wtorek, 23 sierpnia 2016

Courvoisier, Feldman, Mori, Parker – spektakularny kwartet w poszukiwaniu elektroakustycznego fermentu


W pierwszym odruchu recenzenta zagonionego w kozi róg obfitością nowości wydawniczych okresu letniego, planowałem omówić płytę Miller’s Tale w ramach comiesięcznej zbiorówki świeżych krążków, czyli uczynić to na szybko i bez głębszej analizy materiału muzycznego. W mgnieniu oka zdałem sobie jednak sprawę, iż potraktowanie tego wydawnictwa bez należytej uwagi i paru epitetów konstytuujących jego wyjątkowość, będzie błędem karygodnym.

Tak się bowiem składa, iż inspirowana twórczością Artura Millera (w obszarze tytułowania odcinków muzycznych) improwizacja czworga wybitnych muzyków, poczyniona w nowojorskim studiu Oktaven Audio in Yonkers, na przełomie lata i jesieni roku ubiegłego, jest jednym z ważniejszych tegorocznych wydarzeń muzycznych po obu stronach Wielkiej Wody, nie tylko w obrębie hermetycznej sceny free improvisation.

Historia spotkania tejże czwórki jest następująca. Nie dalej jak dwa lata temu, Evan Parker rezydował w klubach nowojorskich tydzień z okładem i grywał w przeróżnych składach swoje ulubione, pokrętne free improv. Na dzień lub dwa zaprosił wówczas do wspólnego muzykowania szwajcarską z krwi, nowojorską z miejsca zamieszkania, pianistkę Sylvie Courvoisier (z którą rok wcześniej nagrał tamże uroczy krążek w duecie Either Or And), jej muzycznego (i chyba nie tylko) partnera, skrzypka Marka Feldmana, a także elektroniczną divę tamtejszej sceny Ikue Mori. Muzykowanie tak przypadło wszystkim do gustu, iż umówili się za rok na kolejny muzyczny meeting.




Tym sposobem dotarliśmy na osi czasu do 21 września roku ubiegłego. Nazwa studia została już wskazana w drugim akapicie tego tekstu. W jego akustycznie idealnych warunkach melduje się czterech wyjątkowych gości. Parker w wielkiej formie, choć już na karku ósmy krzyżyk. Courvoisier, pianistka szczególna, bo w dobie nadprodukcji dźwięków na scenie free, lubi być oszczędna w środki wyrazu i zdecydowanie nie toleruje hałasu. Feldman, też postać wyjątkowa, świetnie poruszający się już od trzech z górą dekad po obrzeżach muzyki improwizowanej, zwłaszcza tej o konotacjach kameralistycznych, onegdaj ważna postać na kilku downtownowych krążkach Johna Zorna, czy Dave Douglasa. Wreszcie Mori – szalona Japonka, od czterech dekad dewastująca estetykę nowojorskiego undergroundu pokrętną elektroniką, czerpiąc inspirację z dawnych avant-rockowych doświadczeń  sceny no wave (pamiętacie kapelę DNA z Arto Lindsayem na rozwichrowanej gitarze i pewną skośnooką perkusistkę, która inaczej rozumiała rolę rytmu w zespole?).

Owoców całodniowych zmagań muzyków możemy doświadczyć dzięki krążkowi wydanemu niedawno przez szwajcarski Intakt Records (w jego katalogu m.in. kilka wspólnych pozycji Sylvie i Marka), opatrzonemu wspomnianym już tytułem Miller’s Tale/ Opowieść Millera (chodzi o Artura, dramatopisarza, nie zaś skandalistę Henry’ego), a podpisanemu przez czterech muzyków imieniem i nazwiskiem, w kolejności alfabetycznej. Na godzinę improwizacyjnej uczty składają się cztery fragmenty grane przez kwartet, a także pięć nieco bardziej zwartych czasowo duetów (w ich trakcie Parkera i Mori słyszymy trzykrotnie, zaś Courvoisier i Feldmana dwukrotnie).

Tyle fakty, czas zatem na wrażenia… Sylvie, Mark i Evan - trzy akustyczne perły obleczone delikatną, chwilami ledwie sugerowaną, cykająco-syczącą pajęczyną elektronicznych dźwięków z wirtualnej przestrzeni, generowanej przez Ikue. Te ostatnie, iskrzące się niczym małe gwiazdeczki spadające z nieba obfitości, onirycznie, kobieco i zalotnie uzasadniają i racjonalizują pomysły fortepianu, skrzypiec i saksofonu. Dzięki temu obraz całości nabiera nieoczywistego, elektroakustycznego wymiaru i prowadzi nas w świat bardzo konkretnego i dalece przyjemnego doświadczenia muzycznego.

Fortepian wybrzmiewa akordami, choć nie brakuje tu drobnych i zawsze uzasadnionych przebiegiem wydarzeń preparacji. Świetnie korelują się one w wymiarze akustycznym z rozsądnie dozowaną elektroniką. Nie brakuje ciekawych dysonansów perkusyjnych, tworzonych ad hoc na przecięciu się trajektorii tych dwóch źródeł dźwięku. Brzmienie skrzypiec jest niemal barokowe, choć gdy jest taka potrzeba, jest w stanie poderwać umarłego do lotu (np. ostry początek całego nagrania). Tenor i sopran czuwają skupione, wrażliwe na pojedynczy dźwięk współtowarzyszy podróży, w trakcie całej sesji nagraniowej. Ich dźwięki wplatają się w pasaże fortepianu niczym macki pająka, mając także do pomocy pląsy skrzypiec, które wciąż poszukują dodatkowej przestrzeni dla samorealizacji.




Cztery fragmenty improwizacji kwartetowych stawiają nas do pionu czystym, krystalicznym wręcz brzmieniem. Kameralistyczne i skupione improwizacje, nawet w trakcie czteroosobowej ekspozycji, potrafią zamieniać się w duetowe wymiany uprzejmości. Czas jest jakby zawieszony pod studyjnym sufitem, a żadna okoliczność nie wprawia muzyków w dyskomfort. Nikt tu nikogo nie pogania, a jakakolwiek reakcja na pomysł kolegi, czy koleżanki nie jest realizowana w pośpiechu, bezrefleksyjnie.

Duety, po blisko czterdziestominutowej części  kwartetowej, stanowią jej istotne dopełnienie,  naturalny ciąg dalszy grupowej improwizacji. Najpierw Feldman uroczo skowycze w oparach kablowych pląsów Mori. Potem Parker, w trzech częściach z każdym z członków kwartetu – po kolei, ze skrzypkiem, pianistką i elektroniczką - nieskromnie jeden na jeden, intrygująco zaprasza do akustycznych refleksji nad istotą kooperacji, w okolicznościach jakże oczekiwanej przez wszystkich wzajemnej empatii. Na finał dwie Panie, po raz kolejny w trakcie tej sesji, udowadniają, iż bardzo im po drodze w żmudnym procesie duetowej, dźwiękowej konwersacji. Piękne zwieńczenie kapryśnej godziny szczerości czworga muzycznych kochanków.

Urocza epopeja wolnej improwizacji, bez jakichkolwiek jazzowych, nieznośnych naleciałości. Być może jedna z bardziej intrygujących pozycji wydawniczych roku 2016.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz