Dziś kolejny odcinek z cyklu Idzie nowe i nie wolno tego faktu ignorować! Artyści, jacy stworzyli album, nad którym pochylimy za moment receptory muzycznych zmysłów gościli już na naszych łamach, ale wciąż są twórcami na tzw. dorobku i bezwzględnie uznawać ich winniśmy za młodą, świeżą krew europejskiej muzyki improwizowanej. I to, tej definitywnie wysokogatunkowej.
Pianistka Marlies Debacker i sax player Salim(a) Javaid (muzyk zdaje się używać swojego imienia
zarówno w formie męskiej, jak i damskiej, zatem pozostańmy przy określeniu
obcojęzycznym) przygotowali dla nas pięć kompozycji (nawet podzieli się ich
autorstwem), które w procesie wykonawczym smakują pełnokrwistym free improv.
Pierwsza z nich trwa prawie jedenaście minut, pozostałe to nieco krótsze formy.
Rytuał minimalistycznego otwarcia tworzą tu drobne uderzenia
wewnątrz pudła rezonansowego piana, powiewy lekkiego
dęciaka na pogłosie i głucha, wszechobecna cisza. Pojawiają się także subtelne,
matowe brzmiące klawisze, które zdają się stemplować coraz głębsze westchnienia saksofonu. Z dwóch strumieni fonii lepi się delikatny rezonans, który
śpiewa tubą dęciaka i strunami piana. W drugiej części doświadczamy nieco
większej porcji melodyki – z jednej strony delikatnie szorowane struny, z
drugiej półśpiewne odgłosy z tuby, a także odrobina mechaniki – coś skacze po
strunach, intensywnie pracują też dysze saksofonu. Narracja syci się nie do końca
leniwą nerwowością, z czasem nabiera masywności i niemal post-industrialnej
intensywności. Muzycy świetnie na siebie reagują, niemal bawią się w pytania i odpowiedzi,
po czym hamują wprost w rezonującą ciszę. Opowieść kona przy wtórze rytmicznego
stukania w pudło rezonansowe fortepianu.
Trzecią narrację kreuje nerwowy suspens. Grzmi subtelne
echo, do naszych uszu dociera delikatne stukanie i saksofonowe przedechy. Zdaje
się, że Javaid używa tu cięższego kalibru, to zapewne baryton. Debacker na niedługą
chwilę zamienia się w perkusjonalistkę, po czym przechodzi w tryb pracy na klawiaturze.
Opowieść pęcznieje, a z tuby saksofonu docierają niemal butcherowsko brzmiące parsknięcia, niczym biczowanie coraz
gęstszego echa. Incydentalnie dźwięki potrafią być teraz całkiem głośne, choć
wokół nich panoszy się szemrana cisza. Sama finalizacja smakuje konstytucyjnym
minimalizmem. W czwartej odsłonie Marlies pracuje zapewne na clavinecie, jakby szarpała za grube
struny, raczej nie fortepianowe. Salim(a) wpada tymczasem w drobne konwulsje. Flow nabiera pewnej mechanicznej powłoki,
a każdy dźwięk wchodzi w bystre interakcje z pozostałymi. Nerwowe tempo niespodziewanie
jednak umiera, pchając muzyków w świszczącą delikatność, kameralną powolność, niemal
grobowe westchnienia. Po niedługim czasie opowieść na powrót nabiera życia i
dodatkowo pewnej pokracznej melodyjności. Z tą zaskakującą przywarą skomponowana improwizacja efektownie
pęcznieje.
Ów dalece fantastyczny album wieńczy pieśń pożegnalna, tkana
z echa, rezonującej tuby saksofonu i pudła rezonansowego piana. Opowieść
faluje, unosi się ku górze i opada na samo dno. Niektóre dźwięki dochodzą tu z głębokiej
krypty, a całość przypomina ceremonialne namaszczenie umarłego. Ostatnia prosta
szkli się rezonującym ambientem.
Debacker/ Javaid Convolution
(Impakt Köln, CD 2024). Marlies Debacker - fortepian, clavinet oraz Salim(a) Javaid – saksofony. Nagranie zarejestrowane
w LOFT Köln, luty 2023. Pięć kompozycji/ improwizacji, 35 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz