z szefem labelu i jego żoną. Ta druga improwizuje tu na tajemniczo, ale jakże efektownie brzmiącym instrumencie klawiszowym. Tuż potem kwartet kameralny, stuprocentowo portugalski (z Lencastre’em ma saksofonie!), który udanie posiłkuje się elektroniką. Na finał garść swobodnie improwizowanego jazzu z zachodnich rubieży Półwyspu Iberyjskiego, czyli trio Garuda z gościnnym udziałem pianisty Rodrigo Pinheiro. Nic, tylko słuchać, słuchać i słuchać!

So, welcome to belgian Portuguese!



 

Lemadi Trio Tryptophan Suite (NWOJ Axis series, CD 2024). José Lencastre – saksofon altowy, Dirk Serries – gitara oraz Martina Verhoeven - crumar piano. Nagranie koncertowe, Jazzblazzt, Neeritter, Holandia, maj 2023. Dwie improwizacje, 51 minut.

Verhoeven i Serries często improwizują w trio z saksofonem. W takich wypadkach ich najczęstszym partnerem jest Collin Webster. Tym razem los koncertowy zetknął ich z Portugalczykiem José Lencastre’em, który jest muzykiem równie wyśmienitym, ale dalece innym niż Brytyjczyk, zarówno pod względem temperamentu scenicznego, jak i stosownych technik artykulacyjnych. Mamy zatem całkiem nową sytuację dramaturgiczną dla pianistki i gitarzysty, dodatkowo potęgowaną faktem, iż Martina muzykuje tu na elektrycznym instrumencie klawiszowym, który brzmi niczym stępione ostrze organów Hammonda. Efekt jest dalece intrygujący, tak, jak i cały album - emocje pną się tu od wzdychającej kameralistyki po ogień free jazzu.

Każdy z setów trwa tu grubo powyżej dwudziestu minut i daje artystom szanse na spokojne i przemyślane budowanie dramaturgii. Po kilku poszukiwawczych pętlach odnajdują oni drogę do zgrabnej, linearnej opowieści. Raczej konstruują ją na tym etapie z drobnych fraz, dbają o szczegóły brzmieniowe (piano potrafi tu smakować niczym mała gitara elektryczna), nie eskalują tempa, ani intensywności, choć chętnie wchodzą w krótkotrwałe, ekspresyjne zwarcia. Pierwsze spiętrzenie sytuuje się tu w okolicach 10 minuty i jest gęste od potu. Jeszcze bardziej hałaśliwe zdaje się być wzgórze, na jakie wspinają się artyści w okolicach 15 minuty. Każdorazowa droga na szczyt jest tu dość długa, z kolei momenty hamowania krótkie, ale zdaje się, że jeszcze bardziej efektowne. Finał seta spoczywa na gitarzyście, który najpierw koi nasze zmysły ekspozycją solową, potem do more relaxing sounds zachęca także swoich partnerów.

Gitarzysta otwiera także drugi set. Tu już definitywnie wszystko bazuje na filigranowych dźwiękach. Pracują dysze saksofonu, jęczą struny i trzeszczą klawisze. Spokojna, kolektywna narracja trwa do momentu, gdy z tuby dęciaka wyzwoli się odpowiednia porcja mocy, by zabrać trio na pierwsze wzniesienie drugiego seta. W tak zwany międzyczasie mamy jeszcze epizod solowy Verhoeven. W obrębie 10 minuty muzycy serwują nam porcję ognistego tańca, z kolei faza tłumienia odnajduje efektowny ambient, budowany nie tylko przez gitarzystę. Narracja szczerzy zęby, by raz za razem popadać jednak w nastrój relaksacyjny. W okolicach 17 minuty artyści napotykają ciszę, ale postanawiają jeszcze kilka minut pomuzykować. Piano i gitara dbają o mroczny, rezonujący sound, saksofon szuka ostatnich promieni zachodzącego słońca. Samo zakończenie przypomina delikatnie kwaśną, zmysłową post-balladę.



Carla Santana/ José Lencastre/ Maria do Mar/ Gonçalo Almeida Defiant Illusion (NWOJ, CD 2024). Carla Santana – elektronika, José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy, Maria do Mar – skrzypce oraz Gonçalo Almeida – kontrabas. Nagrane w Toolate Studio, Abóboda, Portugalia. Osiem improwizacji, 54 minuty.

Tym razem zastajemy Lencastre’a w towarzystwie jeszcze bardziej kameralnym – kontrabasu, skrzypiec i tylko pozornie nieadekwatnej w tej sytuacji scenicznej elektroniki. Ten kolejny doskonały album NWOJ dowodzi dwóch rzeczy. Zdaje się, że subtelność narracyjna i umiar w generowaniu dźwięków, to cechy wpisane w DNA muzyków portugalskich, co skutkuje nagraniami świetnie zbilansowanymi pod niemal każdym względem. Z drugiej zaś strony sam Lencastre, to muzyk, który doskonale radzi sobie w każdej estetce. Jeszcze kilka chwil temu, na poprzednim albumie, bywał free jazzowym, dzikim zwierzem, tu zdaje się być wytrawnym kolorystą i prawdziwym demiurgiem dramaturgii wyważonej, choć niewystudzonej improwizacji.

Zlękniona kameralistyka w leniwych, na poły tajemniczych dronach, to charakterystyka pieśni otwarcia. Drobne, akustyczne frazy są tu efektownie doprawiane delikatnie pulsującą elektroniką. Z jednej strony nerwowość saksofonu, z drugiej post-barok skrzypiec. W drugiej odsłonie na czele pochodu odnajdujemy drgające struny kontrabasu, wokół których panoszą się elektroakustyczne drobiazgi. Dęciak pojawia się tu lekko spóźniony, sieje intrygujący ferment, z kolei skrzypce toną w melodii. W trzeciej części na starcie dominują dźwięki preparowane, a w fazie finalizacji nie pierwszy już dialog saksofonu i skrzypiec. Kolejną opowieść też zdaje się budować pewien dysonans – najpierw toniemy w drobnej chmurze jazzu kontrabasu i saksofonu, by po niedługiej chwili sycić uszy skrzypcowymi frazami opatulonymi subtelną elektroniką. Piąte nagranie jest najdłuższe, a zaczyna się na poziomie ciszy. Narracja na wdechu, na zaciągniętym ręcznym pięknie się tu rozwija niesiona elektroniką, w fazie końcowej doposażoną w ulotną rytmikę i intrygującą ekspozycję dronową. W szóstej części, z jednej strony rozdygotane chamber, z drugiej efektowne, niemal free jazzowe zagęszczenie saksofonu, a zaraz potem kilka ciepłych oddechów z tuby i tanecznych fraz strunowych. Końcowa improwizacja stanowi tu niemal resume całego albumu. Mrok elektroniki niepozbawionej rytmu, strunowe poślizgi i saksofonowe westchnienia, drobny zadzior jazzu z kontrabasowego pizzicato, śpiew skrzypiec i zagadkowe frazy syntetyki na ostatniej prostej - można tego słuchać bez końca!



 

Garuda Trio + Rodrigo Pinheiro Tongues Of Flames (NWOJ, CD 2024). Hugo Costa – saksofon altowy, Hernâni Faustino – kontrabas, Rodrigo Pinheiro – fortepian oraz João Valinho – perkusja. Nagrane w Namouche Studios, Lizbona, lipiec 2022. Trzy improwizacje, 39 minut.

Hugo Costa od lat związany jest ze sceną holenderską (ponadgatunkowy Anticlan, czy noise’owe Albatre), ale nieustannie szuka swoich jazzowych korzeni w rodzimej Portugalii. Jego najlepszym orężem w tym artystycznym trudzie jest trio Garuda, które w trakcie swej drugiej podróży napotyka znamienitego gościa, pianistę Rodrigo Pinheiro. We czwórkę szyją nam tu rasowy, swobodnie improwizowany jazz, który potrafi w mgnieniu oka zamienić się w prawdziwie free jazzowe monstrum.

Pierwsza improwizacja zajmuje niemal połowę płyty i świetnie pokazuje moc kwartowej edycji Garudy. Opowieść inicjuje solowa, minimalistyczna akcja kontrabasu. Pozostali uczestnicy spektaklu wchodzą do gry stopniowo, z dużą dozą wstrzemięźliwości. Narracja przybiera formę slow motion of open jazz, ale potrzebuje ledwie kilku pętli, by nabrać mocy i energii znamionującej freejazzowe wyniesienie. Muzycy świetnie na siebie reagują, a wszystkie decyzje dramaturgiczne podejmują wspólnie. Środkowa faza utworu, już po wybrzmieniu wulkanu ekspresji, toczy się bez udziału dęciaka. Ten ostatni wraca w momencie, gdy trio zdaje się delikatnie unosić w powietrzu. Kilka dętych podmuchów buduje dodatkową jakość, wspartą na ulotnej ekspozycji pianisty. Druga improwizacja jest tu najkrótsza, oparta na ciekawej, nieco zrelaksowanej dynamice. Saksofon płynie wysokim i ekspresyjnym wzniesieniem, twarda sekcja stawia piękne, jazzowe zasieki. Gdy dęciak milknie, kilka błyskotliwych chwil staje się udziałem drummera. W trzeciej, znów kilkunastominutowej opowieści, dzieje się jeszcze więcej. Otwarcie jest kolektywne i szybko umieszcza artystów w zagęszczonym tyglu post-jazzu, dobrze kontrolowanym, ale już całkiem ekspresyjnym. Nim kwartet wejdzie na ścieżkę eskalacji świetne solo prezentuje pianista, a po nim kontrabasista. Po szybkim wystudzeniu improwizacja przechodzi w rozbudowaną fazę free chamber. Pojawia się smyczek, mroczne klawisze i rezonująca tuba saksofonu. Opowieść formuje się w balladę, ale nie kończy w zadanej estetyce. Spora porcja mocy uwidacznia się bowiem w zgrabnych ruchach perkusisty. Finalizacja jest intensywna, choć nadal wsparta na kontrabasowym smyczku. 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz