wtorek, 23 stycznia 2024

Mats Gustafsson’ back to acoustic: Gush! Ensemble E! Hydros 9!


Wnikliwi Czytelnicy Trybuny zauważyli być może, iż ostatnimi czasy legenda free jazzu i muzyki improwizowanej, szwedzki saksofonista Mats Gustafsson pojawia się tu jakby rzadziej. Nie wynika to bynajmniej z faktu, iż artysta wydaje mniej albumów, tudzież jest mniej aktywny koncertowo. To raczej konsekwencja tego, iż artysta od dłuższego czasu koncentruje się na graniu … głośnej i na ogół obudowanej elektroniką muzyki, która systematyczne oddala się od naszego ulubionego freely improvised music. Szanujemy każdy wybór artystyczny, jakkolwiek w tym przypadku od dawna mamy poczucie pewnej straty dla współczesnego wizerunku gatunku.

Z tym większą radością donosimy, iż Gustafsson zaprezentował jesienią ubiegłego roku aż trzy nowe albumy, które zdają się zwiastować powrót do idei akustycznego (lub prawie akustycznego) muzykowania. Co więcej, jednym z przejawów tej wspaniałej tendencji jest fonograficzne odrodzenie się jednej z najważniejszych formacji europejskiego free jazzu lat 90., czyli formacji Gush, którą Mats współtworzy z kolejnymi wybitnymi obywatelami Królestwa Szwecji – pianistą Stenem Sandellem i perkusistą Raymondem Stridem. Do gushowej reinkarnacji dodać trzeba jeszcze dwie orkiestry (Ensemble E i Hidros 9), które pod wodzą Matsa dostarczyły nam jesienią mnóstwo bardzo dobrych wrażeń muzycznych. I jakby było mało, wszystkie albumy, które dziś omówimy, zostały nagrane w Polsce!



 

Gush 30 (Not Two Records, 3CD 2023)

Alchemia, Manggha, Kraków, listopad 2018: Mats Gustafsson – reslide sax, saksofon sopranowy, tenorowy, barytonowy, flet, Sten Sandell – fortepian, głos, Raymond Strid – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz goście: Christine Abdelnour – saksofon altowy (utwory od 2-2 do 2-5), Jörgen Adolfsson – saksofon altowy (3-2, 3-6), Anders Nyqvist – trąbka (1-3 do 1-5), Philipp Wachsmann – skrzypce (2-1, 2-5), Sofia Jernberg – głos (1-2 do 1-5), Sven-Åke Johansson – recytacja (3-3, 3-4), Peter Söderberg – gitara, lutnia (3-2, 3-5). Łącznie siedemnaście improwizacji, 157 minut.

Gush świętował w Krakowie trzydzieste urodziny niemal dokładnie pięć lat temu. Fonograficzna dokumentacja wydarzenia trafia do nas dopiero teraz, ale warto było na nią bezwzględnie czekać. Trzy wieczory, trio bazowe i siódemka gości, która wchodzi w improwizowane interakcje z jubilatami w trakcie kilkunastu improwizacji. W dwóch przypadkach goście improwizują także sami ze sobą.

Dysk pierwszy przynosi sześć improwizacji – trio saute, kwartet z wokalistką, kwintet z wokalistką i trębaczem (w trzech utworach) i duet gości, pomieszczony pomiędzy pierwszą, a drugą improwizacją rzeczonego kwintetu. Początek Gustafssona, Sandella i Strida, to bukiet wyważonego post-jazzu, w pół kroku do estetyki free, ale i dwa kroki od zgrzebnej post-balladowości. Wszystko doposażone dużą porcją brzmieniowych i dramaturgicznych subtelności. Mats korzysta najpierw z tenoru, potem z sopranu, Sten pracuje głównie na klawiaturze, a Raymond sięga po jak zawsze szeroką paletę drums & percussion. Po dojściu wokalistki Jernberg improwizacja bardziej skupia się na dźwiękach preparowanych, dobrze pracuje z ciszą, a jej puentę stanowi drobna eksplozja emocji. Z kolei w kwintecie narracja do całego arsenału użytych technik rozszerzonych dodaje dużo jazzu i czystych, trębackich fraz Nyqvista. Trzy improwizacje kwintetu, to zarówno gra na małe pola, moc brzmieniowych atrakcji (z barytonem i inside piano), kontrolowana ekspresja na wydechu, jak i spora liczba jazzowych akcji w podgrupach. W części przedostatniej szczególnie podobać się może ekspresyjne duo saksofonu i perkusji. W finałowej odsłonie trzeba też odnotować pojawienie się fletu. Dysk uzupełnia niezbyt długa improwizacja wokalistki i trębacza. Sporo tu dźwięków preparowanych, ale także momentów dramaturgicznego rozdroża.

Drugi dzień urodzin, czyli dysk drugi, to pięć improwizacji - trio ze skrzypkiem, trzy krótkie akcje tria z saksofonistką, wreszcie finał wieczoru zrealizowany w kwintecie. Gush grywał onegdaj z Wachsmannem, przyjmował wtedy nazwę Gushwachs! Tu kwartet zagłębia się w subtelnościach akcji kameralnych – śpiewne skrzypce, emocjonalny flet, inside piano i perkusyjne zdobienia. W fazie środkowej muzycy sięgają niemal po estetykę folkową, na koniec zaś raczą nas sporą dawką ekspresji. Improwizacje z Abdelnour, to ocean saksofonowych, niekiedy minimalistycznych preparacji wsparty prawie niedostrzegalnym akompaniamentem pianisty i perkusisty. To bez wątpienia crème de la crème całych urodzin, ze szczególnym uwzględnieniem klasy saksofonistki. Dysk wieńczy rozbudowana improwizacja kwintetu. Spokojny początek budowany czystymi frazami, potem dość szybka wspinaczka na szczyt, w fazie środkowej didaskalia drobiazgowych, preparowanych brzmień (z fletem, a także urokliwymi frazami altu i skrzypiec), wreszcie bardzo ekspresyjne zakończenie, niestety z prawie niesłyszalną w tumulcie free jazzu alcistką.

Dzień trzeci, finałowy, to sześć improwizacji – trio bazowe, duet gości (gitara i saksofon altowy), dwie miniatury tria z recytatorem, a na koniec dwa kwartety – najpierw z gitarą, potem z altem. Otwarcie tria zbudowane jest na kontraście – mroczny, filigranowy początek i ekspresyjna puenta, z pewnością najgłośniejszy moment urodzinowej trzydniówki. Mats zaczyna na tenorze, kończy na flecie, a ekspresyjne solo prezentuje pianista. Duet gości – gitarzysta Söderberg i alcista Adolfsson – to minimalistyczna zabawa na wdechu, trochę dronów i narracyjnych pętli, dość wszakże mało ekspresyjna ekspozycja. Z radością witamy ponownie na scenie Gush, które najpierw serwuje nam dwie krótkie opowieści z głosem. W roli narratora … perkusyjna legenda gatunku, czyli Sven-Åke Johansson! W pierwszej części gość używa języka szwedzkiego i zdaje się głosić jakiś manifest, w drugiej części opowiada ciekawą historię używając języka angielskiego. Trio świetnie mu akompaniuje, jakby zostało stworzone trzy dekady temu tylko po to, by przygrywać trupie teatralnej. Urodzinową dokumentację wieńczą kolejne dwa kwartety. Ten z gitarzystą zdaje się być lekki niczym Jezioro Łabędzie, ten drugi z alcistą sięga po melodie, a także frazy preparowane. Pierwszy nie stroni od dynamiki na etapie rozwinięcia, drugi przyobleka się w szaty farewell song, po czym dość niespodziewanie eksploduje mocą pełnokrwistego free jazzu.



 

Mats Gustafsson & Ensemble E EE Opus One (Trost Records, CD 2023)

Festiwal Kody, Lublin, maj 2022 (koncert) oraz Polskie Radio, Warszawa, wrzesień 2022 (dogrywki): Helga Myhr – skrzypce, Sylwia Świątkowska – biłgorajska suka, Susana Santos Silva – trąbka, Maniucha Bikont – głos, tuba, Daniel Formo – organy, fortepian preparowany, Arne Forsén – fortepian preparowany, klawikord, instrumenty perkusyjne, Mats Gustafsson – saksofon barytonowy, flet, spilåpipa, dyrygentura. Jeden utwór, 48 minut.

Opus One, to z jednej strony efekt fascynacji muzyką folkową Gustafssona i jego rozbudowana kompozycja - mozaika motywów i akcji w podgrupach, którą artyści starają się łączyć w strumień zwartej opowieści, z drugiej niebanalny zamysł pozwalający zebrać intrygujący, międzynarodowy aparat wykonawczy. Połączenie brzmień typowo folkowych i preparowanych fraz dętych, tudzież pianistycznych wypada doprawdy intrygująco, a wiele epizodów trzeba uznać za definitywnie wartościowe. Udanie skonstruowane elementy składowe nie zawsze budują tu jednak linearną opowieść, innymi słowy bywa, że brakuje efektu synergii, a dramaturgia czterdziestu ośmiu minut koncertu napotyka na drobne mielizny.

Początek koncertu jest dalece kameralny, budowany minimalistycznymi akcjami, pełnymi rozwagi i determinacji nieczynienia zbyt pochopnych ruchów. Powolna opowieść jest kontrapunktowana zarówno dętymi frazami free impro, jak i folkowymi plamami melodii. Na tym etapie podobać się może szczególnie śpiew płynący na bazie strunowych ekspozycji. Kolejne wejście dętych i piana przypomina już małą burzę z piorunami. Po jej dość sprawnym ugaszeniu (okolice 12 minuty) kilka samotnych chwil mają onirycznie brzmiące organy. Następne fazy koncertu zdobią akcje piana i perkusjonalii oraz ponownie folk płynący ze strun. W okolicach 25 minuty muzykuje już chyba cały septet, ale aura pozostaje folkowa. Narracja kołysze się od incydentalnych, ale akustycznie dosadnych akcji free impro do folkowych epizodów z dobrze zarysowaną linią narracji. Swoje dokłada tu tuba, która stara się łączyć estetycznie obie frakcje ansamblu. Po 35 minucie dostajemy wyjątkowo urokliwy passus wokalny, dla którego kameralny akompaniament kreuje kilku strumieni dźwiękowych. Po zejściu w ciszę opowieść startuje od nowa. Dużo w niej teraz nerwowych, rwanych fraz, generowanych przez obie frakcje (szczególne brawa dla strunowców!). Narracja zdaje się być jednocześnie taneczna i smutna, delikatnie oniryczna. To drugie zapewnia choćby duet organów i piana doposażony kilkoma głębszymi oddechami fletu. Samo zakończenie koncertu trwa kilka minut i wydaje się być odrobinę niedopracowane – z jednej strony folkowa zgrzebność, z drugiej post-jazzowy background i porcja fraz preparowanych. Ostatnia prosta zostaje pozostawiona samotnie wybrzmiewającej, biłgorajskiej suce.



Mats Gustafsson Hidros 9 Mirrors (Trost Records, CD 2023)

Avant Art Festival, Warszawa, 2022 - Soliści: Anders Nyqvist - trąbki (slide, piccolo), Colin Stetson – amplifikowany saksofon basowy, Hedvig Mollestad – gitara, Per-Åke Holmlander – tuba, Jerome Noetinger - tape machine, Dieb13 – gramofony; NyMusikk Trondheim: Eira Bjørnstad Foss – skrzypce, Matilda Rolfsson – bęben basowy, Lars Ove Fossheim – gitara, Michael F. Duch – bas, Øyvind Engen – wiolonczela, Kyrre Laastad – perkusja i elektronika, Nicolas Leirtrø – bas, Daniel Formo – organy, fortepian preparowany, Ida Løvli Hidle – akordeon; Avant Art Ensemble: Teoniki Rożynek – skrzypce, Dominika Korzeniecka – bęben basowy, Szymon Wójcik – gitara, elektronika, Rafał Różalski – bas, Magdalena Bojanowicz – wiolonczela, Qba Janicki – perkusja i elektronika, Paweł Romańczuk – bas, Barbara Drażkov – organy, fortepian preparowany, Zbigniew Chojnacki – akordeon; Mats Gustafsson – dyrygentura, kompozycja na dwa identyczne, 9-osobowe zespoły kameralne, czterech solistów, tape machine oraz gramofony. Dziewięć części, 77 minut.

Druga z prezentowanych dziś orkiestr, to zdecydowanie bardziej epickie przedsięwzięcie – dwa niemal bliźniacze instrumentalnie nonety (jeden norweski, drugi polski), czterech improwizujących solistów, dwóch elektroakustycznych instalatorów na taśmach i gramofonach, wreszcie dyrygujący, tym razem pozbawiony instrumentu Gustafsson. Dźwięki koncertu wypełniają prawie całą nominalną pojemność dysku kompaktowego i dzielą się na dziewięć opowieści – od Intro po Outro, poprzez odpowiednio: Lustra, Cienie, Echo, Refleksje i ponownie, ale w lustrzanym odbiciu: Echo, Cienie i Lustra. Znów mnóstwo wrażeń fonicznych i dramaturgicznych, znów podobna uwaga, jak przypadku Ensemble E – ekscytujące niekiedy epizody, na ogół w podgrupach (często nawet w duetach!), nie zawsze łączą się w zwartą, równie intrygującą całość.

Opowieść, zgodnie z tym, co powyżej, można porównać do piramidy. Od otwarcia, poprzez wystudzone, w pełni kontrolowane epizody w podgrupach (bardziej akustyczne Mirrors i Shadows, bardziej elektroakustyczne Echoes), po szczytowe w tym wypadku Reflections, gdzie akcji i emocji jest najwięcej, aż po drogę powrotną, stanowiącą konstruktywną repryzę drogi na szczyt, niekiedy szczęśliwie doposażoną w większą dawkę żywiołowości i improwizowanych mini eskalacji. Bardzo bogate instrumentarium, gigantyczny, 25-osobowy skład generuje w trakcie koncertu mnóstwo dźwięków i sytuacji scenicznych, ale pomiędzy zadanymi tematami pojawia się dużo chwil ciszy, momentów zaniechania i nadmiernej kontroli narracyjnej. Fragmenty nagrania, gdy wykorzystywany jest cały aparat wykonawczy można policzyć na palcach jednej ręki. Tak rzecz się ma w kulminacyjnym, piątym epizodzie, który, tu bez zaskoczenia, jest najciekawszym fragmentem koncertu. Budowanym skrupulatnie, płynącym szerokim spektrum dźwiękowym, uformowanym na pewnym etapie w jakże ekscytujące crescendo. Dużo ciekawych, elektroakustycznych zdarzeń przynoszą obie części Echa, dostarczające wielu brzmieniowych niespodzianek. Na drugim biegunie atrakcji śmiało można usytuować obie części Mirrors, długie, łącznie trwające ponad dwa kwadranse, nadmiernie doposażone w momenty dramaturgicznego zastoju. Nie sposób zatem uniknąć konstatacji, iż orkiestra płynie zbyt często na zaciągniętym ręcznym i szkoda, iż precyzyjne ramy multi-kompozycji nie zostały w procesie wykonawczym nieco poluzowane, a muzycy puszczeni, w skończonej liczbie przypadków, na improwizacyjny żywioł.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz