Muzyka improwizowana w dobie post-pandemicznej ma się tak dobrze, jak nigdy dotąd! Płyty rodzą się jak grzyby po deszczu, do tego w takich ilościach, iż wydawcy nie nadążają z kleceniem informacji prasowych, a recenzenci z barwnym opisywaniem nowych dźwięków. A ten biedak na końcu łańcuszka pokarmowego, wytrawiony kosmiczną inflacją miłośnik free impro doprawdy już nie wie, w co ucho wetknąć!
Wschodnioamerykański label Relative Pitch Records (już całkiem
wspaniały katalog w ujęciu historycznym!) doskonale przykłada rękę do wyżej wymienionej
sytuacji. Prezentuje nam nowości niemal jedna za drugą, nie ustając, choćby na moment,
w dostarczaniu bystrych, niebanalnych produkcji. O płytach labelu piszemy
często, a taką solową płytą Marty Warelis zachwycaliśmy się na tych łamach nie
dalej, jak kilka tygodni temu. Dziś przed nami garść ciepłych słów o kolejnej nowości
RPR, a już w kolejnym tygodniu cały pakiet nowości serwowany w jednej zwinnej
opowieści Pana Redaktora. Ale nim ta ostatnia nastąpi, bez zbędnej zwłoki, bo
weekend za pasmem, przenosimy się do Holandii, by posłuchać całkiem świeżego
tria Masked Pickle na głos, elektryczną basówkę i bystrą perkusję. Welcome!
Połączenie wytrawnego, niemal mintonowskiego głosu (kobiecego!) z post-rockową, psychodeliczną, permanentnie
improwizującą basówką w zwinnych rękach kolejnej kobiety i smakowitego drummingu faceta, którego rozwój
artystyczny śledzimy z zapartym tchem, musi stanowić mieszankę prawdziwie piorunującą!
I choć kilka momentów tego szalonego tripu
rodzi pewne pytania o kierunek dalszej podróży, to nie sposób o płycie zwanej Siedem nie pisać w niemal samych
superlatywach.
Na otwarcie kilkunastominutowa, gęsta od pomysłów rozbiegówka!
Najpierw głos w formie beat boxu, przyłapany
w momencie pałaszowania klusek z tłustym sosem. Obok szumy i szmery z werbla, wynoszące
ku górze piskliwe frazy basówki. Wokalistka pracuje w bardzo szerokim spektrum,
od pisku, przez półśpiew, aż do krzyku. Równie szeroką paletę możliwości prezentuje
precyzyjna operatorka basu, swobodna w ruchach, niezwykle emocjonalna na
poziomie kreacji. Podczas improwizacji jej instrument potrafi brzmieć jak gitara,
ale gdy strzela ostry, sfuzzowany kontrapunkt tuż nad ziemią, już wiemy, że to
jednak bas. Wreszcie perkusista - czasami pozostaje w tle, dobrze dopowiada
kwestie, ale gdy ma swoje kilka sekund, krew i pot ciekną ze ścian studia
nagraniowego. Narracja tria bazuje na ekspresji, ale zdaje się być nad wyraz precyzyjna.
Bywa nieco wulgarna w dynamicznym tempach, bywa ambientowo zawieszona, gdy
szuka nieistniejącej ciszy. Brzmienie całości wydaje się być dość brudne i nie
zawsze selektywne (bas potrafi zawładnąć tu całą przestrzenią foniczną jednym
ruchem cyngla!). Ów spektakl ma w sobie wiele z rockowego, wręcz punkowego
koncertu w zadymionym bunkrze. Twarde, kanciaste frazy płyną tu niekiedy razem
z obłymi warstwami post-hałasu.
Z otwarciem poprowadzonym z wysokiego C dobrze korelują
kolejne, nieco spokojniejsze i krótsze opowieści. Drugą improwizację rozpoczynają
basowe preparacje, czerstwe i gęste od potu. Obok turla się nerwowy, rwany step perkusji. Dla przeciwwagi głos śpiewa
sobie do porannej kawy i przeciąga się jak kot. Ekspresja czai się jednak za
rogiem i nie karze długo czekać na siebie. Narracja łyka rockowe tempo, a głos,
ciągle w opozycji, zdaje się tu być odrobinę rubaszny. Na starcie części trzeciej
basowe preparacje, sprzężenia i perkusyjne rezonanse przybierają na sile. Tempo
wszakże ślimacze, pozwala odbiorcy skupić się na detalach brzmieniowych.
Pulsacje, chrobotania, ale i szmery, tudzież szelesty. Wokalistka płucze gardło,
a improwizacja szuka głównie mroku.
Czwarta historia powraca do beat boxu, a wszystko wokół zdaje się drżeć, nawet basowy
wzmacniacz. Gitarowe pick-upy skomlą,
deep drums szukają kolejnej warstwy
dna. Głos, wciąż usytuowany na samym środku sceny, melorecytuje, parska i
mruczy. Na gryfie basu same niespodzianki, na werblu cierpienie i znój. W efekcie
narracja cudownie się piętrzy, po czym gaśnie przy wtórze urokliwego śpiewu. Piątą
opowieść otwiera drummer. Obok bas z
fuzzem śpiewa piosenkę. Wokal rodzi się na tym tle niczym porcja nowego życia –
jodłuje i rży jak koń. Potem wszyscy schodzą do krypty, a po scenie zaczyna lać
się woda, naprawdę dużym strumieniem! Całość lepi się w zmysłowy post-ambient
zdobiony percussion. A woda wciąż się
leje! Finałowa improwizacja trwa ledwie dwie minuty, a tworzą jak dziwne dźwięki
powstające w cieniu szumiącego amplifikatora. Bas znów przypomina gitarę, a perkusista
preparuje przedmioty na werblu. Głos raczej milczy, wszak powiedział już dziś
wszystko!
Masked Pickle 7
(Relative Pitch Records, CD 2022). Clara Weil – wokal, Olivia Scemama – bas
elektryczny oraz Tom Malmendier – perkusja. Nagrane w White Noise Studio, Holandia (czas akcji nieznany). Sześć
improwizacji, 46:44.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz