Pierwsze ślady obecności Bogusza Rupniewskiego w
podpoznańskich Wirach datują się bodaj na rok 2014. Zapewne był to przełom
stycznia i lutego tego zacnego roku. Wtedy to właśnie w jednym z odtwarzaczy
plików muzycznych pojawiała się tajemnicza płyta. Nosiła zaskakujący tytuł (Ostre Noże), a firmowała ją formacja,
której nazwa była kosmicznie precyzyjna – Dźwięk-Bud. Połowę kwartetu o
takiej właśnie nazwie stanowił … Bogusz Rupniewski. Grał na wiolonczeli i
skrzypcach. Jednocześnie. Incydentalnie jedna z jego półkul mózgowych sięgała
także po klarnet, duduk, czy kalembę. Taki to zmyślny muzyk.
Akustyczna muzyka improwizowana, nagrana terenowo na targowisku na łódzkich
Bałutach, obok filigranowej i wyjątkowo sprytnej muzyki, zawierała także
frapujący materiał werbalny, generowany przez tamtejszych kupców. Zachwyt Pana
Redaktora okazał się był wyjątkowy i niejednorazowy.
Na ponowne spotkanie z choćby częścią Bogusza Rupniewskiego
przyszło jednak czekać ponad trzy lata. W czerwcu br. w poznańskim Centrum Amarant
zagrał trzyosobowy tym razem Dźwięk-Bud, a zatem Suavas Lewy (perkusja,
elektronika, przedmioty dziwne, nadające się do kompulsywnego stukania i tarcia), połowa …
Bogusza Rupniewskiego, czyli Michał Rupniewski (skrzypce, klarnet) i Paweł
Sokołowski (saksofon mały i saksofon duży). Koncert był doprawdy zjawiskowy, a
brak jakiejkolwiek relacji na tych łamach przypisać można jedynie lenistwu Pana
Redaktora. Improwizacje trójki muzyków można podsumować trzema epitetami –
ulotność, nietrywialność i przyjemność. Po obu stronach sceny, dodajmy. I to
niesamowite wrażenie, gdy muzycy usiedli do stołu i niemal rodzinnie, całkowicie
prywatnie improwizowali. Aż chciało
się wstać, podejść do nich i przyłączyć się do procesu wydawania dźwięków (choćby szklanką z piwem). Ekscytujące!
Tuż po koncercie, słowo do słowa, a w rękach recenzenta
wylądował krążek firmowany przez Bogusza Rupniewskiego! I to on stanowi
zasadniczą zawartość naszej dzisiejszej lekcji!
Czas i miejsca
zdarzenia: kiedyś w trakcie roku 2015, studia własne oficyny Nasze Nagrania
(zapewne Łódź).
Ludzie i przedmioty:
Małgorzata Bogusz - Cyganowska – wiolonczela, Michał Rupniewski – skrzypce.
Co gramy: muzyka
improwizowana, lubiąca cytaty, także
z klasyki.
Efekt finalny:
dziewięć fragmentów opatrzonych tytułami, udostępnia od końca roku ubiegłego
wydawnictwo Nasze Nagrania, związane personalnie i artystycznie z łódzką sceną prywatnych działań twórczych *). Tytuł płyty, to Zweiheitsmusik. Tytułem wykonawczym jest
– co oczywiste – Bogusz Rupniewski!
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Przejazd. Upalony,
zabrudzony gotyk wymieszany z barokiem. Strunowce
płyną i czerpią energię z chmur. Bogactwo niuansów. Rozgrzane smyki orają gryfy
wyuzdanym szelestem. Skrzypce iskrzą, wiolonczela dygocze.
1. Sonorystyczne
mięso po raz pierwszy! Eksplozja wyobraźni skrzypka (jego instrument potrafi
wydawać nawet dęte dźwięki!) w opozycji do perkusyjnych zachowań
wiolonczelistki. Dynamika i ekspresja w służbie brutalnego i pięknego
sonoryzmu. Szaleńczy bieg po złote runo. Wiolonczela płynie nisko i długimi,
lekko zmutowanymi pasażami zdziera lakier z parkietu. Nazwa podmiotu
wykonawczego szczytuje swą adekwatnością – to doprawdy jedno muzyczne ciało!
Wiolonczela potrafi być groźna na rockowy sposób, skrzypce dla odmiany - ckliwe i
romantyczne. Muzycy zdolni są zmieniać swe role raz na kilka sekund. Tryby i
kierunki tej wybuchowej improwizacji pozostają w stanie permanentnej zmiany.
Pasakal ia. Ubrudzony
skowyt wyrwany z partytury Bacha, w momencie nieuwagi mistrza. Strings Go to Heaven! Wiolonczela drży,
pulsuje, imituje. Skrzypce krzyczą wyjątkowo pięknym tembrem, łamanym zrywaniem
strun i żylastym brudzeniem narracji. Prawdziwa artystyczna anarchia drzemie w tych
muzykach – każdy czysty dźwięk komentują rysą, zadrapaniem lub istotną modulacją
dźwięku! (Od redakcji: recenzent wije się zachwytu i nie jest w stanie notować
w swoim kajecie).
Wiązowa. Muzyka konkretna, która niespodziewane wpadła w
sidła pełnowymiarowego sonore.
Skrzypce stukają, ich struny siłują się ze sobą (rozszerzone techniki
artykulacyjne! – podpowiada przemądrzały recenzent). Otwór gębowy czyni tu
powinności dodatkowego pudła rezonansowego. Wiolonczela rzeźbi smykowe pasaże znów
brudnym, niskim soundem.
Zweiheitsmusik.
Wiolonczelistka zgrabnie palcuje na
gryfie, jakby miała w rękach kontrabas. Skrzypce wyją w poszukiwaniu nowej gramatyki strunowych eskalacji. Muzycy brną pozornie ślamazarnymi ruchami, ale w ułamek sekundy potrafią przyjąć samoeskalujący się
krok taneczny! Za moment znów stają w miejscu i pytają o drogę. Kolejne
bardziej dynamiczne wydarzenia akustyczne kąsają urodą, godną całej historii
prostych instrumentów strunowych. Improwizacyjne, akustyczne szaleństwo, które
nie obawia się folkowych naleciałości. Swarne
skrzypeczki i zaskakująca powagą wiolonczela!
2. Znów tytuł
cyfrowy, zatem gubimy melodykę, odstawiamy rytm na boczny tor i szukamy nowych
dźwięków. Zdzieramy struny, rozwiercamy przestrzeń spektaklu wkrętami wielkości
bomby atomowej. Zadziory, eskalacje, wulgarnie piękne dźwięki, krew, pot i łzy.
Tempo majestatyczne, muzyka toczy się jak walec, dygocze i szeleści . Skrzypce
eksplodują! (orgazm recenzenta! … brak bliższych szczegółów).
Grembach. Suche
dźwięki, zastygły pot. Muzycy bez trudu osiągają wyższy poziom głośności (zdają się być odrobinę agresywni). Płyną imitacyjnie w wysokim rejestrze. Aż do utraty tchu!
Tanecznie, melodycznie, trochę groteskowo (wszak możemy tu zagrać każdy
dźwięk!). Ze skrzypiec znów kapie góralskim zaśpiewem. Z wiolonczeli podobnie.
O Presviataya Mariye
Devitse. Czas wytchnienia smakuje delikatnie przypalaną muzyką dawną. Pachnie przaśnym średniowieczem – melodia
z chorału, sążnisty rytm i lekkie zadziory mutowanymi dźwiękami. Programowe
brudzenie, fermentowanie przebiegu narracji. Ten ciężki poród ma swój ciąg dalszy – wykluwa się z niego podwójny
potok czystych, dziewiczo nieskalanych myślami zdrożnymi, wolnych strunowców. Piekielnie boska modlitwa
nad dogasającym pogorzeliskiem świata. Prześwięta
Maria Dziewica krwawi – wersja dla odszczepieńców gatunkowych.
Sen. W tej
sytuacji dramaturgicznej, finałowa pieśń nie może nie mieć takiego tytułu.
Kameralistyka w domu z wampirami. Krypty, zaciemnione, niedoświetlone.
Akustyczna post-meta-elektronika bez
grama prądu. Oniryczny flow, która
zmusza do snu, którego z pewnością nie spuentuje słoneczny poranek. Tu piękno
jest zakazane! Duch smykowego Spontaneous Music Ensemble (Coombes and Wood!)
dopada recenzenta. Finalna eskalacja smakuje, nie tylko dlatego, wyjątkowo i
niepowtarzalnie.
*) Określenie własne autora, jakkolwiek o tych działaniach warto kiedyś napisać
słów parę.
**) Dokument fotograficzny z koncertu Dźwięk-Bud, Poznań,
Amarant, 28 czerwca br.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz