Płyta formacji Arhythmic Brain From The Begining To The End, która ukazała się ponad 16 lat temu,
jako numer 7 katalogu Muzyka Z Mózgu, zgodnie ze swoim tytułem zakończyła żywot serii wydawniczej,
dokumentującej szaloną muzykę, jaka od mniej więcej połowy lat 90. ubiegłego
stulecia powstawa ła w Bydgoszczy, w Klubie Mózg.
Wspomniany w tytule płyty koniec nie okazał się jednak wieczny! Trybuna Muzyki Spontanicznej z radością donosi, iż nieoczekiwany
ciąg dalszy właśnie nastąpił! Minionej jesieni ukazały się bowiem trzy płyty Muzyki Z Mózgu pod numerami katalogowymi
8, 9 i 10! Radość nasza jest przeto ogromna, stymulowana dodatkowo jakością
muzyki tam zawartej. Z ogromną przyjemnościową zaglądamy do środka każdej z
nich.
Zaczniemy od 12-osobowej orkiestry, potem pochylimy się nad
siedmioma skromnymi duetami persony z pewnością niezwykle ważnej dla historii
opisywanego dziś zjawiska, a na koniec zagościmy na płycie sekstetu złożonego z lokalsów i pewnego zacnego gościa ze
Zjednoczonego Królestwa. Dodajmy już teraz, że wszystkie płyty dostępne są na
nośnikach CD (trzecia z nich również jako LP), a także w plikach – całość na stosownej stronie bandcampa, której
adres znajdziecie na końcu tejże epistoły.
Rdza Yass Improvisation
Nagranie powstałe w nocy z 25 na 26 czerwca 2019 roku w sali
koncertowej im. Romana Sucheckiego Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Orkiestra
zwie się Rdza, a w jej składzie odnajdujemy następujące imiona i nazwiska:
Antonina Nowacka - głos, Mamadou Ba alias GÓO - głos, Piotr Mełech – klarnet,
klarnet basowy, Ray Dickaty – saksofon sopranowy, Jan Małkowski – saksofon
altowy, Jędrzej Łagodziński – saksofon tenorowy, Maksymilian Gwinciński – flet,
dyrygentura, Jakub Królikowski - fortepian, Jarosław Majewski – kontrabas, leader, Sławek Janicki - kontrabas,
Dominik Mokrzewski – perkusja, instrumenty perkusyjne, Jacek Buhl - perkusja,
instrumenty perkusyjne. Godzinny występ orkiestry składa się z siedmiu części
opatrzonych tytułami. Dodajmy, iż wszystkie
kompozycje są dziełem uczestniczących w nagraniach muzyków.
Głosy obojga płci, masywny blok pięciu instrumentów dętych,
piano i podwójna sekcja rytmiczna – siła rażenia mazowiecko-kujawskiej
efemerydy musi być przeogromna, niezależnie od poziomu rdzy na poszczególnych jej elementach składowych. Spektakl zaczyna
damskie … jodłowanie po japońsku. Półtorej minuty wstępu, który stawia nas na
nogi i w tym stanie pozostawia do ostatniego dźwięku. Masywna orkiestra wchodzi
do gry całym arsenałem środków głosowych i instrumentalnych. Krzyki, rwanie
strun kontrabasów i ezoteryczne bębnienie. Piękna, jazgotliwa rozgrzewka przed
improwizacyjną bitwą. Imponujący, intensywny, intrygujący balans muzycznym
ciałem. Nadęte tempo, bystre skoki w bok klarnetu i saksofonów, free jazz godny
swych wielkich korzeni (Roots!). Początek
trzeciej opowieści tli się na gryfach kontrabasów. Moc perkusjonalnych
błyskotek, dęte zaloty z nagrzewających się tub, pomruk męskiego głosu. Hippisowskie
rozchełstanie w oczekiwaniu na rajskie gody! Swobodna improwizacja, która szuka
inspiracji poza masywem Uralskim, z europejskiej perspektywy patrząc, uroczo narasta,
przypomina wielobarwny kalejdoskop, który płonie od spoglądania w kierunku
słońca. Czwarta historia powraca do tempa z tej drugiej – masywny drum’n’bass z pianem w tle. Podwójna
moc, która nie bierze jeńców. Dęciaki
komentują unisono, jakby miały przed
sobą instrukcje graficzne. Po paru chwilach fire
music skrzy się na całej scenie, choć saksofony mają jeszcze chłodne lonty.
W tym tyglu nieoczywistości świetną ekspozycję serwuje saksofon altowy, tuż po
nim fortepian. Bystry galop zostaje zwinnie wyhamowany ptasim śpiewem i
burczeniem kontrabasów.
Piąta opowieść – głosy śpiewają, drży klarnet basowy i
saksofony uczepione jego stóp. Struny i talerze rozmyślają w skupieniu,
mężczyzna mantruje, kobieta kwili jak sroczka. Basy przesuwają po podłodze masy
ciężkiego powietrza. Heavy chamber as
well! Garść perełek z klawiatury fortepianu ogłasza ciszę przed burzą.
Tytułowe Yass Improvisation zabiera
nas bowiem w ponad dwudziestominutową podróż po szerokiej dolinie open … jazzu.
Basy i perkusje stawiają dynamiczny, masywny flow i będą w nim trwać przez cały czas ekspozycji. Rockowa
dynamika i jazzowe improwizacje – najpierw sopran, potem klarnet basowy,
fortepian, alt, flet, tenor, kontrabasy i perkusje. Każdy ma tu swoje parę
sekund, które w pełni wykorzystuje. W ramach interludiów dęciaki grają komentarz, który brzmi jak zapis kompozycji na
pięciolinii. Przewrotnie utwór, który ma improwizację w tytule jawi się, jako
ten najsilniej … skomponowany, czy zaaranżowany. Siódma historia, krótkie
zwieńczenie spektaklu, który wart jest niejednokrotnego powtórzenia. Preparacje
kontrabasu, pomruki klarnetu basowego, od ciszy po nieco głośniejsze
inkrustacje. Saksofony prychają, basy drżą, smyki jęczą w oczekiwaniu na odpust
zupełny. Opowieść narasta i gaśnie w tempie marsza pogrzebowego. W roli
niosącego flagę pokoju, klarnet basowy.
Favorite Duets
Sławek Janicki, kontrabasista, z pewnością jeden z dwóch
najbardziej charakterystycznych dla Muzyki
Z Mózgu artystów, na krążku o wszystko mówiącym tytule Favorite Duets, prezentuje siedem improwizacji (jedna studyjna,
sześć koncertowych), poczynionych w latach 2017-19 z muzykami, których
szczególnie ceni i lubi. Po kolei, będą to: David Moss, Nicola Hein, Mark
Feldman, Peter Brötzmann, Kazuhisa Uchihashi, Jerzy Mazzoll i Sainkho
Namtchylak. Odsłuch całości zajmie nam 44 minuty i 9 sekund.
Zaczynamy od duetu z Davidem Mossem, który używa głosu i
perkusjonalii. Masywne pizzicato kontrabasisty
i równie wyraziste wyczyny wokalisty, który początkowo wydaje dźwięki scatem
lub techniką, która zdaje się być do niego bardzo zbliżona. Na granicy
melorecytacji, z całym bagażem historii improwizowanych dźwięków wprost ze
strun głosowych Phila Mintona. W dalszej części utworu dostajemy także garść
preparacji na strunach kontrabasu (nie bez udziału smyczka) i ekspresyjnych
perkusjonalii. Drugi duet z gitarą elektryczną – od startu smyczek, który kaleczy
struny i post-elektroniczny pomruk gitary, która szuka sprzężeń i przepięć
energetycznych. Posmak zbuntowanego industrialu,
wszystko czynione na dużej dynamice. Kontrabas brzmi, jakby łyknął dużą porcję
prądu.
Czas na spotkania z legendami! Trzecia historia, najdłuższa,
to duet Janickiego z amerykańskim skrzypkiem Markiem Feldmanem. Ten drugi od
początku rusza we frywolny, jakże swobodny taniec po gryfie. Melodyjne podrygi,
w których zwoje wplata się także lekkie, kontrabasowe pizzicato. Wszystko wszakże znów dzieje się w tempie godnym
najlepszych sprinterów. Przed upływem trzeciej minuty do gry wchodzi dobrze
naoliwiony smyczek i zaczyna się jazda zasadnicza. Muzycy nie unikają imitacji,
skrzypek często sięga po semickie frazy. Kontrabas łapie moc, skrzypce nie
gubią taneczności, a całość improwizacji nabiera post-barokowego przepychu. Ostatnie, śpiewne dźwięki odnajdują na gryfach swoich instrumentów. Dwie sekundy
przerwy, a na scenie pojawia się sam Peter Brötzmann! Ma w usta saksofon, który
po ułamku sekundy brzmi jednak jak … tarogato! Kontrabas podaje adekwatną dynamikę,
a dęciak zaczyna słać śpiewne,
krzykliwe podmuchy gorącego powietrza, rzeklibyśmy Peter like Peter! Muzycy zdają się być jednak dalecy od rozwiązań, jakich
moglibyśmy się spodziewać – bystrze tłumią emocje, szukają chwilowego
uspokojenia. Smyczek definitywnie łagodzi obyczaje, a nam nie pozostaje nic
innego, jak uznać ten fragment improwizacji za jeden z bardziej spokojnych i wyważonych
w wykonaniu Niemca, nawet w ujęciu dalece historycznym. Na finał – żeby nie
było! - obaj muzycy pięknie wpadają w rozedrgany emocjonalnie galop. Brawo!
Powracamy do duetu z gitarą pełną prądu, wzmacniaczy i przetworników
dźwięku. Masywne pizzicato, które
szybko znajduje wsparcie w ołowianym smyczku i gitara, która zdolna jest uczynić
tu wszystko. Pulsuje, drży i szeleści. Śle delikatne flażolety i pokrzykuje
niczym dęciak. Japończyk po paru
minutach brzmi już jak mała orkiestra i wydaje jednocześnie kilka pasm fonii
bardzo różnej proweniencji. Posmak post-industrialu, ambientu, zwinnej psychodelii,
a wszystko na tle kontrabasu traktowanego smyczkiem, który sieje artystyczne spustoszenie.
Tuż potem, u boku Janickiego staje kolejny bohater epoki Muzyki Z Mózgu, Jerzy Mazzoll. Wieczni przyjaciele plotą ciekawą meta balladę, wzbogacaną od czasu do
czasu bystrymi okrzykami bardzo swobodnej, acz kontrolowanej improwizacji.
Wreszcie finał płyty z głosem kobiecym, jedynym w swoim rodzaju. Piękna klamra spinająca,
świetnie skonstruowany dramaturgicznie, zestaw duetów. Sainkho zdaje się być
lekka jak puch, acz groźna jak tygrysica. Sławek i jego smyczek - zdystansowani,
pewni siebie, melodyczni i punktualni. Zmysłowa rozmowa kobiecego głosu z
męskim tembrem kontrabasu - o życiu i innych istotnych zjawiskach wszechświata.
Mózg Injectors Feat. Fred Frith Sylvan
Trail
Koncert zatytułowany Sylvan
Trial miał miejsce w klubie Mózg, w czerwcu 2018 roku. Formacja, która na
jego potrzeby nazwała się Mózg Injectors (Artur Maćkowiak – gitara, Łukasz Jędrzejczak
– elektronika i głos, Sławek Janicki – kontrabas, Mikołaj Zieliński – gitara
basowa oraz Qba Janicki - perkusja, instrumenty perkusyjne) spotyka na scenie
wybitnego gitarzystę brytyjskiego, dla wielu legendę rockowej improwizacji,
Freda Fritha. Muzyka jest nieprzerwanym, blisko 50-minutowym ciągiem dźwięków.
Szmer oczekiwania, pojedyncze dźwięki wyrwane z kontekstu i
czasu, innymi słowy - rozgrzewka małej filharmonii, w oczekiwaniu na
spóźnionych widzów. Małe plamy z basu i gitary, szelest perkusjonalii,
pre-elektroniczne brzęczenie na kablach. Narracja sekstetu systematycznie
narasta i łyka wszystkie napotykane dźwięki – gitary, posadowione na
przeciwległych flankach, mantrycznie repetują, dzwonki i misy dźwięcznie tańczą
na werblu. Małe preparacje, masywne basy i delikatna elektronika. Improwizowany,
post-rockowy tygiel nabiera mocy i niezbędnej elektryczności scenicznej. Żwawa,
bystra opowieść, pulsująca rytmem, iskrząca się drobinkami psychodelii, z gitarami
w roli głównych wichrzycieli. Duża swoboda, moc kreatywnego pomyślunku,
demokracja ludowa ze wskazaniem na lewą gitarą, którą niechybnie dzierży w
dłoniach nasz gość specjalny.
W 13 minucie krok gitar w wielobarwny ambient wyznacza nowy
wymiar spektaklu. Kilka minut zdaje się wystarczać, by ansambl ponownie zebrał
się do drogi ku wysokiej górze. Frith zagłębia się w gęstej strukturze
ambientu, zaś reszta załogi rozbłyska urodą kreatywnego szaleństwa, tworząc
obszerny strumień dźwięków, pełnych emocji i swobody improwizacji. Perkusjonalny
kolektywizm, separatywne gitary i bystre preparacje ostro zakończonym smyczkiem
- od hałasu do ciszy, od skupienia do rozwichrzenia. Po 30 minucie narracja
wydaje się być nad wyraz stabilna. Gitara Fritha bystrze repetuje, sekcja rytmu
i życia grzmi i dudni, a perkusjonalne preparacje, smyczek na gryfie kontrabasu
i druga gitara szukająca psychodelii, dopełniają obrazu narracji, która upływa
w artystycznym umiarkowaniu. Śmiało można ogłosić stan mrocznego spowolnienia,
które być może trwa o kilka minut za długo. Szczęśliwie, w połowie 43 minuty,
aktywizujący się drumming, czerstwy
ambient prawej gitary i basowe pląsy przenoszą flow opowieści w bardziej dynamiczne stadium. Spirala emocji
zostaje nakręcona – psycho dynamic dance
till the end! Obie gitary dają do wiwatu, sekcja kręci tłusty groove, głos ludzki wyje z zadowolenia.
Improwizacja gaśnie przed upływem 50 minuty, głównie na barkach rozpływających
się gitar.
Wspomniany na wstępie adres, niezbędny dla odsłuchu i
zakupów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz