Portugalskiego saksofonistę Pedro Alvesa Sousę znamy na tych łamach niemalże z każdego nagrania, jakie w swym niezbyt jeszcze długim życiu artystycznym popełnił. Do niedawna używał on jednego nazwiska, teraz używa dwóch, ale wszystko pozostałe nie uległo zmianie. Zwłaszcza jego wysoki poziom artystyczny!
Sousa zaczynał swoją przygodę z muzyką od elektroniki, potem
doskonalił się w formule otwartej, free jazzowej improwizacji, a teraz zdaje
się konsumować obie swoje pasje pod szyldem kwintetu, którego album zwie się Moja Gwiazda!
Welcome to Pedro’
World!
Lizboński saksofonista ciekawie skonstruował swój gwiezdny kwintet. Każdy z muzyków operuje
tu elektroniką - on sam macza tembr saksofonu tenorowego w głębokiej otchłani elektronicznych
mutacji, a jego wierny kompan Ferrandini, świetnie rozpoznawalny na całym świecie
drummer, zdaje się czynić dokładnie
to samo. Kolejni dwaj muzycy odpowiadają jedynie za elektronikę, ale swoją
kreatywnością zdolni byliby obdzielić kilka albumów z tego rodzaju muzyką. Z
kolei dopełniający składu elektryczny basista nie korzysta z elektroniki (może
jedynie z gitarowych pick-upów), ale
to chyba jemu przypada tu rola głównego konstruktora narracji. To on trzyma w ryzach
to całe elektroniczne szaleństwo i strzępy akustycznych dźwięków, nadając im
masywną podstawę rytmiczną i cudownie taplając w gęstej powłoce dubu. Zdaje się
przy okazji krzyczeć do całego świata, że Muzyka
jest tylko jedna, a wszelkie gatunkowe podziały są warte tyle, co
zeszłoroczny, rzadko istniejący w realu
lizboński śnieg!
Start nagrania lepi się od gęstej elektroniki. Wszystko pulsuje
swoją syntetycznością, a jeden ze strumieni dźwiękowych może pochodzić wprost z
saksofonowej tuby. Mikro perkusjonalia zanurzone w otchłani niekończących się
kabli pracują wytrwale i rysują nieoczywiste pętle. Z czasem w tym tyglu e-zdarzeń
tembr saksofonu zdaje się być coraz bardziej rozpoznawalny. Wszystko wszakże
toczy się tu w dalece demokratycznym ladzie, a saksofon bohatera tytularnego
musi się tak samo napocić, jak reszta uczestników spektaklu, by wybrzmieć z
odpowiednią siłą. Sama elektronika ma tu wiele twarzy, potrafi incydentalnie łagodnieć
i przybierać postać syntezatorowych plam delikatnie napoczętych nieżywą melodyką.
No i basowe drony, początkowo nieśmiałe, w końcu zaczynają formować narrację w strumień
zwartej, post-electro-jazzowej narracji. Pojawia się także dubowe echo, które niesie
wiele niskich fraz jakże efektownym wzgórzem. Chwilami praca tzw. sekcji rytmu przypomina
tu kompulsywny, gęsty drum’n’bass. To
ona sprawia, iż improwizacja, która nie jest tu bynajmniej skutkiem ubocznym, formuje
się w meta taneczny, zmutowany elektroniką,
post-bop & fussion!
Druga historia delikatnie zdejmuje nogę z gazu. Tworzą ją ambientowe
tło i całe plejady saksofonowych parsknięć. W tle wiją się zaś miliony laptopowych
szmerów i zgrzytów. Bas znów rodzi się z pewnym opóźnieniem, burczy i zdaje się
być równie leniwy, jak reszta uczestników tego lazy trip. W kolejnej części pojawiają się nerwy! Zadziorne frazy saksofonu
i elektroniki od urodzenia sycone są dubowych oddechem, a elektroniczne post-perkusjonalia
zdolne tu są nawet do hałasowania. Znów niektóre plamy dźwiękowe brzmią dość syntezatorowo
i urokliwie podśpiewują, podczas gdy reszta parska, stuka i sepleni. Całość
dość szybko łapie rytm, pewną powolną dynamikę i jasno nakreślony kierunek
podróży. Echo pracuje, a gitarowe pick-upy
sieją ferment na prawo i lewo. Tu szczególnie wyraźnie widać konstrukcję całej
narracji – bas stanowi tu prawa i pilnuje porządku, dzięki czemu reszta uczestników
ma pełną swobodę działania. Pod koniec w dalekim tle pojawiają się jakieś
kobiece głosy, ale zapętlone po samą szyję.
Początek czwartej opowieści wydaje się być dość psychodeliczny.
Rozmyte plamy syntezatorowe pachną czerstwym fussion, z kolej pijany saksofon nie potrafi znaleźć drogi do domu
i postanawia wrócić na imprezę. Nerwowe perkusjonalna stają teraz w ciekawej
opozycji do zdystansowanego, spokojnego basu. Ten ostatni szyje kolejną powłokę
rytmiczną i czuwa nad całością skąpany w dubowej chmurze. W tle same bogactwo –
tysiące zdarzeń na sekundę! Finałową narrację rozpoczynają szumy i szmery godne
berlińskiego post-techno sprzed
trzech dekad. Bas znów jest tu żywy, saksofon tonie w syntetycznych ściekach, a
plamy ambientu pojawiają się na każdym kroku. Dużo życia odnajduje w sobie perkusista,
choć tembr jego oddechu syci się syntetycznymi barwami. Narracja tym razem nie eksploduje,
trzyma raczej leniwy, acz masywny rytm i szuka finałowej meta balladowości.
Pedro Alves Sousa Má Estrela
(Shhpuma Records, CD 2022). Pedro Alves Sousa – saksofon tenorowy i
elektronika, Simão Simões – elektronika, Bruno Silva – elektronika, Miguel
Abras – bas elektryczny oraz Gabriel Ferrandini – perkusja i elektronika.
Zarejestrowane we wrześniu 2021, Galeria
Zé dos Bois, Lizbona. Pięć utworów (improwizacji), 42 minuty i
kilkadziesiąt sekund.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz