Skandynawia wydaje się być naturalnym dostarczycielem
ciekawych dźwięków na polu swobodnej improwizacji. Ta hipoteza nie wymaga specjalnie
rozbudowanych uzasadnień. A zatem dziś, składająca się z kilku krótkich,
żołnierskich słów, recenzencka epistoła, która stanowić może kolejny dowód
rzeczowy w sprawie.
Z intrygującym szwedzkim gitarzystą Henrikiem Olssonem, na
ogół rezydującym w Kopenhadze, zetknęliśmy już na tych łamach przy okazji
świetnej płyty jego tria Hand Of Benediction. Z jego rodakiem, puzonistą Olą
Rubinem spotykamy się bezwzględnie po raz pierwszy. Ich duetowy winyl bez
tytułu dostarcza duński Barefoot Records. Nagranie z Kopenhagi (Panalama Recording Studio) składa się z
14 miniatur free improv, pozbawionych
tytułów, a trwa 37 minut bez kilku sekund. Płyta miała swoją premierę ostatniej
jesieni.
Opiłki rytmu na gryfie gitary, zgrzytającej z nadmiaru
zasilania i parskający puzon tworzą gęstą sieć dźwięków, które z dynamiczną częstotliwością
będą nam towarzyszyć – w swoich przeróżnych mutacjach - przez całe nagranie.
Gitara zdaje się być nieustannie plądrowana pokrętną elektroniką, brzmi bardzo
szeroką paletą barw i mocą nadkreatywności muzyka. Świetnie radzi sobie także
bez syntetycznego wsparcia, wyposażona jedynie w prąd dobrej jakości. Muzycy
budują narrację na ogół krótkimi, urywanymi frazami – gitara wypluwa fonię niczym
rozgryzione ziarna pieprzu, puzon szumi, nadyma się i parska abstrakcyjnym
humorem. Bywa, jak w utworze drugim, że oba instrumenty imitują się na poziomie
szumu, bywa, że brzmią, jak zdewastowane zębem czasu, post-akustyczne dęciaki. Narracja pełna jest zaskoczeń,
czasami zupełnie nieprzewidywalnych wydarzeń. Oto na scenie dwa stwory, które
są zdolne wydać każdy dźwięk.
W tym morzu niemal wyłącznie intrygujących miniatur, utwór
trzeci – choćby z racji długości – jawi się niczym grecka epopeja, pogorzelisko
antycznej tragedii. Wielka pieczara preparacji, która stęka ledwie tlącym się
ogniem. Elektroakustyka stosowana – szumy i zgrzyty, tu każdy dźwięk można
śmiało wyposażyć w przedrostek post.
Muzycy budują masywną opowieść, nie stroniąc od naszej ulubionej metody
swobodnej improwizacji, zwanej call &
responce. W czwartym utworze – dla przeciwwagi, żywe instrumenty zdają się
dominować w pokoiku studyjnym – kawalkada hałaśliwych parsknięć, zarówno bardzo
ekspresyjnych, jak i tych, skupionych na pojedynczym dźwięku. Akcja goni tu akcję,
reakcja cierpi na reakcję. W piątej części, to puzon brzmi jak gitara, żywa
soczysta magma dźwięków. Oba zresztą instrumenty wydają się tańczyć na swoich
przetwornikach. Henrik i Ola – prestigitatorzy tajemniczych fonii.
W szóstym utworze puzon po prostu krzyczy, gitara obudowuje
się elektroniką, a po chwili ów niebanalny dialog przeistacza się w bitwę na post-elektroniczne
śnieżki. W siódmym puzon znów krzyczy, ale ma drastycznie zapchaną tubę. Gitara
plądruje mikrofrazy na gryfie. Raz grzmi hałas, innym razem brzęczy cisza. W
ósmym – gitara znów zaplątana w kable, puzon zaś rwie frazy z pozycji
akustycznej. Henrik ma tysiąc pomysłów na sekundę i ocean nadaktywnych
pick-up’ów, podczepionych pod schizoidalną gitarę, Ola walczy z puzonem, który
nie znajduje umiaru w zakresie preparowania dźwięków.
W trakcie dziewiątego epizodu mamy wrażenie, że słyszymy gołe
struny gitary, postawione tuż przed ścianą martwej syntetyki. Obok puzon
próbuje wtłoczyć się w wąskie kable. Całość spowija cisza post-elektroniki,
która zgrzyta zębami. Fonicznych zaskoczeń ciąg dalszy - muzycy wydają się
zapalać i gasić masywne świece olejowe! W dziesiątym – gitara pulsuje żywymi
dźwiękami, puzon syczy i prycha na poły melodycznie, a wszystko dzieje się
niezłym tempie. W kolejnym – znów prymat żywego nad syntetycznym – małe frazy,
mikrodialogi w oślej ławce. W dwunastym – to tu gitara syczy jak spalony dęciak! Obok rży skonfudowany amplifikator.
Puzon na boku zgłasza zdanie odrębne, niczym komentator liryczny ironizuje pojedynczymi
zadziorami. W trzynastym obaj muzycy giną w otchłani wystudzonej elektroakustyki
– żywe fonie klejone drobnymi przepięciami energetycznymi. W czternastym, czyli
ostatnim – preparowane, żywe dźwięki, które z niepokojem szukają podłączonych
do komputera kabli. Milkną w stadium zaniechania.
What a game!
*****
Henrik Olsson i Ola Rubin zagrają 15 marca 2020 roku w
poznańskim klubie Dragon! Koncert odbędzie się w ramach wiosennej edycji Spontaneous Live Series – Live in Dragon
2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz