Po muzykę powstałą w stolicy Katalonii sięgamy od lat z diabelską przyjemnością. Choć obracamy się na ogół w dość wąskiej grupie artystów, jakości nigdy nie brakuje, a ponadgatunkowy tygiel soczystych emocji jest naszym udziałem na każdym albumie.
Dziś na tapecie pięć nowości z Barcelony – trzy z nich, to dzieła
niezmordowanego Discordian Records, w tym dwa pod zacnym kierownictwem
artystycznym szefa labelu El Pricto. Dwie kolejne, to albumy wydane poza
Półwyspem iberyjskim, ale każdorazowo z udziałem najlepszego na świecie specjalisty
w dziedzinie no drumming percussion –
Vasco Trilli.
Luis Erades/ Diego Caicedo/ Seba Ramírez Death
Posture (Discordian Records, DL 2024)
Golden Apple, Barcelona,
lipiec 2023: Luis Erades – saksofon barytonowy i altowy, Diego Caicedo – gitara
elektryczna oraz Seba Ramírez – perkusja. Pięć utworów, 38 minut.
Death Posture, to nowa
konfiguracja personalna na scenie BCN – gitarzystę i saksofonistę znamy
doskonale, z kolei drummer, to człowiek
z dalekiej Ameryki Południowej. Panowie pichcą nam prawdziwie heretycką potrawę.
Utwory nieparzyste, to black-punkowy spazm na baryton i mroczną, ale obrośniętą
psychodelicznym rockiem gitarę, podsycany prostym, perkusyjnym bitem. Utwory nieparzyste
kleją się z preparowanego altu i równie kreatywnej w dekonstrukcji dźwięków gitary,
która chętnie ucieka w dubową nieskończoność. Ot, cała Barcelona! Gatunki i
stylistyczne konotacje nie mają jakiegokolwiek znaczenia – liczy się to, co
ostatecznie trafia do naszych uszu! Doskonały album, którego trzeba słuchać definitywnie
głośno!
Pierwsza odsłona ma swój black-punkowy motyw, który na
etapie spowolnienia obrasta strugą soczystych improwizacji. Baryton krzyczy, a gitara
i perkusja dokonują ostatecznego zniszczenia. Muzycy czerpią tu ze wszystkiego
– z mocnego rocka, krwawego free
jazzu, czy wreszcie bezgatunkowej magmy
godnej Johna Zorna. W drugiej części wchodzą w obszar mrocznych preparacji. Nim
pojawi się zalążek rytmu, wszędzie panoszą się plamy post-industrialu i akcenty
dubowe, a w tubie saksofonu altowego rodzi się dużo dobrego. W części trzeciej
rytualny black-punk powraca ze zdwojoną siłą. Opowieść kipi od emocji, ale nie szczędzi
nam pewnej przewrotnej taneczności i post-melodyjności. Free jazzowa puenta
tylko dodaje jakości. W czwartej opowieści muzycy strzygą uszami w demonicznym
przestrachu. Pulsuje echo, krwawi strużka ambientu. Całość dygocze niczym
dogorywający wojak w okopach pierwszej wojny światowej. Końcowa pieśń trzyma
się estetyki numerów nieparzystych, ale w fazie początkowej lepi z drobnych,
urywanych fraz. Muzycy świetnie na siebie reagują, a flow gęstnieje, choć nie nabiera tempa. Finał tonie w ogniu i
cudownym hałasie.
AMSIA Estrategias para el baile (Discordian
Records, DL 2024)
Askoitia, od maja 2021 do października 2023. AMSIA –
syntezator modularny, gramofony, inne modulatory dźwięków i sampler (pełna
lista urządzeń na stronie bandcampowej). Osiem utworów, 53 minuty.
Pod zabawnie brzmiącym tytułem wykonawczym kryje się
oczywiście sam El Pricto. Album zbiera jego różne prace powstałe na przestrzeni
trzydziestu miesięcy. Muzyk pracuje tu na swoim podstawowym od kilku już lat
instrumencie, czyli syntezatorze modularnym, ale jego niepowtarzalne (tu często
bardzo subtelne) brzmienie wzbogaca plejadami sampli i innych tajemniczych
dźwięków wydobywanych za pomocą akcesoriów, których lista zdaje się nie mieć
końca. Album jest oczywiście przepełniony syntetycznymi frazami, ale
niepozbawiony także akcentów akustycznych i nade wszystko elektroakustycznych. Intryguje
od pierwszej do ostatniej sekundy.
Płyta składa z trzech kilkunastominutowych, epickich
dramatów, przebogatych w wydarzenia, nasyconych dużą porcją sampli i fraz nie
do końca syntetycznych. Pozostałe utwory trwają 3-5 minut i pięknie uzupełniają
tzw. dania główne. Początek wydaje się być elektroakustycznym wielośladem,
tkanym z milionów drobnych, rwanych fraz. Niektóre z nich brzmią twardo, niemal
kosmicznie, inne są ulotne, niemal metafizyczne. Całość przypomina soundtrack do filmu nierozpoznanego
gatunku, ale na pewno trzymającego w napięciu aż po śmierć głównego bohatera.
Krótsze epizody także budowane są bogatą paletą short-cuts, często przypominają zabawy z połamanym rytmem (niekiedy
z fortepianowej klawiatury), czasami brzmią jak uszkodzony automat perkusyjny. Piąta
odsłona mieni się wyjątkowo bogatą feerią barw. Klawiszowe sample, relaksacyjne
westchnienia, ale i odpryski dewastowanego rytmu. Część szósta, to frazy cięte wyjątkowo
ostrym skalpelem, z kolei w części siódmej słyszymy dźwięki strunowe. Album
wieńczy dość ponura, tylko pozornie najspokojniejsza opowieść. Panuje w niej gęsty
półmrok, oddycha głębokie echo, a wszędzie snują się mgławice post-ambientu. Całość
dogorywa na samym dnie, w mule post-dźwięków.
General Ludd eiπ + 1 = 0 (Discordian Records, DL
2024)
Golden Apple,
Barcelona, styczeń 2024: El Pricto – syntezator modularny oraz Vasco Trilla –
perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć utworów, 43 minuty.
To drugie ujawnienie duetu Pricto i Trilli. Pierwsze miało
miejsce w czasach, gdy szef Discordian Records grał jeszcze na saksofonie,
którego posuwiste frazy, na potrzeby tej inicjatywy, przepuszczał przez
gitarowe wzmacniacze. Teraz korzysta już wyłącznie z analogowego arsenału
syntetyki, ale efekt całości zdaje się być równie demoniczny, jak prawie pięć
lat temu. Dobrą robotę dokłada tu perkusista, który kalejdoskop syntetycznych
plam oplata świetnie konstruowanym drummingiem.
Pierwsza improwizacja zajmuje tu niemal pół albumu, a wraz z
drugą niemal dwie-trzecie. Początek wydaje się być spokojny, wręcz relaksacyjny.
Syntetyczne plamy niosą się tu ku górze na szklistym drummingu po talerzach. Artyści biorą się do pracy po czwartej minucie
i czynią to w dalece mistrzowskim stylu. Całość nie przestaje być jednak zaskakująco
lekka, przypomina taniec plastikowych wampirów. Demiurg dramaturgii Pricto i
wszędobylski Vasco nie trwonią tu choćby sekundy. Finalizacja spoczywa na barkach
syntezatora i trwa ujmująco długo. Druga opowieść lepi się z drobnych, silnie reaktywnych
fraz. Improwizacja efektownie nabiera tempa, po czym rozpływa się w onirycznej
plamie samozadowolenia. Trzy ostatnie utwory, to już drobne epizody. Pierwszy z
nich otwiera talerzowa feeria barw. Strumienie szmerów płyną tu w intrygującym
rytmie. Kolejny epizod jest jeszcze bardziej perkusyjny, a akcje obu artystów
doskonale skomunikowane. O szeroką paletę barw dba Pricto, którego kreatywność
w obszarze syntezatora modularnego winna budzić respekt. Finał albumu zdaje się
być mroczną balladą, pełną pytań, na które nie ma odpowiedzi. To garść
ambientowych pulsacji, które na ostatniej prostej rozlewają się dalece szerokim
korytem.
Shiroishi/ Reviriego/ Trilla The Devil, Probably II
(Fort Evil Fruit, Kaseta 2024)
Los Angeles i Barcelona, czas nieznany: Patrick Shiroishi –
saksofony, Àlex Reviriego – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty
perkusyjne. Siedem utworów, 41 minut.
To drugie spotkanie tego … transatlantyckiego tria – dźwięki
kontrabasu i perkusji powstają w Barcelonie, frazy saksofonowe w Los Angeles.
Kameralny post-jazz wikłany jest tu w typowe dla sceny barcelońskiej faktury
ponadgatunkowej improwizacji, które intrygująco schładzane są pewnym
orientalno-folkowym anturażem. Nagranie śmiało pretendować może do miana …
relaksacyjnego, ale jakaż to jest energetyczna relaksacja!
Na starcie Barcelona buduje smyczkiem i talerzami nerwowe post-chamber, Los Angeles ripostuje łagodnym
strumieniem saksofonowej nadziei, wszystko zdobiąc swobodną, niewymuszoną wokalizą.
W drugiej części pojawia się dalekowschodni zaśpiew fletu, z kolei akcje
perkusjonalii i basu zdają się być dalece minimalistyczne. Trzecia część, to
garść dość masywnych, jak na estetykę albumu preparacji, nie tylko z tuby
dęciaka, ale także gardła. Flow po raz
kolejny efektownie pęcznieje, muzycy napinają się niczym cięciwa łuku, a
wielominutowa, epicka drama from time to
time raczy nas zaskakującymi i urokliwymi dopowiedzeniami. Przez moment wszystkie
instrumenty na wyimaginowanej scenie śpiewają. Jazzowa puenta saksofonu stanowi
tu dużej klasy dysonans. Czwarta opowieść jest martwą balladą, nasyconą
rezonansem talerzy, leniwym pizzicato
basu i sopranowymi zaśpiewami po społu z cierpiętniczą wokalizą. W odsłonie piątej
saksofon i smyczek rzewnie zawodzą, z kolei perkusjonalia w pozie roztargnienia
raczą nas plejadą dzwonkowych detali. W szóstej części powracają echa folkowe,
tu mające chyba swój moment kulminacji. Mamy wrażenie, że płyniemy wodami
Orinoko przez gęstwiny tropikalnej puszczy. Ceremoniał perkusjonalii, śpiew
fletu, lament smyczka. Albumowe resume
kreują z kolei kontrabasowy post-barok, roztańczone dzwoneczki i ciepły tembr saksofonu.
Wbrew retoryce instrumentacji – wszystko tu do siebie idealnie pasuje.
Vasco Trilla The Bell Slept Long In Its Tower
(Thanatosis, CD 2024)
V.T headquarters,
Barcelona, sierpień 2023: Vasco Trilla - timpani, dzwony, głośniki, werbel,
wybrane perkusjonalia. Dziesięć utworów, 41 minut.
Vasco Trilla dostarcza nam solowe albumu każdego roku. Od
dwóch edycji czyni w pewnym szwedzkim wydawnictwie, zawsze obleczony czarną
okładką z małym, mglistym zdjęciem po środku. Zdaje się, że taka stała się
ostatnimi czasy muzyka barcelończyka. Mroczna, niepokojąca, budząca trwogę,
daleka od post-perkusyjnego wytłumienia. Na najnowszym albumie Vasco bazuje na
rezonansie. W trakcie dziesięciu zwartych opowieści ów rezonans budowany jest
odmiennymi metodami, osiąga różny poziom intensywności. Nie przestaje być
jednak talerzowym dark ambientem.
Początek jest intensywny, niekiedy nawet masywny. Talerze drżą
traktowane zarówno perkusyjnymi pałeczkami, jak i klejone do rozleglej glazury
werbla. Całość płynie jednak spokojnym strumieniem, nie brakuje oddechu ciszy i
smug delikatnego ambientu. W kolejnych utworach Trilla dokłada nowe elementy –
słyszymy efekt szarpania za struny, biją duże i małe dzwony, całość mimo
onirycznej aury potrafi nabierać rytmu, pewnej ulotnej dynamiki. Piąta część
trwa ponad jedenaście minut i wydaje się tu kulminacją dramaturgiczną.
Strumienie rezonansu płyną z wielu stron, generowane kilkoma obiektami.
Wszystko drży, niekiedy szeleści, a strumień dźwięków pogłębia się i sięga swojego
coraz mroczniejszego spektrum. W kolejnych improwizacjach muzyk dozuje nam
poziom hałasu. Niektóre frazy szumią, inne sięgają nieba, niemalże śpiewają,
jeszcze inne pulsują na różnych wysokościach, sprawiając incydentalnie wrażenie
przednówka harsh-noise. W
przedostatniej części muzyk celebruje niemal każdy dźwięk, wynosi go ku górze
lub topi w bagiennym mule. Dzwony budują echo, werbel rezonuje. Finałowa pieśń
przypomina chór, który w kondukcie pogrzebowym wieńczy dzieło ostatecznego
rozpadu improwizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz