Czas i miejsce
zdarzenia: 3 grudnia 2010 roku, Poznań, studio Alberta Hofmanna.
Ludzie i przedmioty:
Michael Zerang – perkusja, Piotr Mełech – klarnet basowy i klarnet, Ksawery
Wójciński – kontrabas.
Co gramy: muzyka
swobodnie improwizowana, wszakże wg opisu na okładce all tracks composed by the musicians, zatem być może mamy tu do czynienia z klasycznym przypadkiem muzyki skomponowanej
w drodze improwizacji (pozdrowienia dla Evana Parkera).
Efekt finalny:
siedem improwizacji (!) z tytułami obrazującymi kolejność, w jakiej powstawały,
łącznie niespełna 41 minut muzyki. Na dysku od 10 lutego br. – czyli 6 lat, 2
miesiące i 7 dni od momentu nagrania - udostępnia Multikulti Project pod tytułem 261034115. Ów ciąg liczb nie kryje w
sobie głębszych treści, jest jedynie wylistowaniem numerów kolejnych
improwizacji, jakie zostały zamieszczone na płycie (jakkolwiek suma numerów
poszczególnych improwizacji daje łącznie liczbę 41 – tyle trwa płyta!). Tytułem
wykonawczym są nazwiska muzyków, wymienione w kolejności, jak dwa akapity
wyżej.
Przebieg wydarzeń/
wrażenia subiektywne:
Improwizacja druga.
Po otwarciu w ogóle nie czuć naftaliną. Czysta, żywa, pachnąca, akustycznie
wymuskana porcja dźwięków. Klarnet basowy, perkusja (rozstawiona wedle
przykazań Zeranga) i muskularny kontrabas w pełnej gotowości – rusza zwinna
narracja, trochę w klimacie call &
response, dynamicznie jazzowa, estetycznie bezkompromisowa. Sekcja jest czujna,
trochę nadpobudliwa, klarnet znaczy teren plamami wyrazistych dźwięków, ale nie
eskaluje. Kręci się wokół z góry zadanej melodii i ma ochotę na taniec, choć
nie jest jeszcze nadmiernie rozgrzany.
Improwizacja szósta.
Kontrabas dostaje się pod kuratelę gorącego smyczka. Start jest gwałtowny,
istotnie natarczywy. Klarnet wije się wokół własnej osi i znów macza stopy w quasi-semickiej melodyce. Trochę
pyskuje, drąży trudniejsze wątki tej rozmowy, w czym wspiera go rozszalały
kontrabas (Ksawery, świetna robota! – komentuje recenzent). Jego struny goreją,
a intensywność przekazu z nich płynąca, każe wskazać kontrabasistę, jako
tymczasowego króla polowania. Wszyscy w galopie. Klarnet na finał też zdaje się
mieć kilka ważnych kwestii do wygłoszenia.
Improwizacja dziesiąta.
Eksplozja sonorystyczna! Klarnet bucha, prycha i szumi, jak szyb wentylacyjny
największego wieżowca świata. Struny kontrabasu jęczą przywalone ciężarem
smyka! Nostalgiczny marsz niesłusznie potępionych, w melodyce wartej
całkowitego zatracenia. Tembr kontrabasu zabrudzony na potęgę. Perkusja milczy.
Dobrze robi.
Improwizacja trzecia.
Znów spokojnie, nawet dostojnie. Drummer wraca
do gry, a tam czeka na niego, gotowy na konfrontację klarnet basowy. Kontrabas
nieustannie na smyku, brzmi nadal rewelacyjnie. Narracja delikatnie zawiesza
się. Perkusista dla uporządkowania spraw, sprawdza stan swoich membran (jest
ok!), ale nie jest nadmiernie pobudliwy. Próbę stosunkowo spokojnego
wybrzmienia kontestuje klarnet, który schodzi coraz głębiej i zaczyna ryć
podłogę studia (jakże upalony sound!).
Krótkie, ale wytworne i zdyscyplinowane solo bębnów. W pół zdania wchodzą w jego strukturę klarnet i kontrabas, serwując
pokrętną melodykę. Narracja jest płynna, często korygowana – ale dla tych
muzyków to żaden problem! Na finał 9-minutowej opowieści muzycy zgrabnie
ogrywają temat, którego nie było i są
w tym niezwykle przekonywujący.
Improwizacja czwarta.
Cisza o poranku. Klarnet basowy oddycha głęboko, kontrabas rzeźbi za progiem, perkusja stawia stemple
obecności. Molekularna improwizacja. Każdy ma coś do dodania, w odpowiedzi na
reakcję współpartnera. Drobinki emocji, stuk, puk, stuk, puk… Jedwabna
kompozycja lepi się z tych mikroincydentów. Jakże kompatybilni zdają się być muzycy w tej właśnie chwili. Silny efekt
synergii płynie im z uszu cieniutkim strumieniem.
Improwizacja jedenasta.
Nigdzie się nie spieszymy! Imponujące plamy sonore.
Kontrabas i perkusja trą się o siebie, szeleszczą, burczą, skwierczą i
pomrukują z zadowolenia. Klarnet krąży wokół nieistniejącej melodii i zdaje się
czerpać z tego kolejny kilogram przyjemności. Muzycy zagłębiają się w dźwięki.
Kontrabas na smyku schodzi niżej. W pół drogi chwyta go klarnet i zaczynają
wspólny taniec. Dekonstruują swoje dźwięki w locie, kleją się do siebie, tupią nogami i klaszczą w dłonie.
Imitują się wzajemnie, każdy chce być tym drugim (dramatycznie wspaniały moment
płyty! – krzyczy recenzent i kreśli bohomazy
w swoim kajecie). Michael otwiera usta z wrażenia – jedynie, co może zrobić, to
uderzać stopą w bęben basowy i odliczać kolejne interwały niebywałej eskalacji
Piotra i Ksawerego!
Improwizacja piąta.
Potokowa, rozgadana narracja, w tempie wszakże dalece nieśpiesznym. Szczypta
często dziś stosowanego call & response.
Kontrabas ma tysiące pomysłów, klarnet napoczyna wciąż nowe historie. Finał
jest nagły, a cisza tuż po nim dotkliwa.
Refleksja końcowa
recenzenta: każda minuta tego nagrania dowodzi, iż warto było czekać
owe skromne sześć lat z okładem. Co więcej, poprosimy o dogrywkę i możliwość
poznania improwizacji o numerach 1, 7, 8, 9 i od dwunastej w górę, o ile takowe
istnieją.
Official audio: do odsłuchu tutaj
Official audio: do odsłuchu tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz