Label Hera Corp., założony jesienią ubiegłego roku przez Àlexa Reviriego, dostarczył właśnie dwie nowe kasety. Kolejne dwie perły do królewskiej kolekcji muzyki improwizowanej z Barcelony.
Na pierwszej z nich odnajdujemy REDOX - ósmy album wyjątkowego
tria Phicus (to przy okazji ich trzecie wydawnictwo w ciągu ostatniego
półrocza). Nagranie studyjne pokazujące tysiąc trzydzieste drugie oblicze tej
formacji. Fages, Reviriego i Trilla, to muzyczne kameleony, które są w stanie zaskoczyć
w każdym momencie swego życia. Jak niosą wieści z obozu zespołu, to
prawdopodobnie ostatnie tchnienie tej formacji. Dodajmy wszakże, iż
prawdopodobnie najlepsze. Podobnie, jak w przypadku poprzedniej płyty Ni, artyści nie bazują tu wyłącznie na
improwizacjach – proponują dwunastoodcinkowy serial skonstruowany w oparciu o
dobrze zaplanowane scenariusze każdego epizodu.
Druga kaseta, to Posthumous
Gift, pierwsza solowa płyta flecisty z Barcelony, Pablo Selnika, którego
znać możemy z post-black-metalowych formacji Inhumankind i TripleZero (notabene,
obie nie używają gitar, zastępując je m.in. demonicznie brzmiącym fletem).
REDOX
This album is doomed.
Tymi słowami muzycy otwierają płytowe liner
notes prawdopodobnie trafiając w samo sedno. Większość nagrań tego niesamowitego
albumu ma bowiem strukturę doom – lepi
się z leniwie powtarzanych fraz masywnej perkusji i potężnego, mięsistego kontrabasu.
Sama gitara zdaje się tu być nieco oddalona od zadanego idiomu, może pozwolić
sobie na wiele, ale jest zdyscyplinowana. Hałasuje, buduje gęsty ambient z
pajęczyny smukłych flażoletów, szemrze po kątach. Jak wszystko w tej strudze
dźwięków, nasycona jest niebywałymi emocjami.
Dwa pierwsze traki,
to doom w postaci klinicznej. Początkowo
każdy stempel basu i perkusji komentowany jest porcją mrocznej ciszy. Wokół niego
snuje się smuga gitarowego post-ambientu, która z każdym uderzeniem gęstnieje. Ślimaczy
marsz syci się wyjątkowo masywnym, ale też przestrzennym, niebywale selektywnym
brzmieniem. Z czasem gitara zdaje się być splątana coraz bardziej mglistym
echem, bas raz za razem urozmaica flow,
perkusja czyni rytuał powtórzenia. Na koniec na gryfie kontrabasu pojawia się smyczek
i wyje, niczym zdezelowane harmonium. Początek drugiej części wydaje się odrobinę
filigranowy, snuty spod smyczka, szeleszczący talerzami. Pierwsze uderzenie doom jest jednak przepotężne - gitara
wpada w spazm krzyku. Całość przypomina zastygającą lawę, która pali wszystko
do gołej ziemi. Trzecia opowieść jest krótsza, ale intensywna, dynamiczna,
niebywale hałaśliwa. Zwinna, lamparcia sekcja rytmu prowadzi tu gitarę na skraj
przepaści. Tuż potem chwila wytchnienia, budowana doomową teksturą i lekkimi, wręcz onirycznymi plamami dźwięku. Na
etapie rozwinięcia gitara rozpływa się tu w szemrzącym ambiencie, a smyk śpiewa
wyjątkowe bolesne frazy.
Piąta historia, to kolejny epizod doom story. Ale teraz wszystko zdaje się być podłączone pod prąd wysokiego
napięcia. Bas ryje bruzdy w ziemi ołowianym smykiem, gitara tańczy na niebezpiecznej
wysokości, macki perkusji topią się w oleistej magmie. Pieśń grozy umiera w momencie,
gdy gitara schodzi w dół i rzęzi jak umierający gruźlik. Dzieła zniszczenia
dokonuje repetujący smyczek. Szósta opowieść daje wszystkim chwilę oddechu.
Przypomina mglistą zawiesinę gitarowych flażoletów, basowego dronu,
perkusjonalnych gongów i rezonujących talerzy. Kolejna opowieść śmierdzi
rockiem. Ten doom nasączony jest
substancjami smolistymi. Opowieść pełna jest drobnych eksplozji i tajemniczych sprzężeń.
Ósma odsłona płynie wbrew regułom tego spotkania. Smyczek delikatnie riffuje, gitara
ucieka w chmurę psychodelii, a step perkusji
szyty jest w poprzek dotychczasowej stylistyki - przypomina nerwowe podskoki stroszkowego kurczaka na rozgrzanej
patelni. Gitara zdaje się tu odpływać w siną dal delayowaną strugą. Sprzężenia zwrotne są jednak coraz intensywniejsze.
W dziewiątej opowieści perkusja szyje kolejny doom, ale gitara popada w ambient, a
dron basu staje w dysonansie brzmieniowym do całej reszty. Góra jest tu
oniryczna, dół całkowicie pogrążony w mroku, wręcz demoniczny. Ten fragment płyty
definitywnie zasługuje na miano soundtracku
do filmu grozy. Dobra dramaturgia, to także atut tego albumu, albowiem dziesiąty
epizod wydaje się być nad wyraz lekki, szyty skromnym drummingiem po gongach, zastygłym dronem basu i minimalistycznie frazującą
gitarą. Co prawda bas szuka tu podłogi, ale reszta definitywnie pozostaje w
locie wnoszącym. Wszystko na koniec zastyga w bezruchu. Jedenasta historia na powrót
przenosi nas do świata hałasu. Smyczek jest tu wyjątkowo groźny, gitara tonie w
spazmie noise rocka, głęboko osadzony
drumming tylko czeka, by przypuścić
atak. Muzycy na moment stają w miejscu, po czym ruszają w efektowną eskapadę, kreując
intensywną opowieść godną dynamicznej, mięsistej części trzeciej. Psychodelia gitary,
szaleństwo smyczka, skłębiona, nerwowa perkusja. Ten album kona przy kończącej dramę
dark farewell song. Leniwy, płynący w
poprzek smyczek, drżąca gitara frazująca jak bas i oniryczna pajęczyna perkusjonalii.
Bywają albumy, po których nic nie jest już takie samo. Oto jeden z nich.
Posthumous gift
Fletowa opowieść Selnika zaczyna się w mroku szemrzącej, być
może nieistniejącej amplifikacji, ale już od startu niesie ze sobą spory bagaż zdrowych
emocji. Kilka nerwowych podmuchów, delikatnie rozhuśtane brzmienie, także garść
mechanicznych fonii, wszak pracuje tu definitywnie żywy instrument i nie mniej żywy
artysta, który oddycha. Akcja rozwija się ciekawie, nie brakuje zaskoczeń. Okazuje
się, że flet może efektownie rezonować, a nawet brzmieć post-industrialnie.
Druga opowieść pracuje z echem, jest nasycona skromną melodyką, delikatnie wystudzona,
zdaje się mieć nieco folkowy posmak. Pablo spaceruje tu blisko ciszy, zagłębia
się w każdej frazie, jakby szukał jej dna.
Trzecia odsłona powraca do sytuacji bardziej dynamicznej. Dłuższe
wydechy formują się w smukłe drony z melodią w fazie zaniku. Można odnieść wrażenie,
że muzyk odbywa swój koncert w wysokich górach, a ciśnienie powietrza rośnie z
każdym wydawanym dźwiękiem. Fraza goni tu frazę, jakby muzyk klaskał w dłonie. Zasada
przeciwieństw działa na tym albumie dobrze, bo czwarta historia znów szuka
ciszy. Wytłumione melodie, medytujące oddechy, ceremoniał plemiennej inicjacji.
Z czasem muzyk dodaje nieco życia tej wystudzonej etiudzie i zamienia się w zaklinacza
węży.
Piąta improwizacja smakuje leśną poświatą delikatnie dżdżystego
poranka. Drobne frazy, szemrzący wiatr, smukłe melodie, garść rytmicznej
dynamiki. Z czasem można odnieść wrażenie, że tuż obok pulsuje membrana
perkusyjnego werbla, rezonując fletowe fonie. Finałowa opowieść syci się
akcentami post-percussion. Echo, wszędobylska
cisza, długie frazy, delikatne uderzenia w korpus instrumentu. Pożegnalna melodia
niesie ze sobą także kilka bardziej zadziornych figur stylistycznych.
Phicus REDOX
(Kaseta, 2024). Ferran Fages – gitara elektryczna, Àlex Reviriego – kontrabas
oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w La Casamurada,
marzec 2021. Dwanaście utworów, 48 minut.
Pablo Selnik Posthumous
Gift (Kaseta, 2024). Pablo Selnik – flet i produkcja. Nagrane w piwnicy u
Vasco, Barcelona, czas nieznany. Sześć utworów, 36 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz