Amerykański label The Relative Pitch Records kończy kolejny, płodny dla siebie rok siedmioma listopadowymi nowościami. Jak zwykle obfitującymi w ekscytujące wydarzenia foniczne, ponadgatunkowe koincydencje i niebanalne sytuacje dramaturgiczne.
Dość wnikliwie przyjrzymy się czterem spośród wspomnianych
nowości. Zaczniemy od amsterdamskiego tria post-jazzowego z istotnym udziałem
polskiej pianistki Marty Warelis. W dalszej kolejności sięgniemy po multikontynentalny
duet perkusisty, który zagra na gitarach i perkusjonalisty, który użyje gongów
i dzwonów z dalekiego wschodu. W dzisiejszym zestawie nie zabraknie krwistego
free jazzu, w świetnym, amerykańskim wydaniu, a także intrygującego ansamblu
kameralnego, który zainspirowany tyleż literaturą, co geografią, postawi nas w
sytuacji pewnego dysonansu poznawczego. Ostatni z albumów zepnie nasz zbiór
niebanalną repryzą miejsca akcji, albowiem znów zameldujemy się w stolicy
Holandii.
So, welcome!
Omawi (Warelis, Govaert, de Joode) Waive
Zaal 100,
Amsterdam, październik 2021: Marta Warelis – fortepian, Onno Govaert – perkusja
oraz Wilbert de Joode – kontrabas. Pięć improwizacji, 55 minut.
Znany amsterdamski klub, a w nim muzycy, których wyjątkowo
cenimy i których wyśmienite na ogół nagrania omawiamy na tych łamach często -
bez zbędnych zatem introdukcji zanurzamy się w urokliwych dźwiękach piana,
kontrabasu i perkusji. Tymczasem artyści rozpoczynają swoją opowieść z poziomu
ciszy. Pierwsze frazy z fortepianowej klawiatury płyną z oddali, na gryfie kontrabasu
mości się smyczek, a leniwe akcje uzupełniają subtelności z werbla. Narracja
jest dalece filigranowa, pełna drobnych interakcji, klejona w swobodny nurt improwizacji
bez nadmiernego pośpiechu. Zdaje się, że punktem wyjścia jest tu wyzwolona
kameralistyka, zaś celem podróży, pozbawiony szczegółowych wytycznych
narracyjnych, post-jazz. Rozbudowana pieśń otwarcia finalizuje się intrygującym
zagęszczeniem, poprzedzonych solową akcją drummera,
a potem jego duetem z kontrabasistą. W kolejnej opowieści królują frazy preparowane.
Smyczek, płaskie krawędzie werbla i tomów, dno pudła rezonansowego piana, smukłe
melodie i akcenty post-klasyczne. Trzecia improwizacja z kolei odważniej sięga
po jazzowe atrybuty, wpada w taneczny rytm i ciekawą dynamikę.
Czwarta improwizacja znów lepi się z mikro zdarzeń
fonicznych – inside piano, smyczek, perkusjonalne
dodatki, a wszystko klecone niekiedy metodą call
& responce. Post-balladowa estetyka zyskuje tu na dynamice dzięki nerwowemu
drummingowi, ale po czasie zdaje się
wracać do punktu wyjścia. Piękne interakcje, urokliwa melodyka piana, gra na małe
pola w towarzystwie ciszy. Końcową opowieść otwiera długa, obfita w wydarzenia introdukcja
kontrabasu i perkusji. Wybudzenie się pianistki jest intrygująco nerwowe, dzięki
czemu trio zaczyna balansować na równi pochyłej taplając się w coraz gęstszych
emocjach. Gdy do gry wraca smyczek, improwizacja efektownie tłumi ekspresję i
nabiera niemal tanecznej lekkości, jakby muzycy postawili nagle wypić kawę na
zadumanym, nieco dżdżystym, paryskim Montmartre, a ich ulubiona kawiarenka rysowała
się już na horyzoncie.
Tony Buck & Mark Nauseef Mongrels
Berlin, Zerkall (Niemcy), Matsumoto (Japonia), 2022: Tony
Buck – gitara elektryczna, akustyczna, basowa, mono-chord, waterphone, zulu-bells oraz instrumentalne
preparacje, Mark Nauseef - azjatyckie dzwony i gongi. Siedem otworów, 48 minut.
Tony Buck nagrywał gitary i inne urządzenia generujące plany
dźwiękowe w Berlinie, z kolei Mark Nauseef zarejestrował dźwięki dzwonów i
gongów pochodzących z różnych części Azji w Japonii. Efekt ich prac jest dalece
intrygujący, niekiedy niosący posmak rytualnej psychodelii, jaką uraczył nas
australijski perkusista na swoim doskonałym dziele solowym Environmental Studies. Tym razem nie używa wszakże akcesoriów
perkusyjnych, a wszystkie dźwięki tej kategorii pozostawia swojemu amerykańskiemu
partnerowi.
Album składa się multigatunkowego, rytualnego otwarcia,
które trwa kilka minut, niemal półgodzinnej narracji głównej i pięciu miniatur,
które domykają płytę. Po spokojnym zainicjowaniu opowieści muzycy przenoszą nas
do onirycznego świata wielotrakowej gitary skąpanej w dźwiękach gongów i dzwonów,
które tworzą powłokę delikatnego percussion.
Wszystko płynie do naszych uszu nasączone post-psychodelicznym pogłosem, pełnym
rezonujących, mglistych plam dźwiękowych. Narracja jest spokojna, niemal lewitująca,
bazuje na repetycji, ale zdaje się, że uśpiony, post-rockowy background mógłby uczynić tu wiele
dobrego. Czasami ta długa, nieco spirytualna, skomponowana improwizacja przypomina wielką orkiestrę post-folkową.
Ostatnie dziesięć minut utworu bardziej tętni życiem, ale też ucieka w mrok i niedopowiedzenia.
Końcowe pięć miniatur nie zawsze trzyma wysoki poziom części głównej albumu. Jeśli
narracja skupia się na dźwiękach niezwykle filigranowych perkusjonalii i syci
się dalekowschodnią zadumą, nie potrzebnie tłumi emocje. Gdy na czele staje gitara
(jak w utworze piątym), robi się znacznie ciekawiej, mroczniej i bardziej
tajemniczo.
John Blum, David Murray, Chad Taylor The Recursive Tree
The Bunker Studio,
Brooklyn, grudzień 2022: John Blum – fortepian, David Murray – saksofon
tenorowy oraz Chad Taylor – perkusja. Dziewięć utworów, 52 minuty.
Czas na prawdziwie free jazzową propozycję - ekspresyjny
pianista, typ iście taylorowski, wciąż brnący do góry z mocą niekończącej się
kreatywności, legenda jazzowego, po części free jazzowego saksofonu, wreszcie
wyjątkowo bystry i kompetentny drummer.
Panowie wchodzą na wysokie C w
pierwszej sekundzie swej marszruty i nie zdejmując nogi z gazu dokonują żywota
po upływie 50 minut z okładem. Ich żywiołowa, niezwykle wartościowa
improwizacja (muzycy grają ze sobą pierwszy raz!), tylko incydentalnie wkracza
w obszary bardziej wystudzone. Na czele orszaku temperamentny pianista,
saksofonista częściej w roli kolorysty, ale świetnie dawkuje intensywności gry,
wreszcie perkusista, która czuwa nad całością, nie eskaluje tempa bez powodu,
udanie kontrapunktuje szaleństwa pianisty.
Album introdukuje dynamiczne, agresywne piano, po chwili do
gry wskakują szorstko brzmiący, rozhuśtany saksofon i perkusja z dobrze
wyregulowaną dynamiką. Oto free jazz, który lubi posmak loftowego grania z lat
70. ubiegłego stulecia, który dobrze zna swoje korzenie, który kocha rytm i
uwielbia wokół niego tańczyć. W drugiej części owa atencja dla rytmu powoduje,
iż narracja przypomina rozśpiewaną sambę. W kolejnej przez moment można odnieść
wrażenie, że tym razem bez ballady się nie obędzie. Ale wystarczy chwila, by drive piana i perkusji plus tenorowy zaśpiew
poniosły improwizację na kolejne wysokie wzgórze. W następnych improwizacjach
muzycy stawiają na ekspresję, ale nie eskalują nadmiernie masywności swoich
fraz. Ich free jazz zdaje się nabierać lekkości, taneczności, wręcz post-swingowej
ulotności. Piąta część budowana jest na ciekawym dysonansie – piano zdaje się
tu galopować, podczas gdy dęciak i perkusja pracują w swoim, dalece spokojniejszym
tempie. W trakcie kolejnych czterech utworów sytuacja dramaturgiczna nie ulega
specjalnym zmianom. Czasami więcej do powiedzenia ma tu drummer, gdy udanie otwiera szóstą i ósmą opowieść. W drugiej z
nich muzycy serwują nam garść bystrych interakcji w formie swobodnych pytań i
odpowiedzi. Ostatnią, ale za to pokaźną porcję emocji dostarcza nam końcowa, rozbudowana
improwizacja. Co jest dla tego albumu rzadkością, narracja ma tu fazy duetowe,
a podsumowuje ją zgrabna, finałowa galopada.
Vostok (Schouten, Courtois, Janssen) Remote Islands
Orgelpark, Amsterdam,
marzec 2023: Fie Schouten – klarnety, basset horn. Vincent Courtois – violoncello, Guus Janssen - piano, organy,
harmonium, harpsichord oraz
gościnnie: Giuseppe Doronzo – saksofon barytonowy (utwory 6-8, 10). Dwanaście
utworów, 55 minut.
Na zakończenie proponujemy podróż dalece kameralną,
definitywnie improwizowaną, dodatkowo inspirowaną (tu nie znamy wszystkich
szczegółów) … atlasem dalekich wysp, jeśli tytuł dzieła niejakiej Judith
Schalansky dosłownie przetłumaczymy na język nam ojczysty. Nas oczywiście
interesuje nade wszystko efekt dźwiękowy pracy trójki (czasami czwórki) mniej znanych
artystów, a ten bywa incydentalnie doprawdy intrygujący. Dwanaście opowieści
tułaczych na instrumenty dęte, strunowe i klawiszowe – jest na czym zawiesić
ucho!
Amsterdamską historię otwiera kilka krótkich, zgrabnych
opowieści na temat. Dla odbioru całego wszakże dzieła kluczowe zdają się być środkowe
improwizacje, szczególnie zaś szósta odsłona, która trwa niemal dwanaście
minut. Po tych bardziej rozbudowanych ekspozycjach album wieńczy znów kilka
krótszych form. Otwarcie jest smutne, bardzo kameralne, odrobinę ilustracyjne,
choć zdecydowanie nie jest to popołudniowy serial przygodowy. Życie budzi się tu
serią leniwych, niepewnych kroków. Pierwsze ślady dynamiki, to czwarta improwizacja
i coś na kształt wariacji na temat Different
Trains Steve’a Reicha. Najdłuższa, szósta opowieść płynie niskimi dźwiękami
dęciaków i wysokimi frazami strunowca. Całość efektownie przyprawiona jest
dźwiękami inside piano. Po żmudnych przygotowaniach
improwizacja intrygująco zagęszcza tu ścieg i cieszy uszy szerokim spektrum dźwiękowym.
Jeszcze ciekawiej prezentuje się siódma część, klejona z ekspozycji
realizowanych w podgrupach - najpierw klarnetu i klawikordu, potem violoncello, harmonium i barytonu. W
kolejnych opowieściach nie brakuje dodatkowych akcentów, takich jak rytmiczne post-percussion, kilka garści jakże kuszących
fraz preparowanych i kolejny udany duet – tym razem klawiszy i masywnego
dęciaka. Album wieńczy taneczna, rozśpiewana ekspozycja, pełna intrygującej
radości chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz