Po kilku nowościach z szyldem 2020, powracamy do płyt, które
ukazały się w roku ubiegłym, ale jeszcze nie zostały przeprowadzone przez ogień
recenzenckich metafor Pana Redaktora. Dziś wybieramy nasz ulubiony, iberyjski
kierunek i lądujemy w … Moskwie.
Czterech dobrze nam znanych i lubianych portugalskich
improwizatorów, o definitywnie jazzowych inklinacjach, pojawiło się we wrześniu
2018 roku w moskiewskim centrum kulturalnym DOM i zagrało tam dwusetowy,
interesujący koncert. Po roku z okładem, w ramach labelu Clean Feed, dostajemy 42 minutowy wywar z tamtego spektaklu,
podzielony na cztery części. Płyta zwie się – tu bez zaskoczeń – Live in Moscow (CD, 2019), a podmiotem wykonawczy
jest Nau Quartet, którego personalnym przewodnikiem jest saksofonista altowy José
Lencastre. Obok niego, na perkusji jego brat João Lencastre oraz dwie trzecie
słynnego RED Trio - Hernâni Faustino na kontrabasie i Rodrigo Pinheiro na
fortepianie. Muzyka zawarta na płycie jest improwizowana (czy w pełni
swobodnie, czy jednak wedle pewnych predefinicji, dokładnie nie wiemy – w
każdym razie all music by Nau
Quartet), samo zaś umieszczanie na każdej płycie (ta jest trzecia) nazwiska
saksofonisty przed nazwą własną kwartetu, zdaje się być nieco mylące, albowiem
próżno we współczesnym jazzie szukać formacji bardziej demokratycznej w
zakresie wspólnego kreowania procesu improwizacji i snucia równoprawnej narracji
w formule jak najbardziej open.
Nagranie z Moskwy otwiera solowa introdukcja bardzo łagodnie
usposobionego alcisty. Tembr tuby po chwili nabiera pewnej szorstkości, a po
niespełna minucie do gry wchodzi reszta muzyków. Narracja przypomina wytrawny cool jazz z delikatnie podchmielonym
altem na czele. Fortepian płynie szeroką ławą, a cały kwartet zwinnie nabiera
tempa i free jazzowego posmaku. Muzycy bystrze panują nad dramaturgią wydarzeń,
świetnie się słuchają, w mgnieniu oka przechodzą ze stanu wzmożonej aktywności
ku nostalgicznym tłumieniom. Krok od mainstreamu
do free jazzu i z powrotem także nie zajmuje im więcej niż kilka nanosekund. W
piątej minucie warto odnotować bardzo jazzowe solo fortepianu, w dziewiątej zaś
wyjątkowo urokliwy pasus owej jakże
barwnej, stylowej, prawdziwie portugalskiej saudade,
nostalgii, która smakuje lizbońską nieoczywistością codziennej egzystencji. W drugiej
części pieśni otwarcia, która trwa
prawie siedemnaście minut, dużo dobrego robi alt, który snuje się po narracji,
co rusz parskając zadziornymi frazami, i jak to zwykle w przypadku tego saksofonisty,
wydaje z siebie dokładnie tyle dźwięków, ile wymaga aktualna sytuacja dramaturgiczna.
W połowie trzynastej minuty ciekawa, minimalistyczna ekspozycja piana, czyniona
na suchej sekcji z niebanalnym progresem.
Na finał kwartet bez trudu wpada we free jazzową ekstazę, która zostaje równie
efektownie wygaszona.
Druga opowieść, dla odmiany najkrótsza na płycie, stawia na
kolektywne preparacje. Małe, zwinne percussion,
saksofon i piano w podróży do dna dźwięku, gryf kontrabasu uderzany smyczkiem.
Z tych drobin fonii muzycy kleją całkiem zgrabną opowieść. Trzeci odcinek także
nie goni za eskalowaniem poziomu dźwięku – zatrwożony smyk kontrabasu, sucha
tuba, piano w formule minimalistycznej. Narracja budowana jest z dużą swobodą, wydaje
się też być pełna specyficznej łagodności, obycia scenicznego, dźwięków
generowanych bez pośpiechu i nerwowych ruchów. Szczypta hippisowskiej zadumy,
lekkość ducha – historia, której przewodzi piano, narasta i szuka free jazzu w
zakamarkach sceny. Czyni to nad wyraz skutecznie, szybko osiągając aylerowską
uczuciowość i coltrane’owską intensywność. Potem już tylko głęboki łyk
nostalgii (choć bez utraty dynamicznych parametrów) i krok ku finałowej
kipieli.
Czas na finałową partycję – suche dysze saksofonu, białe klawisze
w całym spektrum tej barwy, ciche talerze i matowe tomy. Garść kameralistycznej
abstrakcji, a potem na znak nieistniejącej batuty, szybki krok ku bardziej
zwartej narracji. Świetną zmianę znów daje alt, który wyrywa kwartet na kolejną
free jazzową przebieżkę. Każdy z muzyków stara się dokładać swoją złotą cegiełkę do wizerunku całego
koncertu, każdy czyni to z dużą swobodą i artystyczną precyzją. Ekstatyczne zwieńczenie,
pięknie zgaszone pod rozbudzonym altem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz