Kim była i co światu uczyniła Hildegard von Bingen, czytelnicy tych łamów dowiedzieć się będą mogli klikając w bezkresne złoża Wikipedii. W tym miejscu jedynie zaznaczamy, iż artystyczny i zapewne także mistyczny (jasnowidzący) dorobek wyżej wymienionej zainspirował dwie polskie artystki – flecistkę Zofię Ilnicką i perkusistkę, multiinstrumentalistkę Olę Rzepkę - do stworzenia dzieła muzycznego, nad którym dziś pochylamy nasze umęczone receptory słuchu, poniekąd także wzroku. Sam tytuł rzeczonego dzieła na wprost nawiązuje zaś do utworu rockowej Nirvany, choć zdaje się, że jedynie w warstwie werbalnej.
Opowieść Zosi i Oli ubrana została w osiem zgrabnych
kompozycji, które mieszczą w sobie znaczącą przestrzeń dla improwizacji, zarówno
fletów (w przewadze), jak i perkusji (mniej często). Każda z piosenek posiada tu pewną syntetyczną
powłokę, ramę, figurę rytmiczną, tudzież zgrabny loop, który prowadzi opowieść w ujęciu dramaturgicznym, dzięki
czemu akcje improwizowane mogą toczyć na dużej swobodzie i bez nadmiernej
troski o linearność narracji.
W pierwszej części warstwa syntetyczna spokojnie pulsuje, a towarzyszy
jest smutny, nisko osadzony śpiew fletu. Wokół strumienia wątku głównego moszczą
się plamy rezonującego percussion. Na
etapie rozwinięcia pięknie odpływa nam flet uwikłany w zwoje improwizacji.
Druga opowieść zdaje się być mniej płynna, bardziej nerwowa, tkana z mikro-usterek
elektronicznych i spazmów fletu, który staje się jednym ciałem z głosem artystki
szyjąc barwną, swobodnie improwizowaną historię. Z czasem powtarzane, syntezatorowe
frazy przejmują kontrolę nad piosenką.
Kolejna opowieść ma nieco taneczną fakturę, którą niosą pętle z dwóch źródeł.
Coś szeleszczącego dzieje się na werblu, flet zdaje się milczeć, a narracja z
czasem nabiera onirycznego posmaku, płynąc wysokim wzgórzem.
Czwarta odsłona, to tytułowe Lithium. Otwiera je ekspozycja brzmiąca niczym dziecięce cymbałki, potem
pojawiają się głosy damsko-męskie, wreszcie intrygujący szelest perkusjonalii.
W dalszej fazie słyszymy frazy, które brzmią jak flet podłączony pod wzmacniacz
gitarowy. Z pozornego letargu opowiadania wyrywa nas piąty utwór – krótka,
dynamiczna porcja rasowego fussion jazzu. Rytm, energia, brawura - aż chciałoby
się posłuchać tego wątku na etapie rozwinięcia.
Szóstą część prowadzi pasmo, które brzmi niczym akordeon. Śpiewa,
tańczy z niemal folkową zgrzebnością. W pewnej opozycji staje tu flet, który zgrzyta
zębami, grymasi, gada, głęboko oddycha płucami artystki. Siódma opowieść zbudowana
jest wokół perkusjonalii, które brzmią akustycznie, ale pokryte są grubą
warstwą syntetycznego kurzu. Flet śpiewa tu nisko, trochę na obraz i
podobieństwo pierwszej odsłony albumu. Całość ciekawie się rozwija wsparta
pasmem syntezatorowym, na etapie końcowym przypomina średniowieczną pieśń żałobną.
Hildegarda żyje! Finałowa piosenka płynie
bardzo swobodnym strumieniem. Flet pracuje na pogłosie, perkusjonalia dbają o
rytm, nie bez udziału drobnych, syntetycznych podpórek. Bije serce świata,
niczym metronom. Flet kłębi się w zdrowych emocjach, z kolei percussion & other sounds popadają w
dramaturgiczną zadumę. Ostatnie dźwięki niosą tu rodzaj ukojenia, doposażonego wszakże
w niemal egzystencjalny znak zapytania.
DEAE Lithium
(Kilogram Records, CD 2024). Zofia Ilnicka – flet, flet altowy, flet basowy,
syntezator oraz Ola Rzepka – perkusja, instrumenty klawiszowe, tape composition. Nagrane w Biurze Dźwięku, Katowice, marzec 2023.
Osiem utworów, 35 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz