Zachwytów nad brytyjską muzyką improwizowaną ciąg dalszy! Po
dorastającej młodzieży (Sloth Racket), czas na dojrzałych mężczyzn, którzy
śmiało wkraczają w wiek średni! Dwóch gitarzystów - pierwszy zagra na
akustycznej, drugi na elektrycznej. Kto wie, być może ci akurat muzycy, to najbystrzejsze
ogniwa ewolucji w zakresie wskazanego instrumentarium na ziemiach dumnego Albionu!
Daniel Thompson - gitara bez prądu, Alex Ward – z prądem! Co
ciekawe, w trakcie odsłuchu okaże się, że brzmienia obu wersji najsłynniejszego
wiosła świata nie będzie tak łatwo odróżnić od siebie. To kolejny dowód
potwierdzający niebywałą klasę tychże muzyków. Na Trybunie wiemy o tym doskonale, albowiem dociekliwym egzegezom ich
twórczości poświęciliśmy wyjątkowo dużo czasu.
Studyjne rejestracje z roku 2017 i 2019, docierają do nas w
bystrych plikach elektronicznych pod tytułem własnym Up Toward The Floor (Copepod Records, bandcamp 2019). Płyta składa
się z pięciu bardzo swobodnych improwizacji z tytułami. Odsłuch całości zajmie
nam dokładnie 35 minut i 13 sekund.
Na starcie wydawać by się mogło, iż przestrzenie studia
nagraniowego Stowaway zgromadziły
dwie reinkarnacje Dereka Baileya – jedną akustyczną, drugą elektryczną.
Porównanie dla każdego free impro gitarzysty
na pewno nobilitujące, ale my wiemy, iż tych facetów stać na więcej! Przed nami
zwarta, reaktywna, bogata w dźwięki opowieść. Od pierwszej sekundy nagrania,
muzycy wydają się być wzajemnie splątani strunami i gryfami obu gitar. Toczą
się dumnie po parkiecie niczym jedno muzyczne ciało. Rozmowa na zwinne
flażolety i puste akordy, to kluczowy moment pierwszej improwizacji. Stylistyczna
dominacja minimalizmu, a na finalnym wybiegu, pętląca się galopada tylko dobrych
dźwięków. Drugą część rozpoczyna skromna wymiana poglądów, dźwięk akustyczny
odpowiada na dźwięk elektryczny i vice
versa. Oba zdają się brzmieć niemal … identycznie! Skromne pogaduszki przy
popołudniowej herbatce, delikatnie doprawionej wysokogatunkowym rumem. Po stu sekundach
Panowie idą w stylowe tango, z dużą dawką dynamiki i wzajemnych uprzejmości.
Garść indywidualnych opisów (Thompson!) i klasowe gaszenie płomienia narracji.
W ramach introdukcji do trzeciej improwizacji, duch Baileya
zdaje się ponownie nawiedzać gitarzystów. Przy okazji zmieniamy datę sesji i
jesteśmy już w roku 2019. Ward ma bardziej amplifikowane brzmienie, delikatnie brudzi
parkiet szmerem ze wzmacniacza. Thompson idzie z nim ramię w ramię. Obaj
świetnie na siebie reagują. Po stronie z prądem małe dawki post-psychodelii, po
stronie akustycznej, zręczne piłowanie strun, tak charakterystyczne dla stylu
Daniela, jakby muzyk pocierał struny jakimś metalowym przedmiotem. Na obu
gryfach przejawy zwinnej preparacji, także akcenty filigranowych pasaży
imitacyjnych, w efekcie których znów akustyka całuje elektrykę prosto w usta.
Czwarta piosenka przypomina
balladę, która brodzi po kolana w mulistej rzece – głucha cisza zaniechania dynamicznych
reakcji na dźwięk. Małe frazy, ciche, ale brzęczące fonie spływające z cienkich
strun. Szczypta w pełni kontrolowanej psychodelii, odrobina dynamiki, ale wciąż
w obrębie narracji, którą można by określić jako guitar slow motion. Po 4 minucie naturalnie spowolnienie opuszcza
obu muzyków. Akcja, reakcja, wet za wet, a wszystko szyte wyjątkowo gęstym
ściegiem, znów trochę imitacyjnie. Szukanie ostatniego dźwięku niespodziewanie
pachnie dobrą kołysanką, oczywiście dla wyjątkowych łobuzów. Finałowa improwizacja
rodzi się z dynamicznego piłowania strun. Początkowa delikatność w podejściu do
problemu, szybko ustępuje nadchodzącej mocy i nabiera wręcz meta rockowej poświaty (Ward!). Jest
chwila na odrobinę dyskusji w estetyce Baileya. Po czwartej minucie krok w
kierunku onirycznych brzmień, także powrót do metalicznego żłobienia strun, tu
już z obu stron. Na ostatniej prostej zmiana zdaje się gonić zmianę –
imitacyjne zabawy w tanecznym dark blues!
Wieńczące tę doskonałą płytę dźwięki rezonują i repetują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz