Jeśli na jakiekolwiek nagranie muzyki improwizowanej czekałem ostatnio ze sporą dawką ekscytacji, to z pewnością był to, oczekiwany
od kilku miesięcy, duet dwóch gorących
nazwisk na młodej europejskiej scenie – francuskiej pianistki Eve Risser i
portugalskiego gitarzysty Marcelo dos Reisa. Wieści o nagraniu szły wprost od
tego drugiego, nie brakowało także skromnych, wizualnych awizacji na pewnym powszechnie
znanym portalu z obrazkami.
Teraz rzeczony krążek leży przede mną. Uprzedźmy przebieg
wypadków. Zdecydowanie warto było czekać – nagranie nie zawiedzie nas choćby
przez ułamek sekundy!
Płyta zawiera materiał zarejestrowany w Salao Brasil/ Coimbra, w
trakcie Festiwalu Jazz ao Centro Festival,
w październiku 2016 roku. Od kilkunastu dni płytę udostępnia portugalski label
JACC Records, pod tytułem Timeless.
Zawiera siedem improwizowanych odcinków, które potrwają niemal 55 minut. Eve
Risser zagra na preparowanym i
niepreparowanym fortepianie, zaś Marcelo dos Reis na… preparowanej i niepreparowanej gitarze akustycznej. Prześledźmy, cóż
dzieje się na tej płycie, utwór po utworze.
Sundial/ Zegar
słoneczny. Proste akordy fortepianu i gitary akustycznej, drobne sprzężenia
ze strony drugiego z instrumentów. Tymczasem narracja zmyślnie gęstnieje,
dźwięki najpierw mnożą się w postępie arytmetycznym, potem zaś już zdecydowanie –
geometrycznym. Piano brzmi jak stopa zestawu perkusyjnego, wprost z głębi pudła
rezonansowego. Dynamika eskaluje się, muzycy wpadają w ckliwy trans i już jako
wielodźwięk sięgają mety fragmentu pierwszego.
Hourglass/ Klepsydra.
Repetycje na obu flankach narracji. Instrumentalne zawijasy, podskoki i tupanie
nogą, ale w bardzo spokojnym, zadumanym tempie. Eve brnie minimalistycznie
wprost w klawiatury. Marcelo czyni nagły zwrot akcji – stawia stanowczy rytm i
trzyma się go bez wytchnienia. Eve podłącza się w mgnieniu oka. Idą zwartym
szykiem, wciąż repetując i ograniczając środki wyrazu. Improwizacja gęstnieje i
frasobliwie zazębia się.
Water Clock/ Zegar
wodny. Istotnie tytuł jest dobrym wprowadzeniem. Zegar tyka na gryfie
gitary, silnie akcentując upływ czasu, a w pudle fortepianu biją godziny.
Repetycja zdaje się być wyznacznikiem upływu czasu także w tej improwizacji.
Podczas gdy Marcelo spanizuje
akordami, Eve otacza go preparowanym chaosem akustycznym, który ewidentnie
zdobi i uwzniośla ten tryb narracji. Sieje niepokój i stawia znaki zapytania.
Gęstnienie tego fragmentu, próba ucieczki w galop, smakuje jeszcze lepiej niż w
poprzednich odcinkach (ale emocje!). Jeśli Marcelo odpowiada tu za rytm, to Eve
czyni obowiązki perkusjonalisty. Taki jest podział ról w tym związku.
Timewheel/ Koło czasu.
Jakby na potwierdzenie słów recenzenta – Eve psychodelicznie drumminguje, tkwiąc po uszy wewnątrz
swego instrumentu. Marcelo wgryza się chytrym pasażem, znów delikatnie spanizując. Ta wszakże narracja, w
opozycji do poprzednich, od pierwszego dźwięku jest gęsta i narowista.
Chronometer/ Chronometr.
Dynamiczne młoteczki fortepianowe wyznaczają obszar przyszłej eskalacji. Gitara
jest twarda, komentująca, a po chwili także imitująca. Gdy dopadnie swój wymiar
bezczasu, gra nową historię i czeka
na oklaski. Frazowanie pianistki znów dzieje się w duchu jakże konkretnego
minimalizmu. Small talk!
Pendulum/ Wahadło.
Spokój i wyciszenie zdają się być najlepszym wyborem tego właśnie momentu
płyty. Przejście do bardziej dynamicznej narracji znów odbywa się z kocią
zręcznością i pachnie wirtuozerią wykonawczą. Gęsta gitara w szponach rytmu,
ekstremalnie preparowany fortepian w konwulsjach. Z kajetu recenzenta: to
bardzo spójna stylistycznie płyta. Swą szczególną urodę unaocznia w momentach,
gdy wpada w delikatny trans i zdolna jest pędzić na złamanie karku. Ta tutaj,
ma akurat bardzo demoniczny wymiar!
Balance Spring/ Przesilenie
wiosenne/ równonoc. Sprzężenie zwrotne. Akustyczny hałas, który nie od razu
pozwala na wskazanie osoby odpowiedzialnej na incydent (zdaje się, że to
Marcelo!). Prawdziwie wiosenne przesilenie! Z mgły tej fonicznej demolki
wyłaniają się, niezwykle powoli, proste akordy gitary. Repetycja w oczekiwaniu
na eskalację. Eve cudownie szuka wejścia w nieistniejącą melodię. Wydaje się,
że fortepian w jej rękach ma nieograniczone możliwości akustyczne (takie małe sonore!). Pianistka rozkwita wyjątkową
urodą w trakcie tego akurat fragmentu tej doskonałej płyty. Gdy gitara tryska
krwią z emocji, piano trzyma się onirycznego klimatu i razem wiodą ów stan wzmożonej
symbiozy aż do finalnej nuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz