Tegoroczna edycja poznańskiego święta muzyki improwizowanej odbywała się po hasłem jakże retorycznego pytania Are You Spontaneous?. W klubowej scenerii Dragon Social Club, w trakcie pierwszych trzech dni tegorocznego października, pytanie takie zadawali sobie wszyscy – muzycy, organizatorzy, po części zapewne także publiczność. Być może w odniesieniu do tej ostatniej grupy warto zadane w tytule imprezy hasło ponawiać przy każdej nadarzającej się okazji. Po prawdzie, poznański Dragon zapełnił się widownią po brzegi swoich przestrzennych możliwości jedynie w trakcie sobotniego koncertu.
Na owo pytanie z pewnością celująco odpowiedzieli wszyscy muzycy,
jacy wystąpili na Festiwalu. Tym razem było ich szesnaścioro, do Poznania
dojechali wszyscy i swą piękną sztuką udowodnili, iż muzyka improwizowana zdaje
się być wartością niezbywalną i jak zawsze niebywale piękną. Tegoroczna edycja
w przeważającej części była dalece kameralna, nie stroniła wszakże od eksperymentów,
zaskakiwała na każdym kroku i wydaje się, że nie pozostawiała nikogo obojętnym na
oddziaływanie szalonych niekiedy dźwięków generowanych na scenie Dragona.
Niżej podpisany z oczywistych względów nie będzie wypowiadał
się o stronie organizacyjnej tego przedsięwzięcia, jakkolwiek nie sposób nie
zaznaczyć, iż impreza, która po raz kolejny nie dostąpiła zaszczytu otrzymania
wsparcia finansowego od włodarzy miasta, tudzież instytucji przeznaczonych
statutowo do wspierania inicjatyw kulturalnych, znów się odbyła i sam ów fakt
zdaje się być wartością samą w sobie.
Trzy dni pełne spontanicznej muzyki, jedenaście koncertów,
goście z Portugalii, Niemiec, Francji i Polski, to niebywała sekwencja zdarzeń.
Postarajmy się w kilku harcerskich słowach opowiedzieć, co działo się na
deskach Dragona od 1 do 3 października 2021 roku.
Festiwal otworzył solowym występem na gitarze elektrycznej Marcelo Dos Reis. Jego set miał mocne,
dynamiczne otwarcie, takież zakończenie i cały imponujący środek, danie główne,
w trakcie którego muzyk preparował instrument, szukał nowych, intrygujących fraz
i dźwięków. Zdaje się, że wszystko, co sobie Portugalczyk zaplanował, zostało
perfekcyjnie zrealizowane. Równie precyzyjny i równie emocjonalny był kolejny
koncert. Copy of pianodrum, czyli Anna Jędrzejewska na fortepianie i Wojtek Kurek na perkusji. Muzycy
stawiali na spokojne, chwilami kontemplacyjne interakcje, z rzadka wpadali w kompulsywną
ekspresję, a każda wykreowana przez nich sytuacja sceniczna, improwizowane zderzenie
dźwięków miało swoją dramaturgiczną przyczynę i efektowny skutek.
Finał pierwszego dnia festiwalu konsumował personalnie wszystkich
muzyków, którzy dotarli tego dnia do Poznania. Wspominana wyżej trójka muzyków,
już po pierwszym występie oraz pięciu kolejnych artystów – Witold Oleszak na fortepianie (tym razem Jędrzejewska operowała
akcesoriami elektronicznymi), Paweł Doskocz
na gitarze elektrycznej, Michał Giżycki
na klarnecie basowym, Ostap Mańko na
skrzypcach oraz Guilherme Rodrigues
na wiolonczeli. To właśnie portugalski muzyk był tu w pewnym stopniu kluczową
postacią, albowiem wspomniany oktet, to po części reinkarnacja jego
berlińskiego składu Red List Ensemble.
Muzycy nie korzystali wszakże z jakichkolwiek notacji, powiedzieli do siebie
ledwie kilka słów przed występem. Sam Guilherme w zasadzie wskazał tylko na
jeden ważny aspekt luźno zaplanowanej improwizacji – wszyscy mamy się
intensywnie słuchać! Efekt był wszakże wspaniały. Ośmioro muzyków grało wedle
wewnętrznego porządku, nigdzie niezapisanego - dźwięki płynęły gęstym
strumieniem prosto z ich zwojów mózgowych, splecionych niebywale intensywną, artystyczną
empatią. Improwizacja początkowo stawiała na kameralne frazy, na pewien
minimalizm, ale wielokrotnie w trakcie 35-minutowego seta uciekała w efektowne,
gorące, niemal ogniste erupcje emocji.
Festiwalowa sobota zaczęła się od trzęsienia ziemi, a potem było jeszcze goręcej. Wedle spontanicznych reguł tej imprezy – najpierw składy „ad hoc”, a zatem złożone z muzyków, którzy grali ze sobą po raz pierwszy. Na początek taki oto kwartet - Paulina Owczarek na saksofonie altowym, Peter Orins na perkusji, Matthias Müller na puzonie i Witold Oleszak na fortepianie. Muzycy ci znają się dobrze, grali ze sobą w kilku układach duetowych, ale nigdy w takim kwartecie. Koncert wyniósł publiczność do samego nieba swoją swobodną, kosmicznie rozhulaną improwizacją. Co najbardziej intrygujące, szczególnie zazębiające się akcje biegły wprost od dwójki muzyków, którzy spotkali się na scenie z pewnością po raz pierwszy – od perkusisty i pianisty. Kolejny kwartet „ad hoc” stworzyli – Małgorzata Zagajewska (głos), Guilherme Rodrigues, Paweł Doskocz (tym razem gitara akustyczna) oraz Christian Marien (perkusja). Ten set rozbijał się czasami na duetowe ekspozycje, z jednej strony uciekał w niemal folk rockową estetykę, z drugiej świetnie topił się kameralistyce wiolonczeli i minimalistycznej perkusji.
Kolejny koncert, to francuskie trio TOC – w ramach dużej rekontry! Stały, wieloletni skład, głośna, eklektyczna,
psycho-rockowa propozycja. Jeremy Ternoy
(piano Fendera, także basowe, elektronika), Ivann Cruz (gitara elektryczna) i Peter Orins (perkusja) dali nam niesamowitego kopniaka prosto w
cztery litery! Z pewnością jeden z najgłośniejszych, ale też - być może - jeden
z najlepszych koncertów w historii spontanicznego festiwalu. Duch
rozimprowizowanego The Doors unosił się nad sceną, a muzycy grali frazy godne
wszystkich szalonych idoli naszej młodości, przesycone jakże adekwatną
kwasowością brzmienia.
Dzień drugi spontanicznego festiwalu wieńczyła kolejna orkiestra,
złożona z muzyków zaproszonych do Poznania. Tym razem miała ona jednak głównego
kreatora, człowieka, który ów spektakl zaplanował w najdrobniejszych szczegółach
– Witolda Oleszaka. Jego „Graphic
Music For Chamber Orchestra”, to notacje graficzne dla każdego z muzyków, zegar,
który odmierza czas i pięć utworów, z których każdy trwał dokładnie tyle, ile zaplanował
kompozytor. Na scenie zasiedli, od lewej patrząc – Marcelo Dos Reis (gitara akustyczna), Ostap Mańko (skrzypce), Anna
Jędrzejewska (fortepian), Guilherme
Rodrigues (wiolonczela), Wojtek
Kurek i Christian Marien (instrumenty
perkusyjne), Matthias Müller (puzon)
oraz Paulina Owczarek (saksofon
altowy). Pierwszy utwór trwał 8 minut, a muzycy mieli dokładnie tę samą notację
graficzną przed sobą. W kolejnym zaś... każdy miał inną. Muzycy z każdą sekundą poznawali
się wzajemnie (ale nie mieli reagować na siebie), realizowali zadania siedzącego
przed nimi kompozytora, który incydentalnie przekazywał im gestami swoje uwagi,
cierpliwie czekali na finałowy utwór, dokładnie 16-minutowy, który zdawał się
stwarzać im nieco większą swobodę wykonawczą. Efekt był piorunujący, choć my z
drugiej strony sceny, nie do końca wiedzieliśmy, ile w tym było zamysłu
kompozytora, ile samodzielnych kreacji improwizatorów.
Festiwalowa niedziela oferowała aż trzy składy „ad hoc”, wszystkie w formule trzyosobowej, każdy inny od pozostałych na tyle istotnie, na ile pozwala … sztuka swobodnej improwizacji. Najpierw dronowa zabawa w elektroakustykę – Paweł Doskocz (gitara elektryczna), Matthias Müller (puzon) oraz nowy gość festiwalowy – Emilio Gordoa (perkusyjny werbel, rozbudowane akcesoria elektroniczne, ale i przedmioty niemal domowego użytku). Muzycy budowali napięcie bardzo skrupulatnie, ale w sposób na tyle zdyscyplinowany, iż nie musieli sięgać po atrybuty noise, by istotnie przykuć naszą uwagę. Dużo większe znaczenie miała dla nich z pewnością narracyjna konsekwencja. Kolejne trio zaprowadziło nas do krainy zmysłowej free chamber music – Anna Jędrzejewska (fortepian), Marcelo Dos Reis (gitara akustyczna) oraz Guilherme Rodrigues (wiolonczela). Mistrzowska dramaturgia, fantastyczne, akustyczne brzmienia, no i ten błysk narracyjnej perfekcji, szczególnie ze strony pianistki. Wreszcie trzecie trio - Małgorzata Zagajewska (głos), Paulina Owczarek (saksofon altowy) oraz Emilio Gordoa (tym razem wibrafon, elektronika, obiekty). Kolejny spektakularny set festiwalu, budowany ludzkim krzykiem, dętym wrzaskiem i wibrafonowymi preparacjami, ale także subtelnymi frazami, konstruowanymi na pograniczu ciszy. Ekspresja artystów zaczynała swe życie tuż nad podłogą, po czym rozbijała sufit kilku kolejnych kondygnacji Dragona.
Finał piątego spontanicznego festu zaczął się tuż przed
godziną 22-ą czasu środkowoeuropejskiego. Na scenie świętujący swoje 15-lecie
duet Superimpose - Matthias Müller (puzon) oraz Christian Marien (perkusja). Bijąca
stopa bębna basowego, pierwsze pomruki buchającego zimnym powietrzem puzonu.
Narracja budowana niczym piramida kart, wymagająca ogromnej precyzji, ale
nienarażona na katastrofę. Po 20-25 minutach, w trakcie trwającej nieprzerwanie
improwizacji, niemal niespostrzeżenie do duetu dołączyli - Marcelo Dos Reis (gitara elektryczna) oraz Witold Oleszak (fortepian). Dwaj ostatni weszli do świata
Superimpose, jakby byli jego częścią całe piętnaście lat, a może i dłużej.
Przynieśli dodatkową porcję własnych dźwięków, o niemal metafizycznej
kruchości, ale definitywnie nieśmiertelnych. Wspaniały koncert, gigantyczne
zwieńczenie trzech dni ciężkiej pracy, po obu stronach sceny. Do zobaczenia za
rok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz