Z pewnością jednym z najważniejszych wydarzeń koncertowych bieżącego
roku, z punktu widzenia miłośników muzyki improwizowanej, będzie obecność Evana
Parkera i jego niezwykłego przedsięwzięcia artystycznego pod nazwą Electro-Acoustic
Ensemble na 14. edycji warszawskiego Festiwalu Ad Libitum.
Koncert formacji już za pięć tygodni, a my dziś – znów w
ramach celebrowania 75 urodzin artysty (jeszcze wiele odcinków przed nami!) –
sięgamy po projekt Trance Map+, poszerzoną edycję duetu Trance Map, który
onegdaj zaprezentował się na płycie o takim właśnie tytule (Psi Records, 2011).
Duet ów zmyślnie łączył filigranowy strumień swobodnych improwizacji na
saksofonie sopranowym z prowadzonym na żywo, elektronicznym procesowaniem
dźwięków generowanych przez instrument dęty. Partnerem Parkera, który zasiadł za
pulpitem komputera był wówczas Matthew Wright. Na wydanej dwa miesiące temu
płycie, Trance Map poszerzony został do pięciu muzyków, którzy wyposażeni dodatkowo
w kontrabas i cały arsenał urządzeń elektronicznych, zbudowali niezwykły
spektakl elektroakustyczny.
Z muzykami spotykamy się na austriackim festiwalu Konfrontationen 2017 w Nickelsdorf. Na letniej,
lipcowej scenie meldują się: Evan Parker – saksofon sopranowy, Matthew Wright –
turntables, live sampling, Adam Linson – kontrabas i elektronika, Ashley Wales
- elektronika oraz John Coxon –
turntables, elektronika. Koncert, który stanowi jeden nieprzerwany ciąg
dźwięków, podzielono na siedem części. Trwa w sumie 58 minut i 47 sekund, a
wydawcą CD jest Intakt Records.
Oniryczna flora drżącej, szumiącej i syczącej elektroakustyki,
gdzie wszystko, co żywe napotyka na koleiny elektroniki i wchodzi z nimi w niebanalne
interakcje. Świat dźwięków wymieszanych, gdzie źródeł wielu fonii możemy się
jedynie domyślać. Podmuch wiatru, echo skwierczących kabli, szum zwojów
nerwowych, drobne usterki na łączach, półśpiew zmutowanych ptasich odgłosów,
drobne pojękiwanie strun kontrabasu. Saksofon sopranowy leniwie budzi się do
życia po upływie dwóch i pół minuty, kwili wyjątkowo łagodnymi frazami, jakby
intonował pieśń inicjacyjną, która po niedługim czasie zaczyna pętlić się i
nabierać szorstkości. Tło wokół zdaje się być coraz bardziej mgliste i nieinwazyjne.
Gdy sopran wyrusza w pierwszy tego wieczoru taniec, towarzyszą mu cztery
żywiołowe strumienie wybrzuszonej syntetyki. Gdy gaśnie, elektronika ciągnie narrację (przy okazji jesteśmy już w drugiej
części), a w tle pojawiają się drobne zgrzyty kontrabasu, iskierki wyzwolonej
syntetyki. Dźwięki saksofonu wprost po przetworzeniu, może też jego żywej
odmiany, nabierają dynamiki na sporym pogłosie. Muzyka brzmi, jakbyśmy znaleźli
się w ulu pełnym agresywnych pszczół. Po 5 minucie sopranista wpada w oddech cyrkulacyjny,
a pióro recenzenta aż płonie z zachwytu nad akustyką tej właśnie chwili. Po
wybrzmieniu, skromne akcenty percussion,
drżenie kontrabasu i garść skrzącej się syntetyki, niczym dwadzieścia lat temu
na post-technoidalnych płytach Jana Jelinka. Sample z wibrafonu ogłaszają start
trzeciej części. Pomruki kontrabasu budują flow
narracji, w tle kiście mokrej syntetyki. Sopran powraca po dłuższej chwili,
rysuje pętle, podczas gdy okablowany blok wsparcia wpada w repetycje. Gęstości
chwili dodaje smyczek na strunach kontrabasu. Sopran zdaje się multiplikować, zaś
przestrzeń spektaklu rozciąga się wzdłuż i wszerz. Po 7 minucie mały peak kontrabasu, syntetyczny meta drumming i brzęk elektroniki, który zwiastuje
kolejną część koncertu.
Na rozbiegówce dronowa, niemal epicka ekspozycja, pełna tajemniczości,
bardzo nerwowa. Industrialny posmak chwili, meta
taneczna syntetyka i sopran, który ponownie startuje po krótkim odpoczynku.
Znów kreśli pętle, cyrkuluje i łyka elektroakustyczną poświatę. Flow szyty gęstym ściegiem, jakby nagle
na scenie pojawiło się kilka nowych, akustycznych instrumentów, unoszonych na
barkach syntetyki. Sopran w wersji żywej i samplowanej – piękny moment! Płynny
start części piątej przy wtórze post-syntetyki. Saksofon, cichy, swawolny
ptaszek, wokół bijące dzwony, syntetyka skwiercząca wyjątkowo analogowo, pasma pulsującego
basu, wprost z gorących kabli. Dęciak
nabiera zadziorności i stara się wchodzić w interakcje z każdym obiektem na
scenie, czemu towarzyszą partie wzajemnych imitacji. Jest przy tym silnie dekonstruowany,
zniekształcany absolutnie live. Po 6 minucie
narracja zagęszcza się, znów akcenty perkusyjne, wielobarwne sample, tuż potem drżenie strun kontrabasu przepuszczone przez kable i dźwięki syntezatora w
stanie spoczynku. Rodzaj sonorystycznych przygód w elektroakustycznych okolicznościach
przyrody. Brawo! Na finał tej części prawdziwe królestwo kontrabasu i
wielobarwny kalejdoskop sampli. Start części szóstej wyjątkowo wyznacza
saksofon i owo niespełna czterominutowe interludium wypełnia dźwiękami niemal
samotnie. W tle towarzyszy mu jedynie cichy ambient uśpionej elektroniki i skromne
plastry sampli. Finałową część koncertu, bardzo rozbudowaną (ponad kwadrans)
rozpoczyna dalekie echo sopranu i drżenie elektroniki. Parker wpada w zmysłowy
taniec, potem towarzyszy mu także struga sopranowego live proccesing oraz poświata syntetyki. Wszystko zdaje się skwierczeć
i jęczeć, potem zaś gęstnieć. Siarczysta biel metafizyki dźwięku! Duża
zmienność akcji, finałowa nadaktywność wszystkich uczestników tego niebywałego
spektaklu. Akcenty post-syntetyki, pasma post-ambient i post-techno, struny kontrabasu,
meta perkusjonalia, basowe pulsary, sample i perfumy Królowej, wszystko na
bogato! W 13 minucie sopran zaczyna zrywać swoje frazy, syntetyka sprzęga się i
zieje ogniem na flankach. Loopy i
ptasie porykiwania. Triumf niemal żywej syntetyki, która błyskotliwie gaśnie. Burza
oklasków i wyzerowany licznik odtwarzacza kompaktowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz