Echa piątej edycji poznańskiego Spontaneous Music Festival jeszcze nie wybrzmiały, ciągle mamy w głowach całą plejadę intrygujących dźwięków, jaką muzycy wnieśli na deski Dragona. Pozostańmy zatem w towarzystwie artystów, którzy byli gośćmi tej zacnej imprezy.
Krakowska saksofonistka Paulina Owczarek i poznański pianista
Witold Oleszak muzykują już wspólnie od pewnego czasu, a na rzeczonym festiwalu
zagrali nawet razem - w kwartecie i dwóch większych składach. Właśnie w trakcie
wspomnianej imprezy swoją światową premierę miała ich duetowa płyta Mono No Aware, nagrana w Poznaniu tego
lata, a upubliczniona - w formie poręcznego dysku kompaktowego - dzięki
inicjatywie wydawniczej Oleszaka FreeForm Association. Zapraszamy do odczytu i
odsłuchu dziewięciu swobodnych improwizacji, które trwają dokładnie 37 minut i
21 sekund. Dodajmy, iż Owczarek korzysta w ich trakcie wyłącznie z saksofonu
barytonowego, a Oleszak doposażony jest, zgodnie z opisem płyty, w takie oto
akcesoria – softly prepared piano,
objects and balloon.
Paulina i Witold skomponowali swoją swobodnie improwizowaną podróż
po oceanie nieoczywistych dźwięków niezwykle przebiegle. Zaczynają ją w
szuwarach definitywnie preparowanych dźwięków, donikąd się nie śpieszą, czynią
swe powinności starannie i w sposób, który znamy z innych ich nagrań. Konsekwentnie
usypiają naszą czujność, bawią się w efektowne drobiazgi, by w drugiej połowie
płyty przejść na zdecydowanie bardziej ofensywne pozycje i bezczelnie zaatakować
nas całą porcją emocjonalnych, ognistych, niemal free jazzowych figur stylistycznych.
Efekt tych działań nie może nie budzić naszego podziwu, także dlatego, iż być
może daliśmy się odrobinę zaskoczyć. Ale po kolei ….
Pianista zaczyna bardzo perkusjonalnie, posadowiony głęboko
we wnętrzu fortepianu. Używa pałeczek i nic, co drummerskie nie jest mu obce. Saksofonistka na starcie szumi i
chrobocze. Całość mogłaby śmiało stanowić ścieżkę dźwiękową do kolejnej
ekranizacji Cierpień Młodego Wertera.
W roli cierpiących – dysze i struny, w roli oprawców dwoje wyjątkowo
bezwzględnych improwizatorów. Mechanika instrumentów po pewnym czasie syci
nasze uszy pierwszy frazami, które noszą znamiona prawdziwie dźwięcznych, płyną
wprost z klawiatury i tuby. Energia kinetyczna rośnie, opowieść zaczyna
smakować wykwintnym post-industrialem, a wieńczą ją niemal miłosne cmokania obojga
interlokutorów. Kolejna improwizacja trzyma się zadanej estetyki, prowadzona
jest wszakże w wyjątkowo leniwym tempie. Tępe dźwięki z klawiatury, szum
sprężonego powietrza i być może pierwsze oznaki życia ze strony tzw. obiektów.
Coś bowiem jęczy, niczym wygłodniale kojoty na pustyni. Improwizacja nabiera odpowiedniej
gramatury, zdaje się płynąć wieloma strumieniami dźwięków, szczególnie ze
strony pianisty.
Trzecia historia, to jakby pierwsza zajawka tego, co wydarzy
się w drugiej części płyty. Najpierw drony i przyśpiewki saksofonu, udanie
skąpane w perkusjonalnym pianie, potem krótka droga na szczyt. Zostaje ona jednak
zaniechana w pół drogi, a aktywność muzyków przekierowana ku bardziej abstrakcyjnym
frazom, nasyconym krnąbrnymi myślami. Kolejna opowieść nie trwa zbyt długo, skupia
się na szczegółach. Klawisze dają znak życia, saksofon sugeruje ochłapy rytmu.
Części piąta i szósta, najdłuższe na płycie, skrzą się od
początku do końca feerią pomysłów, zmiennością akcji i całą masą drobnych
zaskoczeń. Piano najpierw szuka swojego dna, potem brnie w czerstwy minimalizm.
Saksofon na wejściu zdaje się być odrobinę nostalgiczny, potem brudzi jednak swoje
brzmienie i płynie gęstym korytem niczym wybroczyny z oczyszczalni ścieków. Od
muzyków znów dostajemy garść drobiazgów, które świetnie się ze sobą zazębiają.
Struny piana wiją się jak wąż, dysze saksofonu ciężko wzdychają. Nasi
podróżnicy po raz kolejny docierają na mały szczyt, po czym leniwie sięgają
wystudzonej doliny.
Siódmy track nie
trwa nawet minutę, a wyczerpują go brzmienia balonu, który tańczy na strunach i
pociągłych gwizdów, być może z samego ustnika masywnego dęciaka. Przedostatnia improwizacja rodzi się w leniwych bólach. Saksofon
ponownie zasyła sumiaste westchnienia, przepuszcza wodę przez wentyle. W tle
balon kontynuuje dzieło dewastacji. Powraca swąd post-industrialu. Muzycy i ich
instrumenty niespodziewanie odnajdują w sobie niezbadane pokłady agresywności.
Syczą na siebie niczym dzikie koty na prerii. Toczą bitwę na nieme słowa, ostre
dźwięki, rychtują stalowe strzelby. Finał nie pozostawia już złudzeń. Paulina i
Witek witają nas w kranie free jazzu! Ogień bucha, iskry lecą od podłogi po sam
sufit. Piano z martwych klawiszy kreuje rytm i dynamikę, saksofon podśpiewuje,
mruczy, by po niedługiej chwili wpaść w kompulsywny taniec, który wiedzie na
sam skraj nagrania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz