piątek, 12 stycznia 2024

The Relative Pitch’ last from 2023: Omawi! Mongrels! The Recursive Tree! Vostok!


Amerykański label The Relative Pitch Records kończy kolejny, płodny dla siebie rok siedmioma listopadowymi nowościami. Jak zwykle obfitującymi w ekscytujące wydarzenia foniczne, ponadgatunkowe koincydencje i niebanalne sytuacje dramaturgiczne.

Dość wnikliwie przyjrzymy się czterem spośród wspomnianych nowości. Zaczniemy od amsterdamskiego tria post-jazzowego z istotnym udziałem polskiej pianistki Marty Warelis. W dalszej kolejności sięgniemy po multikontynentalny duet perkusisty, który zagra na gitarach i perkusjonalisty, który użyje gongów i dzwonów z dalekiego wschodu. W dzisiejszym zestawie nie zabraknie krwistego free jazzu, w świetnym, amerykańskim wydaniu, a także intrygującego ansamblu kameralnego, który zainspirowany tyleż literaturą, co geografią, postawi nas w sytuacji pewnego dysonansu poznawczego. Ostatni z albumów zepnie nasz zbiór niebanalną repryzą miejsca akcji, albowiem znów zameldujemy się w stolicy Holandii.

So, welcome!

 


Omawi (Warelis, Govaert, de Joode) Waive

Zaal 100, Amsterdam, październik 2021: Marta Warelis – fortepian, Onno Govaert – perkusja oraz Wilbert de Joode – kontrabas. Pięć improwizacji, 55 minut.

Znany amsterdamski klub, a w nim muzycy, których wyjątkowo cenimy i których wyśmienite na ogół nagrania omawiamy na tych łamach często - bez zbędnych zatem introdukcji zanurzamy się w urokliwych dźwiękach piana, kontrabasu i perkusji. Tymczasem artyści rozpoczynają swoją opowieść z poziomu ciszy. Pierwsze frazy z fortepianowej klawiatury płyną z oddali, na gryfie kontrabasu mości się smyczek, a leniwe akcje uzupełniają subtelności z werbla. Narracja jest dalece filigranowa, pełna drobnych interakcji, klejona w swobodny nurt improwizacji bez nadmiernego pośpiechu. Zdaje się, że punktem wyjścia jest tu wyzwolona kameralistyka, zaś celem podróży, pozbawiony szczegółowych wytycznych narracyjnych, post-jazz. Rozbudowana pieśń otwarcia finalizuje się intrygującym zagęszczeniem, poprzedzonych solową akcją drummera, a potem jego duetem z kontrabasistą. W kolejnej opowieści królują frazy preparowane. Smyczek, płaskie krawędzie werbla i tomów, dno pudła rezonansowego piana, smukłe melodie i akcenty post-klasyczne. Trzecia improwizacja z kolei odważniej sięga po jazzowe atrybuty, wpada w taneczny rytm i ciekawą dynamikę.

Czwarta improwizacja znów lepi się z mikro zdarzeń fonicznych – inside piano, smyczek, perkusjonalne dodatki, a wszystko klecone niekiedy metodą call & responce. Post-balladowa estetyka zyskuje tu na dynamice dzięki nerwowemu drummingowi, ale po czasie zdaje się wracać do punktu wyjścia. Piękne interakcje, urokliwa melodyka piana, gra na małe pola w towarzystwie ciszy. Końcową opowieść otwiera długa, obfita w wydarzenia introdukcja kontrabasu i perkusji. Wybudzenie się pianistki jest intrygująco nerwowe, dzięki czemu trio zaczyna balansować na równi pochyłej taplając się w coraz gęstszych emocjach. Gdy do gry wraca smyczek, improwizacja efektownie tłumi ekspresję i nabiera niemal tanecznej lekkości, jakby muzycy postawili nagle wypić kawę na zadumanym, nieco dżdżystym, paryskim Montmartre, a ich ulubiona kawiarenka rysowała się już na horyzoncie.




Tony Buck & Mark Nauseef Mongrels

Berlin, Zerkall (Niemcy), Matsumoto (Japonia), 2022: Tony Buck – gitara elektryczna, akustyczna, basowa, mono-chord, waterphone, zulu-bells oraz instrumentalne preparacje, Mark Nauseef - azjatyckie dzwony i gongi. Siedem otworów, 48 minut.

Tony Buck nagrywał gitary i inne urządzenia generujące plany dźwiękowe w Berlinie, z kolei Mark Nauseef zarejestrował dźwięki dzwonów i gongów pochodzących z różnych części Azji w Japonii. Efekt ich prac jest dalece intrygujący, niekiedy niosący posmak rytualnej psychodelii, jaką uraczył nas australijski perkusista na swoim doskonałym dziele solowym Environmental Studies. Tym razem nie używa wszakże akcesoriów perkusyjnych, a wszystkie dźwięki tej kategorii pozostawia swojemu amerykańskiemu partnerowi. 

Album składa się multigatunkowego, rytualnego otwarcia, które trwa kilka minut, niemal półgodzinnej narracji głównej i pięciu miniatur, które domykają płytę. Po spokojnym zainicjowaniu opowieści muzycy przenoszą nas do onirycznego świata wielotrakowej gitary skąpanej w dźwiękach gongów i dzwonów, które tworzą powłokę delikatnego percussion. Wszystko płynie do naszych uszu nasączone post-psychodelicznym pogłosem, pełnym rezonujących, mglistych plam dźwiękowych. Narracja jest spokojna, niemal lewitująca, bazuje na repetycji, ale zdaje się, że uśpiony, post-rockowy background mógłby uczynić tu wiele dobrego. Czasami ta długa, nieco spirytualna, skomponowana improwizacja przypomina wielką orkiestrę post-folkową. Ostatnie dziesięć minut utworu bardziej tętni życiem, ale też ucieka w mrok i niedopowiedzenia. Końcowe pięć miniatur nie zawsze trzyma wysoki poziom części głównej albumu. Jeśli narracja skupia się na dźwiękach niezwykle filigranowych perkusjonalii i syci się dalekowschodnią zadumą, nie potrzebnie tłumi emocje. Gdy na czele staje gitara (jak w utworze piątym), robi się znacznie ciekawiej, mroczniej i bardziej tajemniczo.



 

John Blum, David Murray, Chad Taylor The Recursive Tree

The Bunker Studio, Brooklyn, grudzień 2022: John Blum – fortepian, David Murray – saksofon tenorowy oraz Chad Taylor – perkusja. Dziewięć utworów, 52 minuty.

Czas na prawdziwie free jazzową propozycję - ekspresyjny pianista, typ iście taylorowski, wciąż brnący do góry z mocą niekończącej się kreatywności, legenda jazzowego, po części free jazzowego saksofonu, wreszcie wyjątkowo bystry i kompetentny drummer. Panowie wchodzą na wysokie C w pierwszej sekundzie swej marszruty i nie zdejmując nogi z gazu dokonują żywota po upływie 50 minut z okładem. Ich żywiołowa, niezwykle wartościowa improwizacja (muzycy grają ze sobą pierwszy raz!), tylko incydentalnie wkracza w obszary bardziej wystudzone. Na czele orszaku temperamentny pianista, saksofonista częściej w roli kolorysty, ale świetnie dawkuje intensywności gry, wreszcie perkusista, która czuwa nad całością, nie eskaluje tempa bez powodu, udanie kontrapunktuje szaleństwa pianisty.

Album introdukuje dynamiczne, agresywne piano, po chwili do gry wskakują szorstko brzmiący, rozhuśtany saksofon i perkusja z dobrze wyregulowaną dynamiką. Oto free jazz, który lubi posmak loftowego grania z lat 70. ubiegłego stulecia, który dobrze zna swoje korzenie, który kocha rytm i uwielbia wokół niego tańczyć. W drugiej części owa atencja dla rytmu powoduje, iż narracja przypomina rozśpiewaną sambę. W kolejnej przez moment można odnieść wrażenie, że tym razem bez ballady się nie obędzie. Ale wystarczy chwila, by drive piana i perkusji plus tenorowy zaśpiew poniosły improwizację na kolejne wysokie wzgórze. W następnych improwizacjach muzycy stawiają na ekspresję, ale nie eskalują nadmiernie masywności swoich fraz. Ich free jazz zdaje się nabierać lekkości, taneczności, wręcz post-swingowej ulotności. Piąta część budowana jest na ciekawym dysonansie – piano zdaje się tu galopować, podczas gdy dęciak i perkusja pracują w swoim, dalece spokojniejszym tempie. W trakcie kolejnych czterech utworów sytuacja dramaturgiczna nie ulega specjalnym zmianom. Czasami więcej do powiedzenia ma tu drummer, gdy udanie otwiera szóstą i ósmą opowieść. W drugiej z nich muzycy serwują nam garść bystrych interakcji w formie swobodnych pytań i odpowiedzi. Ostatnią, ale za to pokaźną porcję emocji dostarcza nam końcowa, rozbudowana improwizacja. Co jest dla tego albumu rzadkością, narracja ma tu fazy duetowe, a podsumowuje ją zgrabna, finałowa galopada.



 

Vostok (Schouten, Courtois, Janssen) Remote Islands

Orgelpark, Amsterdam, marzec 2023: Fie Schouten – klarnety, basset horn. Vincent Courtois – violoncello, Guus Janssen - piano, organy, harmonium, harpsichord oraz gościnnie: Giuseppe Doronzo – saksofon barytonowy (utwory 6-8, 10). Dwanaście utworów, 55 minut.

Na zakończenie proponujemy podróż dalece kameralną, definitywnie improwizowaną, dodatkowo inspirowaną (tu nie znamy wszystkich szczegółów) … atlasem dalekich wysp, jeśli tytuł dzieła niejakiej Judith Schalansky dosłownie przetłumaczymy na język nam ojczysty. Nas oczywiście interesuje nade wszystko efekt dźwiękowy pracy trójki (czasami czwórki) mniej znanych artystów, a ten bywa incydentalnie doprawdy intrygujący. Dwanaście opowieści tułaczych na instrumenty dęte, strunowe i klawiszowe – jest na czym zawiesić ucho!

Amsterdamską historię otwiera kilka krótkich, zgrabnych opowieści na temat. Dla odbioru całego wszakże dzieła kluczowe zdają się być środkowe improwizacje, szczególnie zaś szósta odsłona, która trwa niemal dwanaście minut. Po tych bardziej rozbudowanych ekspozycjach album wieńczy znów kilka krótszych form. Otwarcie jest smutne, bardzo kameralne, odrobinę ilustracyjne, choć zdecydowanie nie jest to popołudniowy serial przygodowy. Życie budzi się tu serią leniwych, niepewnych kroków. Pierwsze ślady dynamiki, to czwarta improwizacja i coś na kształt wariacji na temat Different Trains Steve’a Reicha. Najdłuższa, szósta opowieść płynie niskimi dźwiękami dęciaków i wysokimi frazami strunowca. Całość efektownie przyprawiona jest dźwiękami inside piano. Po żmudnych przygotowaniach improwizacja intrygująco zagęszcza tu ścieg i cieszy uszy szerokim spektrum dźwiękowym. Jeszcze ciekawiej prezentuje się siódma część, klejona z ekspozycji realizowanych w podgrupach - najpierw klarnetu i klawikordu, potem violoncello, harmonium i barytonu. W kolejnych opowieściach nie brakuje dodatkowych akcentów, takich jak rytmiczne post-percussion, kilka garści jakże kuszących fraz preparowanych i kolejny udany duet – tym razem klawiszy i masywnego dęciaka. Album wieńczy taneczna, rozśpiewana ekspozycja, pełna intrygującej radości chwili. 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz