Stali Czytelnicy tych łamów z pewnością zauważyli, iż nasze recenzenckie
macki rzadko sięgają po muzykę zza Wielkiej Wody (w jej jak najbardziej
północnym wymiarze). Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, nie są one
jedynie natury artystycznej, ale nie świadczą one bynajmniej o tym, iż dźwięków
z tamtej części świata w ogóle nie słuchamy. Baa, czynimy to nad wyraz często,
na ogół jednak – po odsłuchu - upychając pliki z muzyką w otchłani niezliczonych
pamięci zewnętrznych naszych komputerów.
Czas jakiś temu namierzyliśmy wszakże pewnego saksofonistę,
rezydenta Brooklyńskiego, pochodzącego z Jerozolimy, któremu zaczęliśmy się
bacznie przyglądać. Z płyty na płytę, nasz niekłamany podziw dla jego kunsztu improwizatorskiego
rósł, zatem musiał w końcu nadejść moment, w którym muzyk ten trafi na łamy Trybuny, i to od razu w formie małego overview, by nie rzec – fjuczersa!
Panie i Panowie, Yoni Kretzmer!
2Bass Quartet
Przygodę z muzyką tenorzysty z Nowego Jorku zaczynamy od
najnowszej płyty jego formacji 2Bass Quartet. Wydawnictwo ubiegłoroczne, choć
nagranie pochodzi z roku … 2013. Zgodnie z nazwą, w składzie kwartetu odnajdujemy
dwa kontrabasy – w lewym kanale zagra Sean Conly, w prawym zaś niemal legenda
tamtejszej sceny free jazzowej - Reuben Radding. Na perkusji odnajdujemy także
naszego dobrego znajomego – Marka Pride’a. Ich trzecia płyta zwie się Mis-Take, składa się z siedmiu
improwizacji (określonych przez Kretzmera, jako idee kompozytorskie), trwających 44 minuty i 38 sekund. Wydawcą CD jest
OutNow Recordings, label z Brooklynu, którym zarządza saksofonista i który dokumentuje
niemal wszystkie jego rejestracje.
Mocny tembr saksofonu tenorowego, masywne kontrabasy,
posadowione na przeciwległych flankach, które nieustannie sieją ferment, rzadko
grając frazy imitacyjne, wreszcie pełna energii, żywa perkusja. Czy świat
swobodnego free jazzu potrzebuje czegoś więcej? Jeśli ową sytuację sceniczną
uzupełnimy mistrzowskim warsztatem i wysokim poziomem kreatywności muzyków oraz
świetnym brzmieniem wszystkich instrumentów, nasze szczęście nie może nie osiągać
stanu maksymalnego. I tak dzieje się w przypadku Mis-take! Narracja toczona jest bardzo swobodnie, improwizacja ma,
co prawda pewne ramy, ale zdaje się, że predefinicja procesów dźwiękowych
ograniczyła tu się jedynie do wykreowania pewnego ładu dramaturgicznego całości
spektaklu muzycznego.
Rzućmy uchem i okiem, jak to wygląda w praktyce. Zacznijmy
od samego początku: lewy kontrabas pracuje smyczkiem, prawy szarpie struny,
środkiem sunie siarczysty saksofon, który zdaje się zwoływać czeredę złoczyńców
na rykowisko. O marszowy flow, nieco aylerowski
w posmaku, dba trafiająca zawsze w punkt perkusja. Tenor nakręca tu spiralę
emocji, razi szczerością i intensywnością przekazu, plami emocjami, pewny
każdego zadęcia, idzie po swoje bez najmniejszych skrupułów. Drugi utwór budują
riffy kontrabasów, na których ściele
się dźwięk sonoryzującego saksofonu, obok błyszczą perkusjonalne ornamenty. Pełen
niepokoju, multikreatywny tenor bucha wyobraźnią, szczerzy zęby i gna w
najlepsze. Na początku trzeciej części kwartet stawia na ciszę. Kontrabasy plotą
balladę, silnie akcentowaną przepięciami perkusyjnymi, tenor śpiewa zmutowany
czerstwą współczesnością be-bop. Gdy ten ostatni milknie, basy zaczynają pojękiwać
post-barokiem, czyniąc ze smyczków prawdziwe narzędzie zbrodni. Na finał pieśni robi się naprawdę gorąco –
afektowany post-blues puka do twoich drzwi. Nie waż się otwierać!
Czwarta idea kompozytorska
– lewy kontrabas, wiedziony smyczkiem, sięga niezwykle wysoko, potem maltretuje
struny. Saksofon i perkusja od razu wrzucają szósty bieg. Prawy kontrabas
szarpie struny, ciągle czegoś szuka. Po 90 sekundach speedowy free jazz jest już udziałem każdego z muzyków. Wszystkie
dźwięki wydają się multiplikować – ściana akustycznego noise, to prawdopodobnie jedyna droga ucieczki. Po solówce
perkusji, światło gasi smyczek prawego kontrabasu. Piąta historia budzi się
przy dźwiękach preparowanych. Wejście w temat jest lekkie, nawet frywolne.
Podłączenie się do zabawy przez perkusję buduje nerw wewnętrzny i kieruje
całość narracji ku ognistej kipieli. Saksofon szczytuje (na poły cyrkulacyjnym
oddechem), kontrabasy maltretują się wzajemnie, a progresywny drumming dopełnia obrazu całości. Szósta
część rozgrywa się bez udziału saksofonu. Dwa smyki, gently percussion, ballada post-chamber.
Chwila wytchnienia przed finałową rozgrywką. Ta zaczyna się niczym cisza przed burzą
– saksofon prycha, oba kontrabasy tkwią w stanie powolnej preparacji, percussion przelewa hektolitry wody. Rezonans
talerzy, skupiony flow tenoru – opowieść,
która nabiera dynamiki mniej więcej po trzech minutach. Full drums, saksofon, który chrobocze egzystencjalnymi
wątpliwościami, rozbujane kontrabasy – oto, jak unaocznia się idea rocka i
bluesa w swobodnej, post-jazzowej opowieści. Tenor aż śpiewa, aż grzmi, aż
kipi. Pod nim dwa basy i jedna perkusja – prawdziwa autostrada do piekła!
New Dilemma
Pozostajemy w obszarze muzyki jak najbardziej
improwizowanej, jakkolwiek element ingerencji kompozytorskiej Kretzmera w
przebieg strumieni dźwiękowych zdecydowanie zyska na znaczeniu. Druga płyta formacji
New Dilemma, która przy okazji rozrosła się z kwintetu do sekstetu, to przykład
predefiniowanej improwizacji w duchu kameralistycznym, pozostającej rzecz jasna
pod silnym wpływem free jazzowego temperamentu lidera. W aspekcie instrumentalnym – swoiste połączenie
kwartetu free z instrumentami strunowymi, w aspekcie zaś personalnym - Frantz
Loriot (altówka), Christopher Hoffman (wiolonczela), Josh Sinton (klarnet
basowy), Pascal Niggenkemper (kontrabas), Flin Van Hemmen (perkusja) oraz nasz
bohater (saksofon tenorowy). Dwupłytowy zestaw CD zwie się Months, Weeks and Days, składa się z dziewięciu kompozycji (chyba
winniśmy się trzymać tego określenia), a trwa blisko 110 minut. Nagranie
studyjne z maja 2016 roku, dostępne na rynku od roku 2018 (OutNow Recordings).
Nie sposób nie nazwać Miesięcy,
Tygodni i Dni dziełem epickim, z uwagi na jego rozmach, mnogość pomysłów
aranżacyjnych, tygiel nieustających zmian w procesie narracji i całe mnóstwo
doskonałych improwizacji, zarówno solowych, jak i kolektywnych. Jednej rzeczy
na tej płycie nie uświadczymy wszakże z pewnością, a mianowicie – nudy! Być
może niektóre utwory mogłyby być odrobinę krótsze, ale i tak dzieło Kretzmera
nie wydaje się przegadane, albo zbyt rozwlekłe. Daleko mu do porażającej epickości
czteropaków Anthony’ego Braxtona, tudzież wielodyskowego dzieła Tyshawna Soreya
Pillars.
Wejście w dzieło od razu stawia nas na baczność. Blisko 20
minutowa pieśń otwarcia rodzi się w
kameralistycznej plątaninie wyłącznie ciekawych dźwięków – rezonujące smyki,
liczenie strun, małe percussion i
masywny, nisko zawieszony temat podawany przez saksofon i klarnet basowy,
powolny i smagły bass drone chamber!
Narracja nabiera wiatru w żagle – temat gaśnie na strunach, a dęciaki zaczynają harcować w najlepsze.
Free jazzowa kipiel z tenorem w roli wodzireja nie trwa jednak długo. Płomień
przygasa przy wtórze strings, a
bystre solo czyni klarnet basowy, mając za partnera grzmiący kontrabas i
ludzkie gardło – upalone chamber z
jazzowym wrzaskiem dętym. Sytuacja dramaturgiczna zmienia się, jak w
kalejdoskopie – sporo akcentów kolektywnych, erupcje mocy komentowane stonowanymi
pasażami, zapewne po części powodowanymi dyktatem pięciolinii, wreszcie w pełni
demokratyczny dostęp do przestrzeni nagrania dla każdego z instrumentów, także
w zakresie indywidualnej kreatywności. Od spokoju rozjuszonej kameralistyki po
ścianę free jazzowego ognia. Zmiany, zmiany, zmiany…. Drugi utwór otwierają strunowce, posyłając zalążek tematu. Tenor
wrzeszczy z desperacji, a klarnet basowy gra marsza. Po chwili jazzowy duet saksofonu
i perkusji, który napotyka na agresywną postawę violi i cello,
wspieranych zazdrosnym klarnetem basowym. Kolejny doskonały moment, to wspólny,
krwisty pasaż dętych w tle niemal tanecznych podrygów reszty sekstetu. Co rusz
dynamiczna faza improwizacji natyka się na komentarze czytane z pięciolinii,
które na moment gaszą jej ogień lub wkręcają cały zespół w nowy wątek narracji.
Początek trzeciej historii, to dramatyczny wrzask klarnetu basowego i temat
grany wysoko, głównie przez strings. Perkusja
wchodzi po dwóch minutach i zabiera wszystkich na free jazzową galopadę. Po jej
wybrzmieniu, głos rozpaczy staje się udziałem altówki i wiolonczeli, po czym zostaje
cudownie ugaszony preparacjami kontrabasu i dęciaków.
Po chwili wszyscy znów gnają na zatracenie, a światło gasi perkusja. Czwarta część,
to moment wytchnienia – piękna introdukcja wiolonczeli, brzmi jak temat wprost
z Bacha, z komentarzem cello i percussion. Smukła meta ballada z grzmotami kontrabasu. Piąty utwór, który wieńczy
pierwszy dysk – masywne, brudne intro w wykonaniu strunowców, wsparte hałasem talerzy. Saksofon i klarnet basowy po
paru chwilach skrzeczą i złorzeczą, kreując molową, nieco histeryczną opowieść,
która nie może skończyć się happy endem.
Gęsta od potu, masywna narracja bez udziału perkusji, w której to dęciaki grają temat, a strunowce wyją do księżyca i zatracają
się w tańcu.
Dysk drugi rozpoczyna także opowieść długometrażowa (ponad
17 minut). Perkusyjne intro, preparacje i grzmoty klarnetu basowego i kontrabasu,
obok saksofon wraz z cello, grający
temat z pięciolinii. Rwany, niepokojący walczyk dla niegrzecznych chłopców. Z
czasem całość nabiera mocy, siłą ekspresji tenoru i ostrym, fermentującym
tembrem kontrabasu. Po kolektywnej erupcji, strunowe wyciszenie, a zaraz potem
kolejny, zmysłowy pasaż saksofonu z bystrym tłem ze strony pozostałych instrumentów.
Znów pomysł goni tu pomysł – jest moment na liczenie strun na gryfie altówki,
taniec masywnego smyczka po gryfie kontrabasu, prychy zirytowanego klarnetu basowego.
Im bliżej końca, tym ogień narracji narasta - kilka bystrych, wyśmienitych ekspozycji
solowych (altówka, klarnet, tenor, perkusja), które upstrzone kameralistycznym
komentarzem docierają do ostatniego dźwięku. Temat drugiej opowieści wypływa
spod strun, saksofon śpiewa bardzo jazzowo, a wszyscy szukają zwady. Po paru
minutach nastaje dobry moment dla strunowców,
które wojują z perkusją, a w roli mediatora, smakowity klarnet basowy. Ten
ostatni transferuje narrację ku formule free jazzowego kwartetu bez udziału strings. Gdy te powracają, emocje gasną.
Trzecia historia to duet saksofonu i perkusji. Bystrze brną w pół galopie, co
rusz komentowani przez strunowce,
które albo koją zszargane nerwy, albo wręcz dolewają oliwy do ognia. Po chwili
mamy tu małą wojnę free jazzu z chamber
– kwartet grzmi i skrzeczy, ale viola
& cello, choć w mniejszości, nie dają za wygraną. Gdy ostateczne zjednoczenie
dokona się na naszych uszach, ognisty finał tryska emocjami. Wreszcie czas na
finał wielomiesięcznej epopei – deep drums, nisko zawieszone wiolonczela
i klarnet, długie i ponure pasaże drones
inside & outside. Tenor prycha suchym powietrzem, strings grają barok, klarnet śpiewa pokrętną kameralistykę. Gdy wszystko
wskazuje na to, że meta melodyjny
pasus saksofonu wieści koniec płyty, repetujące strunowce, a potem także perkusjonalia, sieją ferment i budzą
demona swobodnej kreacji. Pożegnanie nie jest zatem słodkie – całkowicie wyzwolony
tenor grzmi na tle opadających, strunowych dźwięków, po czym gasi światło przy blasku
rezonujących talerzy.
Trio
Na zakończenie pierwszej bytności *) Yoni Kretzmera na
spontanicznych łamach, proponujemy odrobinę wytchnienia przy dalece swobodnych
improwizacjach trąbki, kontrabasu i saksofonu tenorowego. Studyjna rejestracja
z 2016 roku, ze słynnego studia Systems
Two na Brooklynie: Thomas Heberer na trąbce, Christian Weber na kontrabasie
i Yoni Kretzmer na saksofonie tenorowym. Ich płyta z roku 2018 zwie się BIG (OutNow Recordings), składa się z
sześciu improwizacji (być może poprzedzonych drobnymi ustaleniami
scenariuszowymi), trwa zaś 44 minuty i 49 sekund.
Jazzowe intro, klejone ciepłymi frazami, które jednak dość
szybko łapią brud i szukają, póki co, incydentalnych preparacji, to sytuacja na
wejściu. Trąbka jakby z bajki kameralistycznej, kontrabas z oceanu swobodnej improwizacji,
zaś saksofon po kolana zanurzony w dorobku free jazzu. Drugi odcinek, uprzedźmy
przebieg wypadków – podobnie jak ostatni, jawi się najciekawszym momentem Dużego. Na początek agresywne
preparacje, szorstkie, bezczelnie rwane frazy, smyczek, który goreje i tuba
saksofonu, która krzyczy. Rytm, ekspresja, a w drugiej fazie nagrania doskonały
deep bowed bass. Trzecia opowieść
skrojona chyba w celu przygaszenia entuzjazmu recenzenta – wysoka trąbka, niski
saksofon i dudniące pizzicato
kontrabasu. Pasywne chamber, budowane
bez specjalnej chemii pomiędzy jego twórcami. Na plus ciekawe dialogi trąbki i tenoru
w estetyce stevensowskiego Flower.
Czwarta improwizacja stawia na długie pasaże. Smyk, znów
osadzony niemal na dnie kontrabasu, czyni tu najwięcej dobrego. Piąta historia,
to ciekawy krok w kierunku preparacji i akcentów sonorystycznych. Trąbka dmie
po krawędziach, oddycha ciężkim powietrzem, struny kontrabasu rwą się jedna po
drugiej, a saksofon szuka intrygujących dźwięków w czwartym wymiarze. Potem wszyscy czynią dwa kroki w kierunku jazzu,
ale pomysł zostaje niezwłocznie odwołany, czyniąc finał bardzo udaną preparacją.
Ostatni utwór na płycie, jako się rzekło, sporo rekompensuje, nie tylko
dlatego, że jest najdłuższy i nieźle upstrzony ciekawymi sytuacjami. Zaczyna go
gadulstwo trąbki i zwinne szarpanie strun, które stara się naśladować saksofon.
Narracja pachnie jazzem, ale wszystko zdaje się być tu robione z zębem. Saksofon
dmie z klasą (choć nie taką, do jakiej przywykliśmy na dwóch poprzednio dziś
omawianych płytach), nie skąpi swoim frazom melodyjności. Jeśli partnerzy na
moment zaczynają przynudzać, wrzuca wyższy bieg i nie pozwala przygasnąć
narracji. Znów kapitalną robotę czyni kontrabas i jego wyjątkowo nisko
zawieszony smyczek. Dobre zakończenie płyty zawdzięczamy tenorowi, który
brudnym, masywnym flow wieńczy
nagranie. Gdy na ostatniej prostej trąbka szumi na potęgę, ten rży i daje do
wiwatu.
Podziękowania dla
Krzysztofa za udostępnienie nagrań.
*) wnikliwa analiza śledcza Pana Redaktora wykazała, iż Yoni
był – epizodycznie – gościem tych łamów, niemal 4 lata temu, przy okazji
krótkiej notki o poprzedniej płycie 2Bass Quartet Book II. Tamże – proroczo – obiecaliśmy śledzić dalsze poczynania
Kretzmera! Here We Are!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz