piątek, 10 stycznia 2020

Yoni Kretzmer! The Brooklyn’ Sax Killer and his Mis-Takes!


Stali Czytelnicy tych łamów z pewnością zauważyli, iż nasze recenzenckie macki rzadko sięgają po muzykę zza Wielkiej Wody (w jej jak najbardziej północnym wymiarze). Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, nie są one jedynie natury artystycznej, ale nie świadczą one bynajmniej o tym, iż dźwięków z tamtej części świata w ogóle nie słuchamy. Baa, czynimy to nad wyraz często, na ogół jednak – po odsłuchu - upychając pliki z muzyką w otchłani niezliczonych pamięci zewnętrznych naszych komputerów.

Czas jakiś temu namierzyliśmy wszakże pewnego saksofonistę, rezydenta Brooklyńskiego, pochodzącego z Jerozolimy, któremu zaczęliśmy się bacznie przyglądać. Z płyty na płytę, nasz niekłamany podziw dla jego kunsztu improwizatorskiego rósł, zatem musiał w końcu nadejść moment, w którym muzyk ten trafi na łamy Trybuny, i to od razu w formie małego overview, by nie rzec – fjuczersa!

Panie i Panowie, Yoni Kretzmer!




2Bass Quartet

Przygodę z muzyką tenorzysty z Nowego Jorku zaczynamy od najnowszej płyty jego formacji 2Bass Quartet. Wydawnictwo ubiegłoroczne, choć nagranie pochodzi z roku … 2013. Zgodnie z nazwą, w składzie kwartetu odnajdujemy dwa kontrabasy – w lewym kanale zagra Sean Conly, w prawym zaś niemal legenda tamtejszej sceny free jazzowej - Reuben Radding. Na perkusji odnajdujemy także naszego dobrego znajomego – Marka Pride’a. Ich trzecia płyta zwie się Mis-Take, składa się z siedmiu improwizacji (określonych przez Kretzmera, jako idee kompozytorskie), trwających 44 minuty i 38 sekund. Wydawcą CD jest OutNow Recordings, label z Brooklynu, którym zarządza saksofonista i który dokumentuje niemal wszystkie jego rejestracje.

Mocny tembr saksofonu tenorowego, masywne kontrabasy, posadowione na przeciwległych flankach, które nieustannie sieją ferment, rzadko grając frazy imitacyjne, wreszcie pełna energii, żywa perkusja. Czy świat swobodnego free jazzu potrzebuje czegoś więcej? Jeśli ową sytuację sceniczną uzupełnimy mistrzowskim warsztatem i wysokim poziomem kreatywności muzyków oraz świetnym brzmieniem wszystkich instrumentów, nasze szczęście nie może nie osiągać stanu maksymalnego. I tak dzieje się w przypadku Mis-take! Narracja toczona jest bardzo swobodnie, improwizacja ma, co prawda pewne ramy, ale zdaje się, że predefinicja procesów dźwiękowych ograniczyła tu się jedynie do wykreowania pewnego ładu dramaturgicznego całości spektaklu muzycznego.

Rzućmy uchem i okiem, jak to wygląda w praktyce. Zacznijmy od samego początku: lewy kontrabas pracuje smyczkiem, prawy szarpie struny, środkiem sunie siarczysty saksofon, który zdaje się zwoływać czeredę złoczyńców na rykowisko. O marszowy flow, nieco aylerowski w posmaku, dba trafiająca zawsze w punkt perkusja. Tenor nakręca tu spiralę emocji, razi szczerością i intensywnością przekazu, plami emocjami, pewny każdego zadęcia, idzie po swoje bez najmniejszych skrupułów. Drugi utwór budują riffy kontrabasów, na których ściele się dźwięk sonoryzującego saksofonu, obok błyszczą perkusjonalne ornamenty. Pełen niepokoju, multikreatywny tenor bucha wyobraźnią, szczerzy zęby i gna w najlepsze. Na początku trzeciej części kwartet stawia na ciszę. Kontrabasy plotą balladę, silnie akcentowaną przepięciami perkusyjnymi, tenor śpiewa zmutowany czerstwą współczesnością be-bop. Gdy ten ostatni milknie, basy zaczynają pojękiwać post-barokiem, czyniąc ze smyczków prawdziwe narzędzie zbrodni. Na finał pieśni robi się naprawdę gorąco – afektowany post-blues puka do twoich drzwi. Nie waż się otwierać!

Czwarta idea kompozytorska – lewy kontrabas, wiedziony smyczkiem, sięga niezwykle wysoko, potem maltretuje struny. Saksofon i perkusja od razu wrzucają szósty bieg. Prawy kontrabas szarpie struny, ciągle czegoś szuka. Po 90 sekundach speedowy free jazz jest już udziałem każdego z muzyków. Wszystkie dźwięki wydają się multiplikować – ściana akustycznego noise, to prawdopodobnie jedyna droga ucieczki. Po solówce perkusji, światło gasi smyczek prawego kontrabasu. Piąta historia budzi się przy dźwiękach preparowanych. Wejście w temat jest lekkie, nawet frywolne. Podłączenie się do zabawy przez perkusję buduje nerw wewnętrzny i kieruje całość narracji ku ognistej kipieli. Saksofon szczytuje (na poły cyrkulacyjnym oddechem), kontrabasy maltretują się wzajemnie, a progresywny drumming dopełnia obrazu całości. Szósta część rozgrywa się bez udziału saksofonu. Dwa smyki, gently percussion, ballada post-chamber. Chwila wytchnienia przed finałową rozgrywką. Ta zaczyna się niczym cisza przed burzą – saksofon prycha, oba kontrabasy tkwią w stanie powolnej preparacji, percussion przelewa hektolitry wody. Rezonans talerzy, skupiony flow tenoru – opowieść, która nabiera dynamiki mniej więcej po trzech minutach. Full drums, saksofon, który chrobocze egzystencjalnymi wątpliwościami, rozbujane kontrabasy – oto, jak unaocznia się idea rocka i bluesa w swobodnej, post-jazzowej opowieści. Tenor aż śpiewa, aż grzmi, aż kipi. Pod nim dwa basy i jedna perkusja – prawdziwa autostrada do piekła!




New Dilemma

Pozostajemy w obszarze muzyki jak najbardziej improwizowanej, jakkolwiek element ingerencji kompozytorskiej Kretzmera w przebieg strumieni dźwiękowych zdecydowanie zyska na znaczeniu. Druga płyta formacji New Dilemma, która przy okazji rozrosła się z kwintetu do sekstetu, to przykład predefiniowanej improwizacji w duchu kameralistycznym, pozostającej rzecz jasna pod silnym wpływem free jazzowego temperamentu lidera.  W aspekcie instrumentalnym – swoiste połączenie kwartetu free z instrumentami strunowymi, w aspekcie zaś personalnym - Frantz Loriot (altówka), Christopher Hoffman (wiolonczela), Josh Sinton (klarnet basowy), Pascal Niggenkemper (kontrabas), Flin Van Hemmen (perkusja) oraz nasz bohater (saksofon tenorowy). Dwupłytowy zestaw CD zwie się Months, Weeks and Days, składa się z dziewięciu kompozycji (chyba winniśmy się trzymać tego określenia), a trwa blisko 110 minut. Nagranie studyjne z maja 2016 roku, dostępne na rynku od roku 2018 (OutNow Recordings).

Nie sposób nie nazwać Miesięcy, Tygodni i Dni dziełem epickim, z uwagi na jego rozmach, mnogość pomysłów aranżacyjnych, tygiel nieustających zmian w procesie narracji i całe mnóstwo doskonałych improwizacji, zarówno solowych, jak i kolektywnych. Jednej rzeczy na tej płycie nie uświadczymy wszakże z pewnością, a mianowicie – nudy! Być może niektóre utwory mogłyby być odrobinę krótsze, ale i tak dzieło Kretzmera nie wydaje się przegadane, albo zbyt rozwlekłe. Daleko mu do porażającej epickości czteropaków Anthony’ego Braxtona, tudzież wielodyskowego dzieła Tyshawna Soreya Pillars.

Wejście w dzieło od razu stawia nas na baczność. Blisko 20 minutowa pieśń otwarcia rodzi się w kameralistycznej plątaninie wyłącznie ciekawych dźwięków – rezonujące smyki, liczenie strun, małe percussion i masywny, nisko zawieszony temat podawany przez saksofon i klarnet basowy, powolny i smagły bass drone chamber! Narracja nabiera wiatru w żagle – temat gaśnie na strunach, a dęciaki zaczynają harcować w najlepsze. Free jazzowa kipiel z tenorem w roli wodzireja nie trwa jednak długo. Płomień przygasa przy wtórze strings, a bystre solo czyni klarnet basowy, mając za partnera grzmiący kontrabas i ludzkie gardło – upalone chamber z jazzowym wrzaskiem dętym. Sytuacja dramaturgiczna zmienia się, jak w kalejdoskopie – sporo akcentów kolektywnych, erupcje mocy komentowane stonowanymi pasażami, zapewne po części powodowanymi dyktatem pięciolinii, wreszcie w pełni demokratyczny dostęp do przestrzeni nagrania dla każdego z instrumentów, także w zakresie indywidualnej kreatywności. Od spokoju rozjuszonej kameralistyki po ścianę free jazzowego ognia. Zmiany, zmiany, zmiany…. Drugi utwór otwierają strunowce, posyłając zalążek tematu. Tenor wrzeszczy z desperacji, a klarnet basowy gra marsza. Po chwili jazzowy duet saksofonu i perkusji, który napotyka na agresywną postawę violi i cello, wspieranych zazdrosnym klarnetem basowym. Kolejny doskonały moment, to wspólny, krwisty pasaż dętych w tle niemal tanecznych podrygów reszty sekstetu. Co rusz dynamiczna faza improwizacji natyka się na komentarze czytane z pięciolinii, które na moment gaszą jej ogień lub wkręcają cały zespół w nowy wątek narracji. Początek trzeciej historii, to dramatyczny wrzask klarnetu basowego i temat grany wysoko, głównie przez strings. Perkusja wchodzi po dwóch minutach i zabiera wszystkich na free jazzową galopadę. Po jej wybrzmieniu, głos rozpaczy staje się udziałem altówki i wiolonczeli, po czym zostaje cudownie ugaszony preparacjami kontrabasu i dęciaków. Po chwili wszyscy znów gnają na zatracenie, a światło gasi perkusja. Czwarta część, to moment wytchnienia – piękna introdukcja wiolonczeli, brzmi jak temat wprost z Bacha, z komentarzem cello i percussion. Smukła meta ballada z grzmotami kontrabasu. Piąty utwór, który wieńczy pierwszy dysk – masywne, brudne intro w wykonaniu strunowców, wsparte hałasem talerzy. Saksofon i klarnet basowy po paru chwilach skrzeczą i złorzeczą, kreując molową, nieco histeryczną opowieść, która nie może skończyć się happy endem. Gęsta od potu, masywna narracja bez udziału perkusji, w której to dęciaki grają temat, a strunowce wyją do księżyca i zatracają się w tańcu.

Dysk drugi rozpoczyna także opowieść długometrażowa (ponad 17 minut). Perkusyjne intro, preparacje i grzmoty klarnetu basowego i kontrabasu, obok saksofon wraz z cello, grający temat z pięciolinii. Rwany, niepokojący walczyk dla niegrzecznych chłopców. Z czasem całość nabiera mocy, siłą ekspresji tenoru i ostrym, fermentującym tembrem kontrabasu. Po kolektywnej erupcji, strunowe wyciszenie, a zaraz potem kolejny, zmysłowy pasaż saksofonu z bystrym tłem ze strony pozostałych instrumentów. Znów pomysł goni tu pomysł – jest moment na liczenie strun na gryfie altówki, taniec masywnego smyczka po gryfie kontrabasu, prychy zirytowanego klarnetu basowego. Im bliżej końca, tym ogień narracji narasta - kilka bystrych, wyśmienitych ekspozycji solowych (altówka, klarnet, tenor, perkusja), które upstrzone kameralistycznym komentarzem docierają do ostatniego dźwięku. Temat drugiej opowieści wypływa spod strun, saksofon śpiewa bardzo jazzowo, a wszyscy szukają zwady. Po paru minutach nastaje dobry moment dla strunowców, które wojują z perkusją, a w roli mediatora, smakowity klarnet basowy. Ten ostatni transferuje narrację ku formule free jazzowego kwartetu bez udziału strings. Gdy te powracają, emocje gasną. Trzecia historia to duet saksofonu i perkusji. Bystrze brną w pół galopie, co rusz komentowani przez strunowce, które albo koją zszargane nerwy, albo wręcz dolewają oliwy do ognia. Po chwili mamy tu małą wojnę free jazzu z chamber – kwartet grzmi i skrzeczy, ale viola & cello, choć w mniejszości, nie dają za wygraną. Gdy ostateczne zjednoczenie dokona się na naszych uszach, ognisty finał tryska emocjami. Wreszcie czas na finał wielomiesięcznej epopei – deep drums, nisko zawieszone wiolonczela i klarnet, długie i ponure pasaże drones inside & outside. Tenor prycha suchym powietrzem, strings grają barok, klarnet śpiewa pokrętną kameralistykę. Gdy wszystko wskazuje na to, że meta melodyjny pasus saksofonu wieści koniec płyty, repetujące strunowce, a potem także perkusjonalia, sieją ferment i budzą demona swobodnej kreacji. Pożegnanie nie jest zatem słodkie – całkowicie wyzwolony tenor grzmi na tle opadających, strunowych dźwięków, po czym gasi światło przy blasku rezonujących talerzy.




Trio

Na zakończenie pierwszej bytności *) Yoni Kretzmera na spontanicznych łamach, proponujemy odrobinę wytchnienia przy dalece swobodnych improwizacjach trąbki, kontrabasu i saksofonu tenorowego. Studyjna rejestracja z 2016 roku, ze słynnego studia Systems Two na Brooklynie: Thomas Heberer na trąbce, Christian Weber na kontrabasie i Yoni Kretzmer na saksofonie tenorowym. Ich płyta z roku 2018 zwie się BIG (OutNow Recordings), składa się z sześciu improwizacji (być może poprzedzonych drobnymi ustaleniami scenariuszowymi), trwa zaś 44 minuty i 49 sekund.

Jazzowe intro, klejone ciepłymi frazami, które jednak dość szybko łapią brud i szukają, póki co, incydentalnych preparacji, to sytuacja na wejściu. Trąbka jakby z bajki kameralistycznej, kontrabas z oceanu swobodnej improwizacji, zaś saksofon po kolana zanurzony w dorobku free jazzu. Drugi odcinek, uprzedźmy przebieg wypadków – podobnie jak ostatni, jawi się najciekawszym momentem Dużego. Na początek agresywne preparacje, szorstkie, bezczelnie rwane frazy, smyczek, który goreje i tuba saksofonu, która krzyczy. Rytm, ekspresja, a w drugiej fazie nagrania doskonały deep bowed bass. Trzecia opowieść skrojona chyba w celu przygaszenia entuzjazmu recenzenta – wysoka trąbka, niski saksofon i dudniące pizzicato kontrabasu. Pasywne chamber, budowane bez specjalnej chemii pomiędzy jego twórcami. Na plus ciekawe dialogi trąbki i tenoru w estetyce stevensowskiego Flower.

Czwarta improwizacja stawia na długie pasaże. Smyk, znów osadzony niemal na dnie kontrabasu, czyni tu najwięcej dobrego. Piąta historia, to ciekawy krok w kierunku preparacji i akcentów sonorystycznych. Trąbka dmie po krawędziach, oddycha ciężkim powietrzem, struny kontrabasu rwą się jedna po drugiej, a saksofon szuka intrygujących dźwięków w czwartym wymiarze. Potem wszyscy czynią dwa kroki w kierunku jazzu, ale pomysł zostaje niezwłocznie odwołany, czyniąc finał bardzo udaną preparacją. Ostatni utwór na płycie, jako się rzekło, sporo rekompensuje, nie tylko dlatego, że jest najdłuższy i nieźle upstrzony ciekawymi sytuacjami. Zaczyna go gadulstwo trąbki i zwinne szarpanie strun, które stara się naśladować saksofon. Narracja pachnie jazzem, ale wszystko zdaje się być tu robione z zębem. Saksofon dmie z klasą (choć nie taką, do jakiej przywykliśmy na dwóch poprzednio dziś omawianych płytach), nie skąpi swoim frazom melodyjności. Jeśli partnerzy na moment zaczynają przynudzać, wrzuca wyższy bieg i nie pozwala przygasnąć narracji. Znów kapitalną robotę czyni kontrabas i jego wyjątkowo nisko zawieszony smyczek. Dobre zakończenie płyty zawdzięczamy tenorowi, który brudnym, masywnym flow wieńczy nagranie. Gdy na ostatniej prostej trąbka szumi na potęgę, ten rży i daje do wiwatu.


Podziękowania dla Krzysztofa za udostępnienie nagrań.


*) wnikliwa analiza śledcza Pana Redaktora wykazała, iż Yoni był – epizodycznie – gościem tych łamów, niemal 4 lata temu, przy okazji krótkiej notki o poprzedniej płycie 2Bass Quartet Book II. Tamże – proroczo – obiecaliśmy śledzić dalsze poczynania Kretzmera! Here We Are!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz