Portugalski trębacz Luis Vicente i amerykański (choć z Holandii) saksofonista John Dikeman muzykują razem od kołyski. Ich szczególnie ulubioną formacją jest kwartet, w których ich dęte, jakże swobodne szaleństwo improwizacji wspiera kontrabas i perkusja. Grywali już z sekcją portugalską (Antunes, Ferrandini), holenderską (De Joode, Govaert), a także amerykańską (Parker, Drake). Na swojej najnowszej płycie postawili na wariant mieszany – amerykański kontrabas i holenderska perkusja. Nowy kwartet zwie się 4et i ma w nazwie własnej nazwisko Portugalczyka, albowiem zgodnie z przyjętymi założeniami, bazą dla improwizacji tego akurat kwartetu są kompozycje trębacza. Od razu dodajmy, kompozycje mocno osadzone w aylerowskim free jazzie, ale inspirowane nową osobą w życiu artysty, córką Luisą.
Renomowany Clean Feed dostarcza długie, koncertowe nagranie
ze świetnie nam znanego obiektu sakralnego w Caldas da Raihna, pełne emocji
najwyższych lotów, pięknie konsumujących przyjmujące melodie, wytrawne
improwizacje i kosmiczny kunszt każdego z muzyków. W roli basowego wodzireja
debiutujący w tym gronie Luke Stewart, za perkusją stary znajomy z wielu
składów Luisa – przed momentem wspomniany Onno Govaert.
Pierwszy temat - podany na głębokim wydechu trąbki i saksofonu – wydaje się być niebywale rozśpiewany. Kontrabas od razu szyje delikatny groove, dobrze nasączony parkerowską melodyką, a perkusja, jak to u Govaerta, płynie całą szerokością sceny. Narracja dzieli się teraz na dwa następujące po sobie tria. Najpierw improwizuje trębacz, potem saksofonista, a pomiędzy tymi wydarzeniami następuje drobne, adekwatne do przyjętej stylistyki, ogrywanie tematu. Muzycy pracują bardzo swobodnie, świetnie się ze sobą komunikują, przygotowani są na każde rozwiązanie, a melodyjna, trwała baza rytmiczna daje instrumentom dętym pole do niczym nieograniczonego działania i skoków w dowolną przestrzeń improwizacji. Kolejny powrót do kwartetu najpierw oznacza tu drobny szczyt, a potem – w okolicach 12 minuty – solową ekspozycję perkusji. Tym razem ogrywanie melodii przewodniej odbywa się na sporym spowolnieniu i przesycone jest prawdziwie lizbońską saudade. Leniwa struga improwizacji, choć nie brakuje w niej gęstych, tłustych, a nawet głośnych fraz, idealnie podprowadza nas pod epizod … drum’n’bass! Ostatni powrót do melodii tematu oznacza tu zmysłową kodę, która kończy 24-minutowy set.
Druga część koncertu trwa ponad 40 minut i zdaje się być
prawdziwą epopeją free jazzowej improwizacji. Na starcie dęty dwugłos, który intonuje
śmiech małej Luisy (zgodnie z tytułem utworu!). Muzycy jednym ciałem podają
emocjonalne frazy, stojąc przy tym na palcach i patrząc głęboko w chmury. Potem
podczepiają się pod groove basu, ale
nie eskalują ani tempa, ani emocji. Płyną swobodnie, zanurzeni w sennych marzeniach.
Narracja znów dzieli się na tria. Te z trąbką wydaje się być wyjątkowo minimalistyczne,
urokliwie rozkołysane, te z saksofonem pełne ognia i namiętności. Pomiędzy nimi
jest też miejsce na zmyślne solo kontrabasu. Po dwóch triach artyści znów
wracają do tematu, szybko go ogrywają, wspinają się na drobny szczyt i hamują. Po
15 minucie trąbka i saksofon wznoszą swe melodyjne modły ku niebieskiemu
sklepieniu, a na gryfie kontrabasu - po raz pierwszy - pojawia się smyczek i
zostanie tam na cały kwadrans. Narracja wchodzi teraz w fazę definitywnie kameralną,
muzycy sięgają po nowe dźwięki i na każdym kroku zaskakują. Strzygą uszy długimi
frazami, rzewnie śpiewają, niekiedy pozwalają perkusji na całkowite
zamilknięcie. Nie brakuje także tu trzyosobowych epizodów z sekcją. Szczególnie
pięknie dzieje się wtedy, gdy trąbka popiskuje, smyczek syci flow klimatami ancient dance, a perkusja stawia talerzowe stemple narracyjnego
rytuału. Powrót do kwartetu w tym wypadku oznacza eskalację wcześniej
zasygnalizowanych lamentów (czemu sprzyja rozgrzany do czerwoności smyczek).
Muzycy jedną pętlę narracji grają teraz dynamicznie, kolejną niebywale powoli.
Z tej dramaturgicznej przeplatanki ostatecznie wyłania się duet smyczka i
perkusyjnych talerzy. Dęciaki wracają, ale narracja wciąż leje się bardzo
kameralnym strumieniem, choć nabiera dynamiki. Po upływie drugiego kwadransa powraca
basowy groove i opowieść wpada w urokliwą
histerię. Emocje pną się ku górze, artyści szukają kolejnych ognisk zapalanych.
Mniej więcej sześć minut przed końcem zostaje dany sygnał do mimowolnej finalizacji.
Powrót do tematu, garście didaskalii, kilka znaków zapytania i drobny epizod drum’n’bass. Saksofon powraca melodyjnie
repetując, sekcja rytmu płynie w swoim tempie, a trąbka milczy. I tak będzie
już do ostatniej sekundy tego wspaniałego koncertu.
Luís Vicente 4tet House
In The Valley (Clean Feed Records, CD 2023). Luís Vicente – trąbka i
kompozycje, John Dikeman – saksofon tenorowy, Luke Stewart – kontrabas oraz
Onno Govaert – perkusja. Nagranie koncertowe, Igreja do Espírito Santo, Caldas da Rainha, Portugalia, lipiec
2021. Dwa utwory, 67:15.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz